Odpowiedź
jest prosta i jednoznaczna – ależ nie! Ba, nauka nie tylko nie kłamie. Nie może
kłamać. Dlatego właśnie nazywamy ją nauką. Oczywiście, konkretne naukowe ustalenia
mogą być po jakimś czasie odrzucone. Pojawiają się nowe teorie, które bardziej
adekwatnie wyjaśniają zjawiska i zdarzenia. Niemniej ustalenia kłamliwe nie
zasługują na nazywanie ich nauką.
I
Dlatego – chociażby
– nie była przez moment naukową dyscypliną tak ceniona w III Rzeszy fizyka
aryjska. A przecież wprowadził to pojęcie Philip Eduard Anton von Lenard,
laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w roku 1905 roku. Jednak później, w
czasie kiedy tworzył zręby „fizyki niemieckiej”, nie był już naukowcem, a tylko
fanatycznym narodowym socjalistą. Sprzeniewierzył się nauce dla ideologicznego
zaczadzenia. Za to nawet przez moment nie był naukowcem Trofim Denisowicz
Łysenko, choć w czasach Stalina (i Chruszczowa) uchodził za najwyższy w
Sowietach autorytet w dziedzinie biologii. Genetyka, którą Łysenko z taką pasją odrzucał,
przetrwała jako osiągnięcie nauki, a jego teoria stadialnego rozwoju roślin i
metody zastosowania jej w praktyce rolniczej znalazły godne sobie miejsce w
książkach poświęconych pseudonauce. Jako Łysenkizm.
II
Być może von
Lenard i Łysenko szczerze wierzyli w konstruowane przez siebie obłędne teorie.
Tego nie wiemy. Wiemy za to, że totalitarne systemy, w których żyli, i które
entuzjastycznie popierali, bardzo sprzyjały takim pseudonaukowym aberracjom. Tyle
że, gdy idzie o „naukowe kłamstwo”, by zaznaczyć to zjawisko przez oksymoron,
to warto zauważyć, że zdarza się i w krainach liberalnej demokracji. Bo choć
oczywiście – jak już podkreślono – nauka nie kłamie, to już poszczególni
przedstawiciele czy przedstawicielki nauki mogą mijać się z prawdą. I to nie
zawsze bez udziału świadomości. Niekiedy idzie o kłamstewka na tyle wydawałoby
się nieistotne, że zauważą je tylko koledzy i koleżanki po fachu. I tak Carlos
Castenada, antropolog z szacownego uniwersytetu Columbia, swoje najbardziej
znane dzieło „Nauki Don Juana” napisał w oparciu o wiedzę, którą jakoby uzyskał
od tytułowego Don Juana, czarownika plemienia Yaqui – czego tam nie było: indiańska
magia, obietnice przejścia z rzeczywistości zwyczajnej do nadzwyczajnej... Nic
dziwnego, że przedstawienie tego wszystkiego pozwoliło Castenadzie zdobyć status
guru pokolenia „dzieci kwiatów”. Koledzy i koleżanki po fachu byli bardziej
krytyczni wobec naukowych rzekomo osiągnięć Castenady. Wątpiono nie tylko w
prawdziwość treści książek, ale nawet samo istnienie Don Juana. Dzisiaj wśród
antropologów panuje dość powszechna zgoda co do tego, że treści dzieł Castenady
są w dużej mierze, jeśli nie po prostu: całkowicie – fikcją. Nie przeszkadza to
wszak w sprzedaży kolejnych wydań książek zawierających „nauki Don Juana”, a
„Chicago Tribune” może nie bez racji głosić, że „Rzeczywistość don Juana do
dziś fascynuje”.
III
Ale bywa, że
naukowe kłamstwa mają swoje jak najbardziej realne i rozległe konsekwencje. Biografia
słynnej antropolożki kulturowej – Margaret Mead autorstwa Michaela Pollarda
wydana została z serii „Oni zmienili świat”. A jak zmieniła świat Margaret
Mead? Otóż w roku 1929 opublikowała książkę „Dojrzewanie na Samoa”, w której
dowodziła, że w tym wyspiarskim świecie nie istnieje tabu, gdy idzie o sferę
intymną, seksualną. Że nie znane jest tam zjawisko monogamii, nie ma mowy o
zazdrości czy absolutnej wierności – inicjacja seksualna dokonuje się bardzo
wcześnie, a częste zmiany partnerów/partnerek są normą. Mieszkańcy Samoa mieli
być z tym bardzo szczęśliwi, o wiele szczęśliwsi z brakiem seksualnych tabu,
brakiem wstydu – niż obywatele rozwiniętego cywilizacyjnie Zachodu, gnębieni
doktryną o grzechu pierworodnym. Praca Mead stała się w ten sposób ważnym
głosem w dyskusji o tym, jaka jest ludzka natura – dowodziła ona, że nie
istnieje nic takiego jak stała i niezmienna natura ludzka, a zachowania
seksualne są uwarunkowane kulturowo. Książka stała się – co nie dziwota –
światowym bestsellerem. Ba, idea „wolnej miłości” utorowała drogę „rewolucji
seksualnej” na Zachodzie. No cóż, zawołanie „hulaj dusza (i ciało!), piekła nie
ma”, jest chyba zawsze atrakcyjne, zwłaszcza dla zdrowych (jeszcze) i młodych
(jeszcze) ludzi.
IV
Ba, Mead trafiła
do świata filmu, jako łatwo rozpoznawalny kulturalny bilon. I tak w „Widmie
wolności”, surrealistycznym arcydziele Luisa Bunuela z roku 1974, staje się
podstawą wykładu dla... francuskich policjantów: „Na poprzednich zajęciach
omawialiśmy pojęcie prawa i występku. Zauważyliśmy, że prawo ma na celu
utrzymanie porządku społecznego. Oczywiście prawa bywają różne i zależą od
kraju lub epoki. W rzeczywistości są tylko konwencjami. Podobnie jest ze
zwyczajami i moralnością. Zwyczaje podlegają zmianie podobnie jak prawo.
Poligamia u niektórych ludów stanowi regułę, a u nas jest zabroniona.
Informacje na ten temat znajdziecie w pismach Margaret Mead. Mówią o praktykach
seksualnych na Melanezji. Te książki są w waszej koszarowej bibliotece. Pomogą
wam uświadomić sobie względność obyczajów i – co za tym idzie – prawa. Jeżeli
porównamy ze sobą dwie kultury, wszystko zależy od punktu widzenia. Zawsze
będziemy dla kogoś barbarzyńcami. Sądzę, że to, co wyjaśniłem pozwoli wam
lepiej zrozumieć względność zwyczajów i praw. Wiecie, że często zachodzi
potrzeba zmiany prawa. Wiele też mówi się o ewolucji, która powoduje zmiany w
obyczajowości. Niektórzy nawołują do wszechogarniającej rewolty. Ale
konsekwencje takiego obalenia porządku społecznego mogłyby być nie do
przyjęcia, wręcz potworne”.
V
Kilka lat po
śmierci Mead amerykański antropolog Derek Freeman, który spędził na Samoa sporo
czasu, nauczył się miejscowego języka, a nawet został tam wodzem jednego z
plemion podważył niemal wszystkie ustalenia antropologicznego mitu Mead – sfera
seksualna jest na Samoa obwarowana szeregiem tabu, a dziewictwo cieszy się tam
powszechnym szacunkiem.
VI
No cóż, nic
dziwnego, że o Dereku Freemanie słyszało w dzisiejszym świecie tak niewielu.