Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: Nie tylko o żabach | 05.02.2025
Jakoś często
ostatnio natrafiam na płazy. Uspokajam – w tytułach książek. Ale po kolei. Zacznijmy
od tego, że pewnie niewiele zaryzykuję stwierdzeniem, iż potocznie zwykle używa
się określeń dramat i tragedia jako synonimów. A przecież dramat to nie tylko
czy też nie zawsze tragedia. Jeśli bowiem przez dramat rozumiemy rodzaj
literacki, to obejmuje on także komedię (i jeszcze dramat właściwy, dodajmy już
tylko dla porządku).
Ten tekst przeczytasz za 6 min. 45 s
Fragment okładki „Kilku myśli o ropusze zwyczajnej” Georga Orwella, wydanej przez Świat Książki.
Przepraszam
za tę małą szkolną powtórkę. Ale – cóż – pamiętacie jeszcze? Gdy idzie o
dramat, to w szkolnej edukacji podaje się dziatwie na początek do czytania (ciekawe
– czy ciągle jeszcze?) „Antygonę” Sofoklesa. To oczywiście tragedia. Wiadomo –
wysoki ton, dylematy moralne, sprawy ostateczne: życia i śmierci itd. Wszystko to
ma (miało?) kształtować młode umysły – utwierdzać w przekonaniu, że nakazy
etyczne mają (a przynajmniej powinny) wygrywać z nakazami władzy, jeśli te ostatnie
im zaprzeczają, jeśli – w wersji mocniejszej – próbują je deptać. „Antygona” została
napisana w czasie pełnego rozkwitu kulturalnego i politycznego świata greckich
polis. Jego powolny, acz ciągle pełen blasku, schyłek to czas wojny peloponeskiej
(431-404 p.n.e.). W starciu Ateńskiego Związku Morskiego z Symmachią Spartańską,
kiedy już zamieniło się w regularną wojnę, niewiele zdarzeń nasuwało Grekom na
myśl problemy teatralnych inscenizacji tragedii Sofoklesa. Nie tylko dlatego,
że wojna ta, stała się dla Greków czymś acz nadto realnym. I nie tylko dlatego,
że w czasie wojny milczą nie tylko prawa („inter arma silent leges”), ale i
muzy („inter arma silent Musae”). Bo skądinąd – muzy w czasie wojny
peloponeskiej wcale nie milczały. Gdy toczyły się przeplatane rozejmami potyczki
i bitwy Wielkiej Wojny Greków, w Atenach ojciec europejskiej filozofii,
Sokrates, spierał się z sofistami, ba, pisano także komedie.
Tak to właśnie
– paradoksalnie (właśnie – czy rzeczywiście paradoksalnie?) – to nie tragedie,
a wystawiane wówczas komedie komentowały na bieżąco postaci i zdarzenia wojny
peloponeskiej. Czy przedstawiały je rzetelnie? No cóż, jak to w komediach – na
sprawiedliwe potraktowanie trudno było zwykle politykom liczyć. Zresztą nie
tylko w krzywym zwierciadle komedii. Także w zapisywanej wówczas przez
Tukidydesa – niemal na gorąco – historii wojny peloponeskiej. Ot, choćby jeden
z ateńskich przywódców w greckiej wojnie domowej – Kleon. Pisze Adam
Ziółkowski: „Czarny obraz Kleona jako demagoga (…), a do tego prostaka
i chama, odmalowany przez Thukydidesa i komediopisarza Aristophanesa,
jest oczywistą karykaturą” (Adam Ziółkowski,
„Historia powszechna. Starożytność”, Warszawa 2009, s. 510). No cóż, fantazjowano
w komediach o wojnie na rożne sposoby. I tak Arystofanes w „Lizystracie”
przedstawia sytuację, w której tytułowa bohaterka ma pomysł jak zakończyć wojnę
peloponeską – wystarczy namówić greckie kobiety, by odmawiały mężczyznom seksu,
aż do czasu, kiedy ci konfliktu nie zakończą. Nowe tłumaczenie „Lizystraty” opublikowało
nie tak dawno Wydawnictwo Biblioteki Śląskiej. Ale tak się złożyło, że
wcześniej trafił w moje ręce nowy przekład innej komedii Arystofanesa. Idzie o
„Żaby”. Czekają one na swój czas na mojej półce. I jeszcze trochę poczekają. A
poczekają między innymi dlatego, bo do czytania w autobusie wybieram książki stosowniejszego
formatu. Ostatnio była to książeczka zatytułowana „Kilka myśli o ropusze
zwyczajnej”. Dobra, przyznaję, wbrew chyba jednak dość powszechnym mniemaniom,
ropucha to jednak na pewno nie żaba. I jedna, i druga to płaz. Co więcej, można
je (a na pewno ja mógłbym) pomylić – a nie pomylimy przecież tragedii z komedią,
chociaż i tragedia, i komedia to – przypomnijmy raz jeszcze – odmiany dramatu.
III
„Kilka myśli
o ropusze zwyczajnej oraz inne nieznane szkice, opowiadania i eseje” to pełny tytuł
wymyślony dla wydanego niedawno w polskim tłumaczeniu nieznanego wcześniej zbioru
tekstów Orwella. Trzeba przyznać, że wielu czytelniczkom/czytelnikom ów tytuł wydać
się może trochę(?) dziwaczny, innym jeszcze – ostentacyjnie prowokujący. Ale
przecież, tak naprawdę, dla tych, którzy po tę książkę sięgną, nie jej tytuł
jest przecież najważniejszy. Wreszcie – najróżniejsze teksty (bo znaleźć w nim
można artykuły, opowiadania, pomysły na powieść, recenzje) Orwella czyta się
przede wszystkim (tylko?) dlatego, że jest on autorem „1984” i „Folwarku
zwierzęcego”. No właśnie – przede wszystkim? Czy – tylko i włącznie? Otóż i w
drobnych formach, które składają się na kolejne zbiory tekstów Orwella, znaleźć
można rzeczowe analizy i zapisy wcale nieoczywistych obserwacji. I to wszystko
wyłożone w bezkompromisowym języku człowieka pewnego swych moralnych racji.
Bywa, że ich bezkompromisowość przypomina najostrzejsze wpisy, które nawet
dzisiaj bulwersowałyby w mediach społecznościowych. Przesadzam? Nie sądzę. Ot, zamieszczona
w innym zbiorze szkiców Orwella uwaga o pewnym angielskim historyku (był nim
Geoffrey Barraclough), którego studium o historii współczesnej miałem czytać po
latach z niezwykłym zaciekawieniem. A Orwell? No cóż, w polemicznej gorączce
ostrzegał mało znanego wówczas dziejopisa, że nie można po czasie
(samo)zakłamywania „powrócić nagle do intelektualnej przyzwoitości. Raz się
skur… – kur… zostaniesz” (George Orwell, „I ślepy by dostrzegł”, przeł.
Barłomiej Zborski, KAW Kraków 1990, s.149).
Z „Kilku
myśli o ropusze zwyczajnej” wspomnę tu tylko jeden tekst – bardzo rzeczową
recenzję książki Winstona Churchilla „Ich najwspanialsza chwila”. Orwell
pisarstwo Churchilla ceni, a nawet bardzo ceni. Nie tylko za (docenioną później
literacką Nagrodą Nobla) sztukę literacką. Robi na Orwellu wrażenie to, że – na
przykład – „(J)ego (Churchilla – K.Ł.) najnowsze dzieło zawiera (...) fragmenty
przemówienia wyborczego, jednocześnie jednak autor gotów jest w znacznym
stopniu przyznać się do popełnionych błędów”. Wreszcie – błędy są nieodłączną
częścią polityki, a większość politycznych przepowiedni i decyzji politycznych Churchilla
okazywała się po czasie trafna. Nie zamyka wszak autor „1984” oczu na
niedoskonałości politycznych praktyk wielkiego męża stanu – i diagnozuje:
„Ilekroć zawodziły go przypuszczenia, powodem była jego ślepa nienawiść do »bolszewizmu«
i będąca następstwem takiej postawy tendencja do ignorowania politycznych
różnic”.
No cóż,
ślepa nienawiść i wynikające z niej ignorowanie politycznych różnic w żadnym
czasie i miejscu dobrze nie rokują. Więcej – mogą prowadzić do jakiejś formy
dramatu.