wtorek, 23 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Ilony, Jerzego, Wojciecha| CZ: Vojtěch
Glos Live
/
Nahoru

„Plac i świat” | 21.05.2018

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 15 s
Krzysztof Łęcki. Fot. ARC

Mistrzostwa świata w futbolu, to obok mistrzostw Europy w tej samej dyscyplinie, ostatnie rozgrywki piłkarskie, w których kibicuje się „swojej drużynie”.  Już tłumaczę o co chodzi. W tygodniku „Piłka nożna” przeczytałem wywiad z młodym, obiecującym napastnikiem Legii Warszawa, Jarosławem Niezgodą. Na pytanie: „Kibicowałeś Legii w dzieciństwie?” młodzieniec odpowiedział: „Nie śledziłem z zapartym tchem polskiej ligi. Od zawsze natomiast kibicowałem Liverpoolowi”. Niezgoda gra w polskiej lidze, gra dla kibiców, którzy być może śledzą ją z zapartym tchem, ale sam emocjonował się meczami drużyny z miasta Beatlesów. Czytając to wyznanie, przypomniałem sobie bliźniaczo podobną wypowiedź snajpera reprezentacji Polski, pochodzącego z Górnego Śląska, Arkadiusza Milika – ten na pytanie: Czy w młodości kibicował Górnikowi Zabrze czy Ruchowi Chorzów? – odpowiedział, że interesowała go bardziej ekstraklasa angielska, a kibicował bodaj Manchesterowi United. Tak, dystans do najbliższego sercu klubu piłkarskiego dla wielu wydłużył się niepomiernie, ilość kilometrów do Anfield czy Camp Nou całkiem skutecznie  skracają mass-media. Można śpiewać „You never walk alone” idąc ramię w ramię (przynajmniej w słodkiej wyobraźni) z fanami Liverpoolu z całego świata – kiedy kolega z placu, ze szkoły, mieszkaniec tego samego miasta, regionu kibicować będzie drużynie z Manchesteru – równie jak Liverpool odległemu od miejsca ich zamieszkania. Zawodnikiem Liverpoolu został młodzieżowiec Ruchu Chorzów Kamil Grabara, choć nie wiadomo czy kibicował akurat temu klubowi. Podobnie nic nie wiadomo o  piłkarskich sympatiach innego młodego gracza niebieskich – Przemysława Bargiela, który ostatecznie został graczem AC Milan. Ponieważ przebywał także na testach w mediolańskim Interze, więc uznać go można co najwyżej za wielbiciela stadionu San Siro. Zapomniany dzisiaj zupełnie, kiedyś młodzieżowy reprezentant Polski, także skądinąd wychowanek „Niebieskich”, Rafał Wawrzyńczok, powiedział w którymś z wywiadów, że marzył od „bajtla”, żeby  zagrać na Cichej. I kiedyś może to był szczyt marzeń wielu chłopców z Chorzowa i okolic. I grali. Wreszcie w pierwszym składzie Ruchu Chorzów mistrza Polski 1988/1989, występował bodaj jeden zawodnik spoza Górnego Śląska,  pozostali gracze byli  wychowankami Ruchu lub innych chorzowskich klubów; w szerokiej kadrze także zdecydowanie dominowali Ślązacy. Na marginesie – ostatnim klubem, który zdobył Puchar Europy (dzisiaj Liga Mistrzów), a w którym grali chłopcy z najbliższej okolicy był w 1969 roku Celtic Glasgow, tak przynajmniej zapewnia mnie kumpel, który na piłce zna się jak na mało czym. 

Otóż nie przypuszczam, żeby dzisiaj ktoś z młodych marzył o grze przy ulicy Cichej, gdy w Polsce nawet Łazienkowska (stadion warszawskiej Legii) jest traktowana jako przystanek czy okno wystawowe. Morze obiektem marzeń jest otwarta nie tak dawno w Warszawie szkółka piłkarska Barcelony – coś jak FCB Masia? Czy w ogóle grają gdzieś dzisiaj chłopcy „nasz plac, na wasz plac”? Czasy się zmieniają. Wawrzyńczok  to rocznik 1986, Grabara 1999, Bargiel 2000 – coś się zmieniło, ale najpewniej nie idzie tylko o różnicę kilkunastu lat, jakie dzielą pierwszego z nich od jego o kilkanaście lat młodszych kolegów. Nie wiem komu kibicował nastoletni Robert Lewandowski (1988). O grze na jakim stadionie marzył. O Legii i Łazienkowskiej?  O Signal Iduna Park (Borussia  Dortmund)? O Allianz Arena (Bayern Monachium)? O Santiago Bernabeu (Real Madryt)? Robert Lewandowski jest marką globalną, może grać wszędzie – jeśli idzie, o klub, w którym chciałby grać, to liczą się w zasadzie tylko jego marzenia. Niekiedy wydaje się, że jego marzenia nie mają granic („mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił”). Dużo się wszak ostatnio mówiło o tym, że Lewandowski nie czuje się gorszy od Messiego czy Cristiano Ronaldo…No cóż, Adam Mickiewicz pisał o sobie, że „czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. Nie jestem wszak ani mędrcem, ani romantykiem, więc przyjrzyjmy się faktom. Robert Lewandowski lat 30, to trzykrotny król strzelców Bundesligi (ale, ale – kto pamięta nazwiska strzelców którzy ostatnio z nim o ten tytuł konkurowali?), sześciokrotny mistrz Niemiec, zdobywał niejeden raz puchar i superpuchar Niemiec. Tyle. W rozgrywkach Ligi Mistrzów bez triumfu; największym osiągnięciem klubowym Lewandowskiego pozostaje udział w przegranym finale LM w sezonie 2012/2013, nigdy nie był królem strzelców tych rozgrywek, nigdy  też nie zdobył Lewandowski „Złotego Buta”, nagrody dla najlepszego strzelca lig europejskich. Ba, bodaj nigdy nie był w tej klasyfikacji „na pudle”, choć wiadomo, że i tak pamięta się tylko zwycięzców. A przecież Bundesliga to nie jest najsilniejsza liga w Europie… Są silniejsze. Teraz reprezentacja Polski. Dwa razy Lewandowski odpada z drużyną w eliminacjach do finałów mistrzostw świata. W finałach mistrzostw Europy – raz odpada w rozgrywkach grupowych, raz zalicza z drużyną ćwierćfinał. Dalej – został ostatnio Lewandowski królem strzelców eliminacji, powtarzam, eliminacji do finałów ostatnich ME, ale już jego dorobek strzelecki w turniejach finałowych jest więcej niż skromny – w obu trafiał do bramki zaledwie po razie. Jak na piłkarza, którego Paul Breitner scharakteryzował „Liczy się tylko ja, ja i ja” – osiągnięcia Lewandowskiego,  zarówno indywidualne, jak drużynowe, nie powalają.  Z Messim i Ronaldo nie ma nawet co porównywać…

Zostawmy. Wszak finały MŚ w Rosji już niemal za chwilę. Trzymajmy więc kciuki za naszych. A jacy będą w finałach ci „nasi”? A o tym to przekonamy się już niedługo… Wreszcie „plac” to nie tylko miejsce, na którym kiedyś grało się swoje pierwsze mecze. „Plac” to także miejsce, które zajmujesz na wielkiej imprezie – takiej jak mistrzostwa świata. 


Może Cię zainteresować.