Pre-teskty i Kon-teksty Łęckiego: Mental na zimno | 19.07.2024
Tytuł tego
felietonu przypominać komuś może pozycję z egzotycznego menu. Ale – nie. To tylko
moja subiektywna recenzja z zakończonych niedawno finałów Mistrzostw Europy w
piłce nożnej. Spokojnie. Felieton ten piszę, kiedy emocje związane z tą imprezą
już opadły.
Ten tekst przeczytasz za 7 min.
Polska uśmiechnięta piłka nożna. Fot. Łączy Nas Piłka
Przynajmniej
moje, zwłaszcza te związane z udziałem reprezentacji Polski. To zatem tylko kilka
uwag o futbolowym mentalu Polaków, który daje się wszak rozpoznać także poza
piłkarskim boiskiem i wypełnionych kibicami trybunami stadionu.
I
Nadzieje na
piłkarski sukces w ME subtelnie studził tygodnik „Piłka Nożna” („Polacy są
skazywani na porażkę w rywalizacji z Francuzami i Holendrami, ale już z
Austriakami mogą powalczyć. Z uwagi na przepisy obowiązujące w mistrzostwach
Europy nawet jedno zwycięstwo może [choć nie musi] dać przepustkę do fazy
pucharowej”). Z tego jednak, co pamiętam z wielu komentarzy, nasze wyrachowanie
szło dalej. Mieliśmy zremisować w pierwszym pojedynku z Holendrami, potem –
wygrać ze słabszymi od nas Austriakami, by na koniec rozgrywek grupowych, w
ostatnim meczu trafić na aktualnych wicemistrzów świata – Francję. Ta, po dwóch
– jak zakładano – zwycięstwach nie przyłoży się specjalnie do meczu z Polską i
będzie szansa na remis. Remis z wicemistrzami świata! I awans do1/8 finału! No
cóż, do sukcesu, którym miałby się stać tak pożądany przed finałami remis z
wicemistrzami świata powrócę na końcu felietonu; jak kto niecierpliwy zajrzeć
może tam już oczywiście od razu. Do rzeczy.
II
Jak
pamiętamy, najlepszy mecz na mistrzostwach zagrała Polska z Holandią,
prowadziła nawet 1-0, potem przez dłuższy czas z Pomarańczowymi remisowała, by wreszcie
stracić gola w ostatnich minutach meczu. I otóż, jak sądzę, to nie tyle porażka
w pierwszym meczu finałów, ale reakcja na nią zadecydowała o tym, że ostatecznie
z kretesem przegraliśmy te finały. I naprawdę nieważne, czy zajęliśmy na nich
miejsce ostatnie, czy też jednak udało nam się wyprzedzić Szkocję, lądując w
takim przypadku na zaszczytnym 23. miejscu, na 24. startujące drużyny narodowe.
Tak czy inaczej po dwóch kolejkach rozgrywek grupowych jako jedyni mogliśmy już
pakować walizki. A przecież reakcją na przegraną z Holandią było ledwie
maskowane... prawie-że zadowolenie.
Tylko trener Michał Probierz – zwycięzca kilku towarzyskich sparingów – nie tracił rezonu. Czy miał powody? No cóż, przed finałowymi rozgrywkami reprezentacja pod jego światłym kierownictwem pokonała wszak Turcję...
Tak, zadowolenie. Przegrana z Holandią to
oczywiście nie był „zwycięski remis”. Ale czyż nie była to „honorowa porażka”?
Przełóżcie ten zwrot na języki obce, zaznajomcie z nim cudzoziemców – okaże
się, że tylko w Polsce jest powszechnie zrozumiałe. „Wstydu nam nie przynieśli”
– słyszało się po meczu z Pomarańczowymi. Jakby to właśnie miało być celem
naszych reprezentantów. I ta kołacząca gdzieś nadzieja, że co prawda
przegraliśmy z Holendrami – „po walce”, oczywiście, więc z Austriakami...
III
No, łatwo
sobie dopowiedzieć. Skończyło się na tym, że najwyraźniej nieświadomi takich
kalkulacji Austriacy Holandię zwyciężyli i... wygrali grupę. Tak, odpadli w 1/8
finału z Turkami (z którymi my wygraliśmy w meczu towarzyskim, że przypomnę),
ale po świetnym, dramatycznym, obfitującym w bramkowe sytuacje meczu, który nie
tylko kibice ale widzowie będą długo pamiętać. Występów polskich piłkarzy nikt
nie zapamięta. Jedyny epizod, który ewentualnie zapadanie w pamięć, to oddany w
ośmieszającej „kreskówce” sposób wykonywania rzutu karnego przez Lewego.
IV
Oczywiście,
powie ktoś (i nie bez racji), że po przegranym meczu z Austriakami, na polską
kadrę piłkarską spadła fala krytyki. Tak, to prawda. Była złość kibiców,
gorzkich słów nie szczędzili komentatorzy. Tylko trener Michał Probierz –
zwycięzca kilku towarzyskich sparingów – nie tracił rezonu. Czy miał powody? No
cóż, przed finałowymi rozgrywkami reprezentacja pod jego światłym kierownictwem
pokonała wszak Turcję... W każdym razie już pod odpadnięciu reprezentacji z
rozgrywek Probierz przekonywał: „To bolesne, ale widzę zalążek zespołu. Z tej
drogi się nie cofnę. Nie żałuję żadnej decyzji, graliśmy wysoko i agresywnie i
tak będziemy grać”.
Bo nawet w takim przypadku nie ma sensu dyskutować nie tylko o „stylówce” selekcjonera, ale nawet o niezłym stylu, prezentowanym przez polskich piłkarzy w meczu z Holandią. Inaczej – że sparafrazuję – „już za dwa lata Polska może nie zagrać w mistrzostwach świata”...
No cóż, Probierz zawsze powołać się może na przykład
legendarnego menedżera Manchesteru United Alexa Fergusana, któremu włodarze
klubu zawierzyli tak bardzo, że na efekty (a miało się okazać, że były to
efekty spektakularne) poczekali dobrych kilka lat. Ile warto czekać na sukcesy
reprezentacji Probierza? Nie wiadomo. Na razie pozostają nam na pocieszenie
absurdalne wyliczenia, jak choćby te, które przedstawił jeden z polskich dziennikarzy
sportowych – że oto Polska w rozgrywkach grupowych zdobyła więcej bramek niż
Francja i Anglia. Ktoś powie – żartował... Otóż – nie sądzę. Przecież to są
fakty!
V
W ostatnim
meczu mistrzowskich finałów zremisowaliśmy (a więc zgodnie z przebiegłym, pierwotnym
planem) z Francją. Remis z wicemistrzami świata! Aktualnymi wicemistrzami
świata, podkreślę, bo pamiętam, że kiedy polską kadrę obejmował Ryszard Wójcik
i w pierwszym meczu wygrał z Węgrami, to też przypomniano, że to wiktoria (znaczy
zwycięstwo) nad wicemistrzami świata (tyle, że z roku 1954...). Jakiś czas temu
(grubo przed finałami ME) reprezentacja Austrii zremisowała z Francją. Gdy
selekcjonerowi Austriaków, Niemcowi Ralfowi Rangnickowi, reporter telewizyjny
pogratulował remisu z – znowu podkreślę – aktualnymi wicemistrzami świata, ten
odpowiedział: „Nie sądzę, że tutaj za cokolwiek można gratulować. Gdy w 83
minucie prowadzisz 1-10 i masz rzut wolny na połowie rywala, aby po kilku
sekundach stracić bramkę po kontrze, to naprawdę to wysuwa się na plan pierwszy
i wymaga analizy”. Czekam na polskiego selekcjonera (albo selekcjonera
reprezentacji Polski), który nie tylko będzie umiał tak zareagować, ale
naprawdę tak będzie myślał. I to nie tylko po remisie, który nic nam w
finałowych rozgrywkach nie dawał, ale – zwłaszcza – po porażce w pierwszym
meczu. Nawet, gdyby miała być to minimalna porażka z wyżej notowanym
przeciwnikiem, którym – och, och – nawet przez kilkanaście minut prowadziliśmy.
Bo nawet w takim przypadku nie ma sensu dyskutować nie tylko o „stylówce” selekcjonera,
ale nawet o niezłym stylu, prezentowanym przez polskich piłkarzy w meczu z
Holandią. Inaczej – że sparafrazuję – „już za dwa lata Polska może nie zagrać w
mistrzostwach świata”...
Krzysztof Łęcki