I
Ot, jeden z moich ulubionych felietonistów, Maciej Rybiński napisał, że „niegdyś jeżeli A równało się B, a C równało się A, to wnioskując logicznie A, B i C były tym samym – dzisiaj wnioskują już tak tylko konserwatyści, kto chce zrozumieć współczesność, musi zaakceptować logiczny absurd. To logiczny absurd staje się normą, a kto logiczny absurd oprotestowuje – to skazuje się na to, że nie nadąża za duchem przemian”. Można także zadedykować postępowym oponentom konserwatyzmu motto z książeczki znakomitego filozofa logiki Willarda van Quine’a: „Jeśli tak było to mogło być, a gdyby było, to mogłoby być; ale skoro tak nie jest, to nie jest. To jest logika”. Dla ułatwienia: motto to Quine zaczerpnął z książeczki dla dzieci. Mądrej książeczki dla dzieci, nie dla idiotów. Może także uczyć tego, by – jak powiadają Francuzi – nie przeczyć temu co jest, i nie tłumaczyć tego, czego nie ma…
Koniunktura na konserwatyzm bywa raczej rzadka i zatacza zwykle niewielkie kręgi. Pesymizm dziejowy nie sprzedaje się widać najlepiej. Ale nawet w czasach dla konserwatyzmu najcięższych kultywować można zachowawczy odruch – taki mały konserwatyzm na prywatny użytek. Stefan Kisielewski, czyli Kisiel w jednym z tekstów pisanych w trudnych, brutalnych czasach, idzie bowiem o lata 1945-1953, o czasy stalinizmu, przekonywał, że „gdyby wszystko wciąż, w każdej sekundzie przemijało, człowiek nie miałby nawet gwarancji, że jest sobą”. Przeciwstawiając się „szałowi przemijania”, Kisiel pisał: „nie myślcie, że będę tutaj dzwonił w jakieś wielkie, patetyczne, spiżowe dzwony (…) Mój konserwatyzm objawia się bardzo niewinnie: lubię golić się u tego samego fryzjera, kupować gazetę w tym samym kiosku, pić kawę w tej samej kawiarni…”. Takich małych kotwic potrzebował Kisiel, i pewnie o takich tylko mógł napisać w czasach kiedy chciano stworzyć nowego socjalistycznego człowieka, członka nowej, socjalistycznej wspólnoty, która gardzić miała tradycją, a wybierać tylko dynamiczną, szybko zmieniającą się przyszłość.
Czasy się zmieniały, ale konserwatystom bynajmniej nie było łatwiej. Tak podsumowywał to jakiś czas temu Maciej Rybiński: „Na Zachodzie w latach 70. w ogóle nie było wierzących i praktykujących konserwatystów przyznających się otwarcie do tego, że są konserwatystami wartości. Konserwatystą było się mianowanym wbrew własnej woli, jeśli głosiło się poglądy nieakceptowane przez kontrolerów opinii publicznej. Kto został zaetykietowany jako konserwatysta, przestawał istnieć. Nie było potrzeby z nim polemizować, wystarczyło wzgardliwe stwierdzenie, że to przecież konserwatysta”. Nie inaczej działo się w świecie artystycznym: „Awangarda wprowadziła straszak »konserwatyzmu« przeciw każdemu, kto się z nią nie zgadza. Analogicznie marksizm” – pisał w swym „Dzienniku” Krzysztof Mętrak. A przecież trzeba było konserwatysty Ronalda Regana, konserwatystki Margaret Thatcher i konserwatywnego Jana Pawła II, żeby zwyrodniały świat postępu społecznego jakim był realny socjalizm ostatecznie załamał się w latach 80. ubiegłego wieku.
II
Najsłynniejsze chyba zdanie zaczerpnięte z słynnego „Geparda” di Lampedusy wygłasza krewniak i ulubieniec księcia Saliny, Tancredi. W obliczu dokonującej się rewolucji, w której zamierza wziąć udział, powiada on do księcia: „jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko musi się zmienić”. Można gdybać (sam wielokrotnie gdybałem) – czy to deklaracja oświeconego konserwatyzmu? Może coś w tej formule jednak jest? Wreszcie – pisał po klęsce powstania styczniowego jeden z krakowskich „Stańczyków”, Józef Szujski: „Jesteśmy (…) konserwatystami wielu pogwałconych lub zapomnianych idei w świecie skłonnym do przeczenia i do materializmu, jesteśmy przedstawicielami wiary i ducha, ale nie możemy być konserwatorami starych form, a przeznaczeniem naszym jest owe zapomniane świętości wnieść do świątyni przyszłego, doskonalszego społeczeństwa”. Czyż nie słychać w tych dwu przytoczonych fragmentach podobnych tonów?
III
Wybitny filozof, Roger Scruton w książce „Dlaczego zostałem konserwatystą” wspomina, jak odkrył swoje konserwatywne powołanie kiedy to przyszło mu, jako młodemu człowiekowi, obserwować wydarzenia słynnego paryskiego maja 1968. Widział młodych ludzi, studentów, którzy w napadzie furii niszczyli witryny sklepowe, samochody, wszystko, co stawało im na drodze. Mieli swoje uzasadnienia – dla nich była to walka z „systemem”, burżuazją, ba, faszyzmem generała de Gaulle’a – a wszystko to, „traktowane jest przez młodych barbarzyńców „jako najwyższe stadium teatru sytuacyjnego – jako artystyczna transfiguracja absurdu zawartego w zwykłym mieszczańskim życiu”. Na marginesie – Scruton był zagorzałym, aktywnym antykomunistą – za swoją działalność na tym polu trafił do czechosłowackiego więzienia, a w latach 80., wydalono go z ówczesnej Czechosłowacji.
IV
Napisałem wiele lat temu, że jestem skłonny sądzić, że w świecie, w którym biorące swój początek z kontrkultury lat sześćdziesiątych językowe chamstwo panoszy się w najlepsze. Jak pisze profesor Bronisław Łagowski, dzisiejsze „odkształcenia języka w stronę ordynarności, która, (…) wkrada się w obyczaje, a to oznacza zwrot, przy którym rewolucja francuska wygląda na zdarzenie błahe”. W tym sensie bycie konserwatystą pozostaje – nadal, jak zawsze – kwestią smaku. Dobrego smaku, rzecz jasna.