wtorek, 11 lutego 2025
Imieniny: PL: Bernadetty, Marii, Olgierda| CZ: Božena
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i Kon-teksty: Głód autentyzmu | 18.12.2024

Głód autentyzmu – określenie to może kryptonimować dzisiaj kwestie najróżniejsze. Ot, by zobaczyć dzisiaj autentyk „Brzoskwiń i gruszek” – obraz Paula Cézanne’a – trzeba by się wybrać do Moskwy, tak więc raczej odradzam. Łatwiej o „Słoneczniki” Vincenta van Gogha – ten obraz wisi w National Gallery przy Trafalgar Square w Londynie… Choć gwoli ścisłości, inne słoneczniki wiszą w różnych  miejscach na świecie.

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 60 s
Słoneczniki namalowane przez Vincenta van Gogha, które można podziwiać w Starej Pinakotece w Monachium. Fot. Tomasz Wolff

Tyle że, kiedy ja miałem okazję go zobaczyć, otaczał go spory tłum oglądających, o atmosferę, nie wiem, podziwu, zadumy, było zatem trudno. Z punktu widzenia takich przeszkód i trudności może zatem dobrze, że żyjemy w czasach „demokratyzacji geniuszu”. Żyjemy wszak w czasach, w których banan przyklejony do ściany przezroczystą taśmą klejącą, uchodzi za (cenne) dzieło sztuki. Przynajmniej, gdy brać pod uwagę kwotę za jaką zostało sprzedane.

I
Pod koniec listopada w znanym domu aukcyjnym Sotheby’s w Nowym Yorku dzieło to – zatytułowane, nomen omen, „Komediant” – zostało zakupione za ponad 6 milionów dolarów. Nie znam szczęśliwego (a już na pewno – bardzo, bardzo zamożnego) nabywcy. Tyle że jeśli kto ciekaw, a nie zostanie zaproszony do domu (posiadłości?), gdzie którąś ze ścian zdobi „Komediant” – pozostaje skazany na reprodukcje. Co ma zatem uczynić odcięty od możliwości podziwiania wartości artystycznej „banana”, spragniony autentyku, miłośnik sztuki współczesnej? No cóż, jako dziecko oglądałem program Adama Słodowego „Zrób to sam”...

Tak, „pragnienie znalezienia się bliżej uświęconego ośrodka wspólnych wartości społeczeństwa”. Formuła taka oznaczać może bardzo wiele, bardzo różnych rzeczy. Na przykład to, że widzieliśmy na własne oczy coś, co należy do wspólnej historii ludzkości.  


I tak myślę sobie, że jeśli kto bardzo ciekaw oferowanych przez „Komedianta” wstrząsających artystycznych efektów, to może sobie jakiegoś banana przykleić do ściany w swoim własnym mieszkaniu. Rzecz jasna, powie inny ktoś, w materii sztuki współczesnej wyrobiony, nie będzie to przecież „banan” oryginalny. Ale cóż, wreszcie w finale filmu „Vinci” Juliusza Machulskiego iluś nabitych w butelkę nabywców niby-oryginału „Damy z łasiczką” Leonardo da Vinci odczuwało – każdy z nich w samotności i niewiedzy o innych koneserach – rozkosz, podziwiając zdobyty za niemałe pieniądze falsyfikat.

II
Oczywiście – jeśli w ogóle trzeba to podkreślać – nie biorę poważnie pod uwagę, że ktoś z czytelników/czytelniczek moich felietonów powiesi w swoim mieszkaniu banana oklejając go taśmą. Bo przecież tak naprawdę w całej sprawie nie idzie o żadnego „banana”, ale o to, żeby mieć coś autentycznego, wyjątkowego, cennego. Banan kupiony w domu aukcyjnym Sotheby’s niewątpliwie dużo kosztował. A przecież liczy się to, ile za niego wydano, to, że ktoś wygrał aukcję. Amerykański socjolog Erving Goffman pisał: „W większości społeczeństw istnieje jakiś główny czy ogólny system uwarstwienia, a w większości społeczeństw uwarstwionych spotykamy się z idealizacją warstw wyższych i z większymi lub mniejszymi aspiracjami części członków warstw niższych do zdobywania wyższych pozycji społecznych. (Należy zwrócić baczną uwagę na to, że ruch w górę wiąże się nie tylko z chęcią zdobycia prestiżowej pozycji, ale również z pragnieniem znalezienia się bliżej uświęconego ośrodka wspólnych wartości społeczeństwa”).

III
Tak, „pragnienie znalezienia się bliżej uświęconego ośrodka wspólnych wartości społeczeństwa”. Formuła taka oznaczać może bardzo wiele, bardzo różnych rzeczy. Na przykład to, że widzieliśmy na własne oczy coś, co należy do wspólnej historii ludzkości. Niekiedy liczy się w takim przypadku ograniczona dostępność, która obiecuje zdobywcom niejaką elitarność doznań. I tak piramidy w Gizie są z całą pewnością bardziej efektowne niż te, które zobaczyć można w Meksyku czy Machu Picchu, ale znowu wakacje w Egipcie są dla Polek i Polaków znacznie tańsze, więc prawie każdy może...

IV
A teraz pozornie nie na temat. Pozornie. Jeszcze w latach osiemdziesiątych bywałem na meczach, w których na boisku w barwach GKS-u pojawiał się Jan Furtok. Był graczem zjawiskowym. Nie powiem nic odkrywczego, że dzisiaj na stadionach polskiej ekstraklasy nie spotka się gracza tej klasy (Lukas Podolski ma już swoje lata, więc jego z wyliczanki wyłączam). Grał potem Furtok – z sukcesami - w HSV Hamburg i Eintrachcie Frankfurt. Po powrocie do kraju wrócił na Bukową – jest najlepszym strzelcem w historii GKS-u i pewnie nikt go nie przegoni. Zmarł po długiej chorobie pod koniec listopada. Na meczu Gieksy z „Lechią” Gdańsk zawieszono banner z olbrzymimi literami „Jan Furtok nieśmiertelna legenda”. Tak, Furtok był, jest i będzie legendą katowickiego klubu. To był jego klub. Ceniony za grę w Bundeslidze, dla starszych kibiców GKS-u był spełnieniem „pragnienia znalezienia się bliżej uświęconego ośrodka wspólnych wartości futbolu”, że sparafrazuję Goffmana. Młodsi tylko o nim słyszeli, a akcje z jego udziałem i strzelone przez niego gole mogą zobaczyć na YouTube.

V
Napisałem, że GKS to był klub Furtoka. Bo też już nigdy w tym klubie nie zagra piłkarz nawet zbliżony do niego talentem. Jeśliby zaś kiedyś się taki trafił, to zagra w Katowicach najwyżej sezon, góra – dwa. I po zrobieniu międzynarodowej kariery już raczej do GKS-u nie wróci. A może się mylę? Do myślenia dała mi taka oto sytuacja. Od jakiegoś – liczonego zresztą w latach – czasu piłkarze strzelający gole całują przyszyty do ich koszulki herb klubu, w którym aktualnie grają. Sytuacja ta budziła mój niesmak, ponieważ zdarzało się, że widziałem, jak ci sami zawodnicy powtarzali ów rytuał w barwach rożnych klubów, które reprezentowali. Pewnie to bardzo konserwatywny odruch, ale cóż, tak właśnie mam. Toteż, nie powiem, bardzo ucieszyła mnie wypowiedź wybitnego urugwajskiego napastnika Diego Forlána: „W Hiszpanii krytykowano mnie za to, że NIE całowałem herbu Atlético Madryt, ale ja nie byłem wielkim kibicem tego klubu. Szanowałem wszystkich, byłem wdzięczny za wszystko, ale nie chciałem być fałszywym czy populistycznym, jak inni i zachowałem profesjonalizm. Całowałem tylko herby Peñarolu i Urugwaju, ponieważ tam dorastałem i do tych zespołów mam największy szacunek”.

VI
Przed Estádio da Luz w Lizbonie stoi pomnik Eusebio – grał dla Benfiki całą swoją wspaniałą karierę. Dopiero na piłkarską emeryturę pojechał do USA, na Estádio da Luz zwiedzić można także muzealną salę poświęconą „Czarnej Panterze”.

Pomnik legendarnego Eusebio w Lizbonie. Fot. Wikimedia Commons

Tak, kiedy tam byłem, to czułem, że naprawdę jestem „bliżej uświęconego ośrodka wspólnych wartości futbolu”. Choć byłem przecież mocno spóźniony. „Czarnej panterze” kibicowałem przecież w latach sześćdziesiątych...







Może Cię zainteresować.