czwartek, 20 marca 2025
Imieniny: PL: Joachima, Kiry, Maurycego| CZ: Světlana
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: Republika bananowa | 28.01.2025

Bananowa republika kojarzy się zwykle – i nie przypadkiem, rzecz jasna – z tropikami. Określenie to wszak pochodzi od plantacji „jadalnych owoców tropikalnych”. Proste? Proste. Tyle że – na marginesie – nie zawsze proste skojarzenia się sprawdzają.

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 45 s
Bananowa republika kojarzy się zwykle – i nie przypadkiem, rzecz jasna – z tropikami. Ale nie idźmy tą drogą... Fot. Pixabay

I
I tak na Wyspach Kanaryjskich kanarków nie uświadczysz – ich nazwa wzięła się od łacińskiego słowa „canis” (pies), a pretekstem do jej nadania były szalejące niegdyś na tych wyspach stada dzikich psów. Ale wróćmy do naszych bananów, które dały nazwę republice: bananowej. Wikipedia podaje – jako przykład takiego państwopodobnego tworu trzy ilustracje – Honduras, Nikaragua i Panama. Nie szło tylko o to, że akurat tam rosły banany. Wreszcie nie tylko o ten „jadalny owoc tropikalny” chodziło, importowano z takich republik również inne owoce ziemi – na przykład kawę. Bardziej znaczące w nazwie „republika bananowa” miało być to, że wpływ na ich politykę, a nawet w jakimś sensie status państwowy, miały amerykańskie korporacje – takie jak United Fruit Company. Bananowa republika, które to określenie dość szybko weszło do słownika potocznej politologii, oznacza państwo niepoważne, słabe, zależne od widzimisię (i interesów, nie zapominajmy o interesach) jakiegoś Wielkiego Brata, czyli państwa poważnego, które w rzeczywistości pociąga za sznurki marionetkowych reżimów i dyktatur. Inną cechą bananowej republiki, obszaru zwykle raczej niewielkiego i nieznaczącego na politycznej szachownicy świata, jest to, że rządzi w niej goła przemoc. Oczywiście, jakaś jest tam konstytucja, są jakieś tam prawa, ale... No cóż, w ostatecznej instancji – rządzi niekrępowana normami prawnymi przemoc. W bananowej republice łatwo dopisać – jak w „Folwarku zwierzęcym” George’a Orwella – do zapisu przykazania „wszyscy są równi”, to, że „niektórzy są równiejsi”. I jak to dopiszę, to co mi pan zrobisz? Może to wszak tylko „poszerzona interpretacja” folwarcznego przykazania? Co, że niby „Clara non sunt interpretanda” – co się tłumaczy, „to co jest jasne, nie podlega interpretacji”. No tak, tylko jeszcze ktoś musi ustalić, co jest jasne. I uciszyć tych, którzy mają w tej sprawie inne zdanie. Co się przecież zdarza. Nie na darmo interpretacji praw poświęcono niejeden podręcznik prawa, niejedno dzieło jurysta spłodził. A wracając do republik bananowych, dzisiaj niekiedy takim mianem określa się państwa tzw. trzeciego świata – i czyni się tak niezależnie od tego czy akurat zdarzyło się, że rosną tam banany czy inne owoce.

II
Otóż, jeśli dobrze pamiętam, z określeniem „republika bananowa” pierwszy raz spotkałem się pół wieku temu w reportażu Ryszarda Kapuścińskiego. Nie pomnę już, czy chodziło o tekst zatytułowany „Dlaczego zginął Karl von Spreti?”, czy o zmienioną/uzupełnioną jego wersję pod tytułem „Śmierć ambasadora”, zamieszczoną parę lat później w zbiorze „Chrystus z karabinem na ramieniu”. Teraz mam przed oczyma wydanie tej ostatniej pozycji z roku 2007. Kapuściński rozpoczyna od przedstawienia porwania zachodnioniemieckiego ambasadora w Gwatemali. Kończy na dokonanym na dyplomacie morderstwie. To niewątpliwie tragiczne zdarzenie jest jednak dla Kapuścińskiego tylko pretekstem do przedstawienia dramatycznych dziejów Gwatemali, powstałego w XIX wieku środkowoamerykańskiego państewka. Chciałem napisać, że Kapuściński przedstawił je w telegraficznym skrócie, ale zawieszona nad klawiaturą ręka mi zadrżała. Wszak bananowe republiki tak naprawdę nie mają historii, w sensie politycznej historii rzecz jasna. Kontredans następujących po sobie politycznych przewrotów pisze obrotową historię Gwatemali, w której co jakiś czas jeden reżim zastępuje inny, jedną dyktaturę – druga. A gdy jakiś piach wpadnie w tryby tej miarowo pracującej maszynerii, to „Wielki Brat” – mniej czy bardziej dyskretnie – interweniuje. Bezpośrednio, albo pośrednio – to naprawdę dla decydentów obojętne, ważne to, by skutecznie. A w przypadku opisywanej przez Kapuścińskiego Gwatemali – zawsze skutecznie. Tylko cierpienia i wszechobecny wyzysk ludu (już chciałem napisać – obywateli, ale znów ręka mi zadrżała), a także nieprawdopodobna wręcz korupcja pozostają bez zmian. Zwykle nawet bez kosmetycznych zmian.

III
Niemniej pozory w bananowych republikach są w jakiś perwersyjny sposób ważne. Zapewnia je wspomniana przez Kapuścińskiego „zasada odwróconych pojęć”. U Orwella – Ministerstwo Miłości zajmujące się torturowaniem, Ministerstwo Prawdy – zakłamywaniem rzeczywistości. I tak w Gwatemali pewien pułkownik (niech imię jego będzie zapomniane) stworzył Partido Institucional Democrático i zasłaniając się tak dobrze brzmiącą w uszach zachodnich mediów nazwą, zbudował system totalnej dyktatury. Partia oligarchów miała tam nazwę Partido Revolucionario (im bardziej reakcyjna partia, tym bardziej rewolucyjna nazwa). Tak – słowa w bananowych republikach zakłamują rzeczywistość, ale brzmią nieźle. Niekiedy tylko coś się wypśnie – „Przesyłam panu 25 ochotników do pracy przy budowie drogi. Proszę o zwrot powrozów”. No tak, trudno sobie wyobrazić tam ochotników bez powrozów.

IV
Ba, niekiedy nawet w bananowych dyktaturach zdarzają się przykre dla reżimu niespodzianki. Żeby zadowolić Departament Stanu, a przynajmniej jego liberalną część – postanowiono przeprowadzić kiedyś przeprowadzić w Gwatemali wybory prezydenckie. Dyktatura wojskowa miała w tym kraju „charakter trwały i totalny”, więc – zdawało się – nie ma niebezpieczeństwa – dobra, niech więc będzie prezydentem pułkownik nie z politycznego przewrotu, ale z „demokratycznego” wyboru. No cóż, ów pułkownik wybory jednak przegrał... I co? I nic się nie zmieniło, fundamenty reżimu pozostały nienaruszone. A konstytucja? Zawsze wprowadzić można stan wyjątkowy. „Zgodnie z konstytucją Gwatemali, której przestrzega się tylko wtedy, kiedy jest to wojsku wygodne, stan wyjątkowy oznacza przejęcie całej władzy przez armię. I więcej: działań armii nie ogranicza wtedy żadne prawo (...) Jest to swoisty rodzaj przewrotu wojskowego przy zachowaniu pozorów legalizmu”.

V
W innym reportażu ze zbioru „Chrystus z karabinem na ramieniu” Kapuściński dywaguje na temat upadku dyktatury: – Do ostatnich swoich chwil wyglądała jak monolit. Dyktatura nigdy nie upada stopniowo i po trochu, tylko zawsze momentalnie i całkowicie. Do końca wydaje się silna i dlatego nie można przewidzieć tego dnia, w którym przestanie istnieć.

VI
No cóż...
Krzysztof Łęcki


Może Cię zainteresować.