wtorek, 18 listopada 2025
Imieniny: PL: Klaudyny, Romana, Tomasza| CZ: Romana
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: A to Polska właśnie? | 15.09.2025

Nie wiem, czy w nowym spisie obowiązkowych lektur szkolnych nadal jest miejsce dla „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Autor przekonywał (i przypominał) w swoim dramacie, że Polskę ma się w sercu; w tamtych czasach tylko w sercu, bo przypomnijmy, że nie było jej wówczas na mapie Europy. „A to Polska właśnie”... 

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Jeden z autoportretów Stanisława Wyspiańskiego. Legendarny twórca epoki Młodej Polski mówił, że e Polskę ma się w sercu. Fot. ARC

Pozostawiając serce kardiologom i neoromantycznym poetom (w tym Poecie z „Wesela”), zajmijmy się prozą. Prozą życia. I tu – jeśli idzie o obraz Polski w rodzimej literaturze – rysował się (i – zaryzykuję – rysuje się nadal) pewien szczególnego rodzaju deficyt. Deficyt rzeczywistości.

I
Sprawa nie jest bynajmniej nowa. Jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Stefan Kisielewski pisał o wystawie polskiej sztuki współczesnej w Centrum Pompidou: „Jest tam Gombrowicz, Witkacy, Mrożek, Różewicz, Lem, jest Kantor, Teatr Stu, Teatr Ósmego Dnia, Pantomima Tomaszewskiego, Grotowski, Piwnica (Pod Baranami – przyp. KŁ), Festiwale – co tylko chcecie. (…)  Brak jednej drobnej rzeczy. Jakiej? Ano po prostu życia codziennego, dnia zwykłego w naszym kraju. Brak realistycznej, konwencjonalnej, ale pouczającej sztuki o naszym dzisiejszym życiu nad Wisłą, Odrą, Bugiem, życiu dla nas zwyczajnym, ale tu egzotycznym, nieznanym. (…) Dlaczego więc Polak prezentuje światu tylko wygibasy, marzenia, maski, pozy? Nawet Gombrowicz to robi, gdy myśli, że zdziera Polakom snobistyczne pozerskie maski, to zakłada inne, wcale nie wiedząc, że Polskę w »Trans-Atlantyku« czy »Pornografii« zarysowuje też fikcyjną, aż ha”.

II
A przecież Gombrowicza trawił głód rzeczywistości. Ba, pisał nawet o swoim kulcie rzeczywistości, o tym, że ma się za krańcowego realistę, że jednym z naczelnych zadań jego pisania „to przedrzeć się poprzez Nierzeczywistość do Rzeczywistości”. Przeczuwał przy tym Gombrowicz, że w literackiej grze z Rzeczywistością, wchodzą w grę nie tylko kwestie meandrów jego skomplikowanej biografii i nie mniej skomplikowanej osobowości. Idzie także o to, że „to Polska właśnie”.  Diagnozował: „Polacy będąc narodem najbardziej uwikłanym w mrzonkę, iluzję, frazes, legendę, deklamację, byli też najbliżsi rzeczywistości »in crudo, sans phrases«, tej co łamie kości. To był atut do wyzyskania. Najostrzejszy realizm, to jedynie mogło nas wyciągnąć z bagna naszej  »legendy«”.A jednocześnie autor „Kosmosu” wiedział, że – paradoksalnie – jego pisarstwo „zostało od razu oderwane od normalnej rzeczywistości, pchnięte w manię, w szaleństwo, w absurd nie pozbawiony wszakże uroczystej logiki, w jakąś celebrację nonsensu”.

III
Na pierwszych stronach Gombrowiczowego „Dziennika” (rok 1953) czytamy o prasie krajowej i emigracyjnej: „Gdybyż dał się słyszeć w tym królestwie przemijającej fikcji głos rzeczywisty! Nie – to albo echa sprzed lat piętnastu, albo wyuczone śpiewy. Prasa krajowa, śpiewając na obowiązującą nutę, milczy jak grób, jak otchłań, jak tajemnica, a prasa emigracyjna jest – poczciwa. Niewątpliwie duch spoczciwiał nam na emigracji. Prasa emigracyjna przypomina szpital, gdzie rekonwalescentom daje się tylko lekko strawne zupki. Po cóż rozdrapywać rany? W przeciwieństwie do głosu emigracji, głos Kraju rozlega się ostro i kategorycznie, aż trudno uwierzyć, aby to nie był głos prawdy i życia. Tu przynajmniej wiadomo o co chodzi – białe i czarne, dobre i złe – tutaj moralność brzmi gromko i bije jak pałka. Ten śpiew byłby wspaniały gdyby śpiewacy nie byli nim przerażeni i gdyby nie czuło się w ich głosie drżenia, które budzi litość… W gigantycznym milczeniu kształtuje się nasza niewyznana, niema i zakneblowana rzeczywistość”.

IV
W czasach słusznie minionych, jak się je dzisiaj określa, wytłumaczeniem dla literackich gier z rzeczywistością mogła być komunistyczna cenzura. To wszak dlatego Janusz Głowacki w swoich błyskotliwych felietonach przedstawiał współczesne polskie problemy, sięgając w żartobliwy, aluzyjny sposób do dramatów Szekspira czy historii starożytnego Rzymu. Co ciekawe, kiedy chciał tego samego literackiego kodu użyć w publikacji dla „New York Timesa”, jego tekst odrzucono. Nikt z amerykańskich redaktorów nie zrozumiał o co chodzi „człowiekowi z dalekiego kraju”.

V
Można próbować przekonywać, że ówczesnej komunistycznej, PRL-owskiej rzeczywistości nie dało się przedstawić inaczej. Marek Hłasko pisał: „(…) nagle wszystko zaczęło być dla mnie groteskowe; zrozumiałem, że nie można napisać prawdziwego opowiadania o totalizmie, które byłoby tragiczne; i do dziś nie wierzę w możliwość takiej literatury”. Ten sam autor stawiał jednak i inną, bardziej zniuansowaną, diagnozę: „Ucieczka w świat groteski i śmiechu ma również inny powód poza najważniejszym – niewiarą w to, czego było się świadkiem, i niewiarą w to, że inni ludzie będą w stanie dać wiarę naszemu życiu. Powód ten jest prosty: jest nim absolutna nieznajomość życia narodu; nieznajomość warunków, w jakich ten naród żyje, nieumiejętność wykorzystania faktografii nawet przy rozumieniu moralnego aspektu zagadnienia”.

VI
Ale od 1989 roku odchodzimy od komunizmu. I okazuje się że kwestia trudności w przedstawianiu polskiej rzeczywistości ma także zupełnie inne wymiary. Podam dwie „filmowe” ilustracje jakiejś, no nie wiem jak to określić... Może – nieprzekładalności polskich doświadczeń na język Zachodu. Oto cieszący się niezmierną popularnością film „Kiler” Juliusza Machulskiego miał mieć swój amerykański remake w reżyserii Barry’ego Sonnenfelda. Pomysł ów ostatecznie zarzucono – czy nie dlatego, że jak na zachodnie gusta, oferował zbyt specyficzny typ dowcipu? Przyznam, że myśl ta przyszła mi do głowy, kiedy oglądałem inną produkcję Machulskiego – „Déjà vu”. Film rozpoczyna się, jak (prawie...) klasyczny film gangsterski – początek akcji ma zresztą miejsce w Stanach Zjednoczonych. By po niewielu minutach wejść w koleiny komedii.

VII
Zaznaczę – jestem wielbicielem wielu filmów-komedii Machulskiego. Niemniej zastanawia mnie trochę – dlaczego polskie kino komedią stoi? Dlaczego tak często przywołujemy „Misia” i inne filmy Stanisława Barei, a filmy „kina moralnego niepokoju” pokryły się kurzem? Dlaczego najlepsze polskie filmy, te, które się nie starzeją, pokazują polską rzeczywistość w krzywym zwierciadle? Czy to takie nasze „Zezowate szczęście”?
Krzysztof Łęcki


Może Cię zainteresować.