czwartek, 22 maja 2025
Imieniny: PL: Emila, Neleny, Romy| CZ: Emil
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i kon-teksty Łęckiego: Oczy szeroko zamknięte | 30.04.2025

Wspominałem już w tej kolumnie – i to pewnie nieraz – znakomitego rzymskiego prawnika i wybitnego mówcę Marka Tuliusza Cycerona (106-43 r. p.n.e.). I znowu do niego wracam. Bo to on właśnie jest autorem słynnego, choć tak często bezmyślnie powtarzanego, stwierdzenia, że historia jest nauczycielką życia. Ale, ale – niby czego, tak naprawdę, uczy nas historia?

Ten tekst przeczytasz za 7 min. 15 s
Marek Tuliusz Cyceron, wybitny mówca, autor słynnego stwierdzenia, że historia jest nauczycielką życia. Fot. ARC

Otóż, twierdzą przekorni, podobno uczy tylko tego, że ludzie z historii niczego się nie nauczyli. Czy coś z tego nieuctwa wynika, ma to jakieś konsekwencje? No cóż, George Santayana ostrzegał: „Ci, którzy zapomnieli o przeszłości, skazani są na jej powtórkę”.

I
Ech, ten brak umiejętności uczenia się... Z historii, ale także własnego doświadczenia. Nie jest to zresztą deficyt charakterystyczny dla homo sapiens. Autobiograficzny tom wybitnego pisarza, Johna Le Carre’a, nosi tytuł „Tunel z gołębiami”. A w nim nawiązanie do sceny strzelania do gołębi hodowanych na dachu kasyna w Monte Carlo. Po co? W jakim celu? Sekretem był ich „odlot” w specjalnym tunelu, w którym je umieszczono – „Ich zadanie było proste – miały przelecieć po omacku całkowicie ciemny tunel i pofrunąć w śródziemnomorskie niebo, żeby najedzeni i napici sportowcy mogli sobie do nich postrzelać”. No cóż, nie lubię takich „zabaw”, ale równie smutna jak strzały do ogłupionych nagłym światłem ptaków jest dla mnie reakcja tych gołębi, których nie udało się „imprezowiczom” ustrzelić. Otóż „(te) z ptaków, których nie trafiono albo które tylko lekko zraniono, robiło to, co robią zawsze gołębie – wracały do miejsca swych narodzin na dachu kasyna, gdzie wpadały wciąż w te same pułapki”.

Znany jest wszak pewien szalony władca, który uczynił swego konia senatorem. Senat, dodajmy, nie miał już wtedy w kraju szalonego władcy wielkiego znaczenia.  

II
Dostrzegam tu pewną analogię do sytuacji wyborów politycznych. Oto wyborcy (elektorat, suweren) tyle razy zwiedzeni przez swoich politycznych idoli, jak gołębie z Monte Carlo ciągle wracają na stare śmieci. I powtarzają ten sam rytuał – wybory, urna, ta sama lista. Pamięć wyborców jest krótka – wiedzą o tym spece od marketingu politycznego. A poza tym rządzi nimi silny i silnie podsycany resentyment – pisałem już kiedyś o tym na tych łamach. I warto powtórzyć, bo na co dzień mówi się o resentymencie – i to nagminnie – bez zrozumienia zjawiska, które to pojęcie stara się opisać. A przecież Max Scheler wyraźnie określił, co to takiego resentyment: „Formalne przejawy resentymentu mają (…) wszędzie tę samą strukturę: afirmuje się, ceni, chwali coś, jakieś A, nie ze względu na jego wewnętrzną jakość, lecz w (niewysłowionej) intencji zanegowania, zdeprecjonowania, zganienia czegoś innego, jakiegoś B. A »wygrywa się« przeciw B”. Tak, zdarza się, niestety, że życiem politycznym zaczyna rządzić tak właśnie rozumiany resentyment. I dzieje się tak nawet wówczas, jeśli nie słyszało się o niemieckim filozofie i socjologu Maxie Schelerze. Dość paradoksalnie łączyć się to może zarówno ze zdecydowanie częściej przywoływaną w prywatnych rozmowach koncepcją wyboru tzw. „mniejszego zła” (to wersja „soft”), jak i trwaniem na pozycji zdeklarowanego, pozbawionego wszelkich wahań i wątpliwości „twardego elektoratu” (to wersja „hard”). Pierwsi wiedzą, że zamykają oczy, drudzy – mają oczy szeroko zamknięte. Kiedyś w popularnym internetowym „Salonie 24” profesor Wojciech Sadurski, prawnik, politolog i filozof w jednym, zwrócił uwagę na to, iż w żadnym systemie demokratycznym charakter motywacji wyborczych (głupich czy mądrych) nie wpływa na prawomocność wyboru w taki sposób powołanych organów władzy.

III
Tym, którzy – bywa że nie bez racji – narzekają na brzydotę demokracji, może warto przypomnieć, że nie tylko w tym ustroju kooptacja do świata polityki może stać się... zaskakująca. Znany jest wszak pewien szalony władca, który uczynił swego konia senatorem. Senat, dodajmy, nie miał już wtedy w kraju szalonego władcy wielkiego znaczenia. Niemniej uczynienie konia senatorem jakąś wartość dla szalonego władcy widać miało. Ot, może chciał tym aktem pognębić resztki republiki i republikańskich instytucji, na gruzach, których wyrosło jego absolutne jedynowładztwo? Może w grę wchodził tylko nieobliczalny i niewytłumaczalny kaprys? A może szalonego władcę, kiedy czynił konia senatorem interesowała już tylko demonstracja własnej wszechmocy. Tak, wyobrażonej przez władcę wszechmocy. Bo wszak wśród różnych szaleństw i dziwactw wsławił się ów szalony władca także tym, że konkurował z bogami, a niektórych z nich, jak boga morza, Neptuna, kazał nawet chłostać. Neptun się szalonemu władcy nie ukazał, więc szaleniec zadowolić musiał się wydaniem rozkazu by, niejako w zastępstwie, legioniści wychłostali morskie fale. Oczywiście, ów szalony władca to dobrze znany z kart podręczników historii, a jeszcze bardziej z produkcji filmowych cesarz Kaligula, a ów koń podniesiony do godności senatora – to ulubiony rumak Kaliguli: Incitatus.

Im mniej się partie polityczne od siebie różnią, tym większy nacisk na styl rządzenia i tym silniejsze podkreślanie odrębności. Warto o tej uwadze pamiętać, kiedy politycy głównych partii przekrzykują się, nie tylko we wzajemnym obrzucaniu się inwektywami, ale w gołosłownym przekonywaniu wyborców o tym, jak bardzo się w sprawności rządzenia od siebie różnią. 

IV
Dzisiaj tak chorobliwe ekstrawagancje nie przechodzą, acz warto przypomnieć, że wreszcie nie tak dawno temu we włoskim parlamencie zasiadała niejaka Cicciolina, gwiazda kina porno. Dzisiejszych senatorów i posłów nie wyznaczają szaleni władcy – wybiera ich w powszechnych wyborach społeczeństwo, lud. Jak wiadomo żyjemy epoce, dla której demokracja, liberalna demokracja zdaje się być nieprzekraczalnym horyzontem poznawczym. Nikt dzisiaj nie szuka najlepszego ustroju, tylko najlepszej formy demokracji.

V
Zarzuca się współczesnemu światu polityki grzech post-polityczności, tj skupienie się na tworzeniu i podtrzymywaniu korzystnego wizerunku. Towarzyszyć ma temu zaniedbywanie samej materii rządzenia. Przeważają polityczne pyskówki, coraz bliższe poziomem kłótniom dzieci w piaskownicy, co – zdaniem krytyków – ma zakrywać bezradność w rządzeniu. No cóż... Przy innej okazji amerykański socjolog Alvin W. Gouldner podzielił się pewnym spostrzeżeniem. Otóż według niego, w gospodarce i polityce, w sytuacji pozbawienia wyborców znacząco różniących się między sobą alternatywnych rozwiązań, to właśnie różnorodność stylów celowo próbuje podtrzymywać się w elektoracie iluzję wyboru. Czyli – im mniej się partie polityczne od siebie różnią, tym większy nacisk na styl rządzenia i tym silniejsze podkreślanie odrębności. Warto o tej uwadze pamiętać, kiedy politycy głównych partii przekrzykują się, nie tylko we wzajemnym obrzucaniu się inwektywami, ale w gołosłownym przekonywaniu wyborców o tym, jak bardzo się w sprawności rządzenia od siebie różnią.
Krzysztof Łęcki




Może Cię zainteresować.