Otóż,
twierdzą przekorni, podobno uczy tylko tego, że ludzie z historii niczego się
nie nauczyli. Czy coś z tego nieuctwa wynika, ma to jakieś konsekwencje? No
cóż, George Santayana ostrzegał: „Ci, którzy zapomnieli o
przeszłości, skazani są na jej powtórkę”.
I
Ech, ten
brak umiejętności uczenia się... Z historii, ale także własnego doświadczenia.
Nie jest to zresztą deficyt charakterystyczny dla homo sapiens. Autobiograficzny
tom wybitnego pisarza, Johna Le Carre’a, nosi tytuł „Tunel z gołębiami”. A w
nim nawiązanie do sceny strzelania do gołębi hodowanych na dachu kasyna w Monte
Carlo. Po co? W jakim celu? Sekretem był ich „odlot” w specjalnym tunelu, w
którym je umieszczono – „Ich zadanie było proste – miały przelecieć po omacku
całkowicie ciemny tunel i pofrunąć w śródziemnomorskie niebo, żeby najedzeni i
napici sportowcy mogli sobie do nich postrzelać”. No cóż, nie lubię takich
„zabaw”, ale równie smutna jak strzały do ogłupionych nagłym światłem ptaków jest
dla mnie reakcja tych gołębi, których nie udało się „imprezowiczom” ustrzelić.
Otóż „(te) z ptaków, których nie trafiono albo które tylko lekko zraniono,
robiło to, co robią zawsze gołębie – wracały do miejsca swych narodzin na dachu
kasyna, gdzie wpadały wciąż w te same pułapki”.
Znany jest wszak pewien szalony władca, który uczynił swego konia
senatorem. Senat, dodajmy, nie miał już wtedy w kraju szalonego władcy
wielkiego znaczenia.
II
Dostrzegam
tu pewną analogię do sytuacji wyborów politycznych. Oto wyborcy (elektorat,
suweren) tyle razy zwiedzeni przez swoich politycznych idoli, jak gołębie z
Monte Carlo ciągle wracają na stare śmieci. I powtarzają ten sam rytuał –
wybory, urna, ta sama lista. Pamięć wyborców jest krótka – wiedzą o tym spece
od marketingu politycznego. A poza tym rządzi nimi silny i silnie podsycany resentyment
– pisałem już kiedyś o tym na tych łamach. I warto powtórzyć, bo na co dzień
mówi się o resentymencie – i to nagminnie – bez zrozumienia zjawiska, które to
pojęcie stara się opisać. A przecież Max Scheler wyraźnie określił, co to
takiego resentyment: „Formalne przejawy resentymentu mają (…) wszędzie tę samą
strukturę: afirmuje się, ceni, chwali coś, jakieś A, nie ze względu na jego
wewnętrzną jakość, lecz w (niewysłowionej) intencji zanegowania,
zdeprecjonowania, zganienia czegoś innego, jakiegoś B. A »wygrywa się« przeciw
B”. Tak, zdarza się, niestety, że życiem politycznym zaczyna rządzić tak
właśnie rozumiany resentyment. I dzieje się tak nawet wówczas, jeśli nie
słyszało się o niemieckim filozofie i socjologu Maxie Schelerze. Dość
paradoksalnie łączyć się to może zarówno ze zdecydowanie częściej przywoływaną
w prywatnych rozmowach koncepcją wyboru tzw. „mniejszego zła” (to wersja
„soft”), jak i trwaniem na pozycji zdeklarowanego, pozbawionego wszelkich wahań
i wątpliwości „twardego elektoratu” (to wersja „hard”). Pierwsi wiedzą, że
zamykają oczy, drudzy – mają oczy szeroko zamknięte. Kiedyś w popularnym internetowym „Salonie 24” profesor Wojciech Sadurski,
prawnik, politolog i filozof w jednym, zwrócił uwagę na to, iż w żadnym
systemie demokratycznym charakter motywacji wyborczych (głupich czy mądrych) nie
wpływa na prawomocność wyboru w taki sposób powołanych organów władzy.
III
Tym, którzy
– bywa że nie bez racji – narzekają na brzydotę demokracji, może warto
przypomnieć, że nie tylko w tym ustroju kooptacja do świata polityki może stać
się... zaskakująca. Znany jest wszak pewien szalony władca, który uczynił swego
konia senatorem. Senat, dodajmy, nie miał już wtedy w kraju szalonego władcy
wielkiego znaczenia. Niemniej uczynienie konia senatorem jakąś wartość dla
szalonego władcy widać miało. Ot, może chciał tym aktem pognębić resztki
republiki i republikańskich instytucji, na gruzach, których wyrosło jego absolutne
jedynowładztwo? Może w grę wchodził tylko nieobliczalny i niewytłumaczalny
kaprys? A może szalonego władcę, kiedy czynił konia senatorem interesowała już
tylko demonstracja własnej wszechmocy. Tak, wyobrażonej przez władcę wszechmocy.
Bo wszak wśród różnych szaleństw i dziwactw wsławił się ów szalony władca także
tym, że konkurował z bogami, a niektórych z nich, jak boga morza, Neptuna,
kazał nawet chłostać. Neptun się szalonemu władcy nie ukazał, więc szaleniec
zadowolić musiał się wydaniem rozkazu by, niejako w zastępstwie, legioniści wychłostali
morskie fale. Oczywiście, ów szalony władca to dobrze znany z kart podręczników
historii, a jeszcze bardziej z produkcji filmowych cesarz Kaligula, a ów koń
podniesiony do godności senatora – to ulubiony rumak Kaliguli: Incitatus.
Im mniej się partie
polityczne od siebie różnią, tym większy nacisk na styl rządzenia i tym
silniejsze podkreślanie odrębności. Warto o tej uwadze pamiętać, kiedy politycy
głównych partii przekrzykują się, nie tylko we wzajemnym obrzucaniu się
inwektywami, ale w gołosłownym przekonywaniu wyborców o tym, jak bardzo się w
sprawności rządzenia od siebie różnią.
IV
Dzisiaj tak
chorobliwe ekstrawagancje nie przechodzą, acz warto przypomnieć, że wreszcie
nie tak dawno temu we włoskim parlamencie zasiadała niejaka Cicciolina, gwiazda
kina porno. Dzisiejszych senatorów i posłów nie wyznaczają szaleni władcy –
wybiera ich w powszechnych wyborach społeczeństwo, lud. Jak wiadomo żyjemy
epoce, dla której demokracja, liberalna demokracja zdaje się być
nieprzekraczalnym horyzontem poznawczym. Nikt dzisiaj nie szuka najlepszego
ustroju, tylko najlepszej formy demokracji.
V
Zarzuca się
współczesnemu światu polityki grzech post-polityczności, tj skupienie się na
tworzeniu i podtrzymywaniu korzystnego wizerunku. Towarzyszyć ma temu zaniedbywanie
samej materii rządzenia. Przeważają polityczne pyskówki, coraz bliższe poziomem
kłótniom dzieci w piaskownicy, co – zdaniem krytyków – ma zakrywać bezradność w
rządzeniu. No cóż... Przy innej okazji amerykański socjolog Alvin W. Gouldner
podzielił się pewnym spostrzeżeniem. Otóż według niego, w gospodarce i polityce,
w sytuacji pozbawienia wyborców znacząco różniących się między sobą alternatywnych
rozwiązań, to właśnie różnorodność stylów celowo próbuje podtrzymywać się w elektoracie
iluzję wyboru. Czyli – im mniej się partie polityczne od siebie różnią, tym
większy nacisk na styl rządzenia i tym silniejsze podkreślanie odrębności.
Warto o tej uwadze pamiętać, kiedy politycy głównych partii przekrzykują się,
nie tylko we wzajemnym obrzucaniu się inwektywami, ale w gołosłownym
przekonywaniu wyborców o tym, jak bardzo się w sprawności rządzenia od siebie
różnią.
Krzysztof Łęcki