Pre-teksty i kon-teksty Łęckiego: Rozpad połowiczny | 28.05.2023
„Rozpad połowiczny” to tytuły (tak, tak – nie tytuł, a właśnie tytuły)
dwóch książek socjologa Edmunda Wnuka-Lipińskiego. Jedna to powieść science fiction,
druga – pisane w manierze akademickiej studium socjologiczne okresu
transformacji.
Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Fot. Pixabay
Nie będę
wnikał w intencje autora – niemniej, co dla mnie oczywiste, Wnuk-Lipiński nie
przestawał przecież być socjologiem kiedy pisał prozę. A tytuł tego felietonu?
No cóż, nie tylko zdał mi się trafną metaforą zjawisk w nim poruszanych. Nawiązując
do praktyki Wnuka-Lipińskiego, chciałbym także podkreślić, że pisząc felietony
także nie przestaję być przecież socjologiem, w tym przede wszystkim
socjologiem literatury. Z wszystkiego tego konsekwencjami.
Te wszystkie
iPhony, iPady to dzisiaj prawdziwa zaraza – usłyszałem niedawno. No cóż... Powieść
Stephena Kinga „Komórka” rozpoczyna się od przenoszonego drogą telefonów
komórkowych, niezwykle zaraźliwego szaleństwa – niezwykle zaraźliwego, bo
przecież każdy ma taki sprzęt. Robert Harris w książce „Drugi sen” przedstawia
„nowe średniowiecze”, dla którego mieszkańców czasy po roku 2000 to
„starożytność”. Szukający śladów przeszłości (czyli – naszych czasów) bohater natrafia
na cienki prostokątny przedmiot z charakterystycznie nadgryzionym jabłuszkiem z
jednej strony. Czy to nie od rozrostu technologii zaczął się upadek naszej „postmodernistycznej
starożytności”? Tak, tak, to my nadgryźliśmy rajskie jabłuszko niewinności
kupując produkty Steve’a Jobsa. Metaforyka biblijna jest tu oczywiście
nieprzypadkowa. Pozostając na moment przy pierwotnej, tradycyjnej – by tak rzec
– funkcji telefonu, jaką ludziom w moim wieku ciągle wydaje się rozmowa
telefoniczna. Zwrócił moją uwagę pewien internetowy mem. Oto wraz z
upowszechnieniem się telefonii komórkowej zaczęły znikać tzw. budki
telefoniczne. A przecież wiemy z filmu Wachowskich, że to tylko i wyłącznie przez
zamontowane w nich tradycyjne telefony „na monetę” można było wydostać się z
„Matrixa”. Mem zabawny – nie powiem. Ale może powinien jednak dawać nam coś do
myślenia. Bo może być tak, że jeśli my nie pomyślimy, to pomyśli za nas
sztuczna inteligencja. Z wszystkimi tego – nieznanymi jeszcze do końca –
konsekwencjami. A przecież – stale przypominając dzisiaj w roli dociekliwych
prognostów przyszłości George’a Orwella i Aldousa Huxleya – niewielu chyba
traktowało film „Terminator” (reż. James Cameron, z Arnoldem Schwarzeneggerem)
inaczej jak dobrą rozrywkę. Zapytam zatem żartobliwie: czy to przypadek, że
jego światowa premiera to Orwellowski rok 1984?
Zaraza – inaczej niż naznaczony (także) niespotykanym wcześniej
uzależnieniem od wyrafinowanej technologii postęp – towarzyszyła człowiekowi
„od zawsze”. Pierwszy jej szczegółowy opis znajdujemy w „Wojnie peloponeskiej”
Tukidydesa. Jerzy Stempowski w szkicu „Czytając Tukidydesa” pisał: „Opis
dżumy w Atenach należy do najsławniejszych stronic Tukidydesa. Autor
przechodził ją sam i pisze ze znajomością rzeczy o jej objawach
i przebiegu (…). Jeden rozdział poświęca opisowi rozprzężenia
i demoralizacji wywołanej niepewnością życia podczas epidemii. Rozdział
ten zdaje się być pierwowzorem wszystkich późniejszych opisów literackich
dżumy, Boccacia, Defoe i innych aż do Camusa, który przez rodzaj przekory
chciał widzieć w dżumie możliwe źródło cnót”. No cóż, Boccacio żył i
tworzył w „czasach marnych”; epidemia dżumy, „czarnej śmierci” poszatkowała
ludność Europy w połowie XIV wieku. Niemniej trudno jego historyjki z
„Dekameronu” czytać bez uśmiechu na twarzy. Daniel Defoe był dzieckiem, kiedy
Londyn w roku 1665 nawiedziła epidemia dżumy. Jego „Dziennik roku zarazy” jest zatem
konstrukcją stricte literacką, niemniej jego lekturę trudno byłoby zaliczyć do
kategorii zapewniających wesołą rozrywkę.
Na pewno za
to rozrywkę (i to na naprawdę wysokim poziomie) zapewnia powieść „Imprimatur”. Jej
autorzy to dziennikarze – filolog Rita Monaldi i muzykolog Francesco Sorti. Jej osadzona
we wrześniu 1683 roku akcja rozpoczyna się od zamknięcia pewnej gospody, której
gości podejrzewa się, iż mogą roznosić zarazę. Diagnoza ta, która budzić może
zresztą (i budzi wśród postaci powieści) wątpliwości, ma wielką, europejską
politykę w tle, a może nie tylko w tle. Ma też konsekwencje. Otóż kwarantanna
jaką nałożono na zamkniętych w gospodzie gości, ma swoje surowe prawa. Główny
bohater powieści tak je relacjonuje: „Od szóstej rano do dziesiątej wieczór
będzie nas pilnował jeden strażnik, przez pozostałe dwanaście – drugi.
Otrzymaliśmy zakaz opuszczania gospody do całkowitego wygaśnięcia zarazy, czyli
przez dwadzieścia dni. Uprzedzono nas, że w tym czasie klika razy dziennie będą
wyczytywane nazwiska, a wywołana osoba pokaże się w oknie wychodzącym na
dell’Orso. (...) Każdy, kto wyjdzie na zewnątrz lub podejmie próbę ucieczki,
będzie czterdzieści razy rozciągany sznurami, następnie doprowadzony do magistratu
i ukarany. Do drzwi przybito tabliczkę z napisem »Z
polecenia Kongregacji Zdrowia«”. Pierwszy raz
bestseller (książka przetłumaczona na 19 języków, wydana w 44 krajach, ponad
1,2 miliona egzemplarzy) dwóch włoskich autorów przeczytałem na początku XXI
wieku. Nie wracałem potem do tej książki, bo w trakcie przeprowadzki zaginęła
mi dołączona do niej płyta CD z barokową muzyką, której fragmenty można (i
trzeba) włączać w zaznaczonych miejscach lektury. Teraz, kiedy u katowickich
bukinistów udało mi się utraconą płytę zakupić, wiem, że przyjemność czytania
będzie znowu pełna. Ale przecież jednocześnie wiem, że będzie to lektura nieco
inna, niż ta pierwsza. Po ogłoszonym w roku 2022 „czasie pandemii” inaczej będę
wszak reagował na słowo kwarantanna i wymogi takich instytucji, jak
„Kongregacja Zdrowia”.
Dzisiaj
problematyka zarazy zyskiwać może nowe konteksty nie tylko w dziełach pisanych
wiele lat temu, jak „Imprimatur”. Autorzy piszący prozę z zarazą w tle (czy
roli głównej), sami nadawać mogą nowe sensy reakcji na tworzone przez nią
zagrożenie. Turecki pisarz, noblista Orhan Pamuk opublikował w roku 2022
powieść „Noce zarazy” (polskie tłumaczenie właśnie dotarło do księgarń) – małą
wyspę na Morzu Egejskim atakuje dżuma, ale nie jest ona jedynym zabójcą. Tyle
zdążyłem przeczytać na okładce – kupiłem, przeczytam...