sobota, 12 lipca 2025
Imieniny: PL: Brunona, Jana, Wery| CZ: Bořek
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i Kon-teksty Łęckiego: Wojna w obrazach | 18.02.2025

Zbliża się trzecia rocznica inwazji Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Kiedyś to starcie się skończy, wreszcie każda wojna kiedyś, na jakichś tam nieznanych nam jeszcze warunkach się kończy. Jakie obrazy po sobie pozostawi?

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Termopile. Fot. Pixabay

Choć raczej wątpię, by stała się inspiracją dla malarzy – zacznijmy od tego czy, pozostawi ślad na płótnach artystów. Kiedyś wojna była dla nich inspiracją – czy też społecznym zamówieniem, zostawmy. Komuś, kto historię malarstwa zna – a i to, co najwyżej – powierzchownie, czyli komuś takiemu, jak autor tego felietonu, wojna w obrazach kojarzyć się musi przede wszystkim z przedstawieniami scen ze sławnych bitew.

I
Nie ma potrzeby wymieniać w tym kontekście najbardziej znanych dzieł – nam Polakom niech wystarczą jako ilustracje powszechnie znane „Bitwa pod Grunwaldem” czy „Jan Sobieski pod Wiedniem”. Oczywiście nawet ignorantowi zdarza się wiedza o obrazach wojny według Goi – na których, w miejsce bitewnego tryumfu i związanego z nim patosu, pojawiają się związane z wojną okropności. Gdy zaś sięgnąć do dzieł bliższych nam w czasie – to oczywiście na myśl przyjść musi „Guernica” Pablo Picassa.
Mniej więcej w tym samym czasie, co Goya Jacques Louis David maluje obraz „Leonidas at Thermopylae, 5 th Century BC”.

II
Sam napisałem kiedyś dla „Głosu” felieton o ukraińskich Termopilach. W Termopilach (greckich) – przypominam – garstka Hellenów stawiła czoła potężnej armii perskiego Króla Królów. Po zdradzie jednego z miejscowych Greków (niech imię jego będzie zapomniane) obrońcy Termopil wiedzieli, że nie zdołają uniknąć okrążenia. Ich szanse – już wcześniej absolutnie niewielkie – spadły do zera. Leonidas odesłał greckich sojuszników i pozostał na polu bitwy z najdzielniejszymi z Greków, Spartanami. Wiedział, że on i 300 Spartan nie utrzymają pozycji, ba, wszyscy obrońcy Termopil wiedzieli, że za kontynuację walki zapłacą śmiercią. Co też się stało – zabito ich co do jednego. Z obrońcami ukraińskiej „Wyspy węży” (pamiętacie jeszcze Państwo?) było inaczej – ci nie zginęli, dostali się do rosyjskiej niewoli.
A przecież... Jak czytamy w Wikipedii – fragment ich odpowiedzi (na propozycję kapitulacji) rosyjskim agresorom powtarzali sobie w tamtym czasie niemal wszyscy: „Russkij wojennyj korabl, idi na ch…”. Może, kiedy mieli okazję czytać o swoim heroicznym, opłaconym śmiercią, poświęceniu czuli się, jak Ordon. Tak, ten Ordon z „Reduty Ordona” Adama Mickiewicza, który miał – zgodnie z literacką wersją zdarzeń – w obliczu nieuchronnej klęski listopadowych powstańców wysadzić swoją redutę w powietrze. Tyle że – gdy idzie o fakty historyczne – Ordon przeżył. No cóż, wysyłając patetyczny felieton o tym zdarzeniu popełniłbym wyjątkowo niezręczny falstart. Jednak na moment przed wysłaniem tekstu do redakcji „Głosu” trafiłem w Internecie na wiadomość, że obrońcy „Wyspy węży” ocaleli. Felieton wylądował w komputerowym koszu.

III
W lutym ukaże się niezwykła książka, której scenerią (i tematem) jest pełnoskalowa wojna na Ukrainie (no dobra, w Ukrainie). Idzie o powieść „Null” Szczepana Twardocha. Pisarz w czasie trwania konfliktu wielokrotnie przeprowadzał zbiórki na sprzęt dla walczących Ukraińców, wielokrotnie jeździł w tereny przyfrontowe, tam na pewno, czy bliżej linii frontu – licho wie. Niemniej „Null” nie jest reportażem (nawet takim, który dałby się zaliczyć do polskiej szkoły reportażu – sic!). To pełnokrwista (pod wieloma względami – krwista), powieść, literatura piękna. Choć czytelnicy/czytelniczki znajdą też w niej miejsce i na samotność, i bliskość, i uczucia. Od ponad trzech dekad przyjaźnię się z autorem – o „Nullu” rozmawialiśmy na kilka miesięcy przed publikacją. Uchylę więc rąbka tajemnicy – choć jako całość „Null” jest beletrystyką, to całkiem sporo pojawiających się w nim epizodów jest z życia wziętych, zobaczonych, zasłyszanych – z pierwszej ręki. I ja Szczepanowi wierzę, choć przyznam, że przynajmniej jedna ze streszczanych w „Nullu” historii wygląda dla mnie tak, że mógłby ją – to rzecz jasna moja, bardzo subiektywna opinia – rozwinąć w większą całość Stephen King. I to nie tylko dlatego, że pojawia się w niej pentagram.

IV
Jednak, co skądinąd oczywiste, to nie twórczość autora „Misery” jest odniesieniem dla „Nulla”. Dzięki uprzejmości Szczepana mogłem jego powieść przeczytać jeszcze pod koniec 2024 roku. Kiedy o niej rozmawialiśmy, wspomniałem, że pierwsza scena przywodzi mi na myśl polemikę – celowo zaplanowaną czy nie, to kwestia drugorzędna – z jedną z bardziej znanych scen powieści Ernesta Hemingwaya „Komu bije dzwon”. Przynajmniej tak, jak ją zapamiętałem. Jakiś punkt oporu przeciw przeważającym siłom wroga – skazany w zasadzie na klęskę i śmierć obrońców... Nie mam akurat pod ręką powieści Hemingwaya, więc nie mogę wszystkiego dokładnie sprawdzić; dla felietonu niech wystarczy, że taką scenę wciąż mam przed oczyma.

V
Nie będę oczywiście spoilerował najnowszej powieści Twardocha. Niemniej idąc tropem Hemingwaya chciałbym zderzyć ze sobą dwa motta, którymi opatrzone są powieści amerykańskiego noblisty i mojego przyjaciela. Pierwsze zapożyczone zostało z twórczości angielskiego poety (i dziekana katedry św. Pawła) żyjącego na przełomie XVI i XVII wieku i brzmi tak: „Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie”. Jak twierdzi Donne, „bicie dzwonów kościelnych, które oznaczało śmierć kolejnego ludzkiego życia, jest opłatą dla każdego z nas, ponieważ wszyscy jesteśmy ze sobą związani”. Drugie motto paradoksalnie(?) sięga do jeszcze dawniejszej historii, pochodzi z księgi IX „Iliady” Homera – i brzmi: „Nieraz mi matka mówiła, Tetyda o stopach srebrzystych, że dwie prowadzą mnie Kery dwiema drogami do śmierci: jeśli pod grodem trojańskim zostanę, by dalej tam walczyć – nie ma stąd dla mnie powrotu, lecz sławę wieczną uzyskam; jeśli do domu powrócę, do mojej ziemi kochanej – sławy nie zyskam, lecz w zamian życie szczęśliwe i długie los mi przeznaczy, nieprędko dosięgnę czarnych bram śmierci” (przekład: Katarzyna Jeżewska).

VI
Na marginesie – powieść ta nie rozstrzyga, rzecz jasna, czy Szczepan Twardoch jest romantykiem, czy realistą.
Krzysztof Łęcki












Może Cię zainteresować.