piątek, 4 października 2024
Imieniny: PL: Edwina, Rosławy, Rozalii| CZ: František
Glos Live
/
Nahoru

Polityk i analityk | 18.02.2019

Mąż stanu. Polityk, który nie mizdrzy się do wyborców, polityk, który nie opowiada gdzie i komu się da o swoich dobrych intencjach, ale bierze odpowiedzialność za swoje decyzje, który kiedy przegra, to nie próbuje przekonywać, że „przegrał tylko liczenie głosów” ale wyciąga konsekwencje z przegranej. Czy taka postawa polityka jest współcześnie do wyobrażenia?

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 30 s
Fot. pixabay.com
 

Kiedyś, owszem, tacy politycy się zdarzali. Ryszard Kapuściński w „Szachinszachu” pisze: „Problem honoru w polityce. De Gaulle – człowiek honoru. Przegrał referendum, uporządkował biurko, opuścił pałac i nigdy do niego nie wrócił. Chciał rządzić pod warunkiem, że akceptuje go większość. W momencie, kiedy większość odmówiła mu uznania – odszedł. Ale ilu jest takich? Inni będą płakać, a nie ruszą się, zamęczą naród, a nie drgną. Wyrzuceni przez jedne drzwi, wrócą drugimi, zrzuceni ze schodów, zaczną wczołgiwać się ponownie. Będą tłumaczyć się, płaszczyć, kłamać i kokietować – byle zostać, albo – byle wrócić” (Ryszard Kapuściński, Szachinszach, Czytelnik, Warszawa 1999, s.138-139). 

Nieco ponad pół wieku temu wybitny francuski socjolog, Raymond Aron napisał książkę „Tragedia algierska”. Był to czas dekolonizacji, ale przynajmniej w niektórych przypadkach to także lata szukania rozwiązań poza prostą alternatywą: albo kolonia, albo niepodległość.  Takim szczególnym przypadkiem wydawała się właśnie Algieria. Od Europy dzielił ją wszak tylko basen Morza Śródziemnego, a mieszkały przecież w Algierii miliony Francuzów. I to właśnie przede wszystkim oni, dla których Algieria była ojczyzną prywatną, takim heimatem, chcieli uczynić z tego kraju integralną część Francji. Chcieli przyłączenia Algierii do Francji.  Stało się inaczej – Charles de Gaulle uznał niepodległość Algierii. Decyzja generała głęboko podzieliła społeczeństwo znad Sekwany – jakieś odpryski tamtej atmosfery przedstawia głośna powieść Fredericka Forsytha „Dzień szakala” i świetny film Freda Zinnemanna, na jej podstawie nakręcony. Dlaczego idea Algierii zintegrowanej z Francją – tak bardzo atrakcyjna dla Francuzów  upadła? Zadecydowała o tym żelazna wola de Gaulle’a. Ale dlaczego według Arona tak niezwykle popularna koncepcja Algierii francuskiej byłaby po prostu szkodliwa?
 
Otóż po latach w udzielonym przez siebie wywiadzie-rzece Raymond Aron tak streszczał swoje analizy z końca lat pięćdziesiątych: „Muzułmanie algierscy liczyli wówczas około 10 milionów, nieco mniej niż jedna czwarta populacji francuskiej. W roku 1980 jest już więcej niż 20 milionów Algierczyków. Pod koniec stulecia – przewidywał Aron – będzie ich 30 parę milionów. I gdyby taka liczba muzułmanów stanowiła integralną część społeczeństwa francuskiego, w parlamencie zasiadałoby 40% lub 50 % muzułmanów, co jest trudne do pomyślenia. – Demograficznie rzecz biorąc, integracja byłaby niemożliwa? – pyta jeden z rozmówców Arona. – Tak jest – odpowiada socjolog – Francuskie prawodawstwo socjalne dostosowane jest do populacji o małej liczbie urodzin. /…/ Jeśli we Francji wspomaga się specjalnie matki, to jest to walka przeciw spadkowi stopy urodzeń. Ale w Algierii trzeba raczej hamować rozrodczość. Tak więc integracja Algierii prowadziłaby do absurdalnych rezultatów. Nie można stosować tego samego prawodawstwa wobec dwu społeczności różniących się i religią, i stopą przyrostu naturalnego i ideami”. No cóż, na przełomie lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku nie przyłączono Algierii do Francji, ale powoli,  by tak rzec, Algieria i nie tylko Algiera zaczęła się do Francji przeprowadzać – i problemy, o których pisał Raymond Aron zaczęły dotykać Francuzów na ich własnej ziemi. Nie trzeba dodawać, że oglądana przez nas dzisiaj w mass-mediach fala imigrantów z Bliskiego Wschodu, to także pokłosie „arabskiej wiosny” tylko wzmogło zjawiska, o których pisał Aron.
 
Nie mam zamiaru tematu rozwijać, bo dzisiaj jakakolwiek rzeczowa dyskusja na temat imigranckiej fali jest po prostu niemożliwa – tak bardzo stereotypy, schematy i inwektywy odsunęły w cień argumenty.. Chciałbym za to powrócić do postawy Arona, chłodnego, ba zimnego analityka, ale może właśnie dlatego analityka niemal doskonałego. Otóż we wspomnianym już wywiadzie-rzece powiada on ni mniej, ni więcej tak: „Jeśli mi tak wolno powiedzieć, moja wyższość nad innymi w kwestii algierskiej brała się stąd, że nie znałem jej bardzo konkretnie. Nigdy nie byłem w Algierii, pisałem o tym kraju na podstawie moich przemyśleń i danych, które wydawały mi się oczywiste. /…/ patrzyłem na francuską Algierię wychodząc z sytuacji politycznej świata”. Oczywiście zarzucano Aronowi bezduszność, brak elementarnej ludzkiej wrażliwości, także to, że chociaż był zwolennikiem przyznania Algierii niepodległości, to skłonny był pójść na to rozwiązanie przede wszystkim z powodów ekonomicznych, a nie moralnych, to znaczy takich, które wywiesiła na swoich sztandarach lewica.  Ale, doprawdy, zadajmy retoryczne pytanie – czy nie wystarczało po prostu to, że Aron miał rację? No cóż, parę lat później lewaccy studenci ukuli nawet slogan: „lepiej mylić się z Sartrem, niż mieć rację z Aronem”. Cóż powiedzieć… Aha i jeszcze uwaga na koniec – Sartre w posłowiu do książki Frantza Fanona „Wyklęty lud ziemi” nie tylko usprawiedliwia przemoc wobec ludzi Zachodu, ale nawet do niej zachęca. Nie umiem oprzeć się wrażeniu, że wielu współczesnych europejskich polityków ma gdzieś z tyłu głowy krwawe brednie Sartre’a. 




Może Cię zainteresować.