Lekarz Robert Bocek jest ordynatorem oddziału Anestezjologii, Reanimacji i Intensywnej Opieki Terapii (ARIM) w Szpitalu z Polikliniką w Hawierzowie. Częścią oddziału jest także gabinet leczenia chronicznego bólu, który pomaga pacjentom onkologicznym albo po ciężkich operacjach, głównie kręgosłupa.
Na pana oddział trafiają pacjenci w stanie krytycznym?
– Tak, z różnymi diagnozami: to są zawały serca po reanimacji, udary mózgu, ciężkie zatrucia, poważne urazy, wszystkie stany z utratą świadomości, niewydolnością serca, wątroby, nerek, sytuacje, gdy bezpośrednio są zagrożone funkcje życiowe. Leczymy także najcięższe formy COVID-19. To są chorzy, którzy mają niewydolność płuc i ich stan wymaga podłączenia do respiratora.
Karetka przywozi pacjentów aż po same drzwi izby przyjęć. Pokazywał mi pan salkę ze specjalnie wyposażonym łóżkiem, na które przenoszony jest chory z karetki. Jakie są pierwsze działania personelu medycznego?
– Jedna część izby przyjęć jest wyposażona tak, jak poszczególne stanowiska na oddziale. Jest tam respirator (przyrząd do sztucznej wentylacji płuc), są monitory funkcji życiowych, EKG, pompy infuzyjne i dozowniki liniowe do podawania leków. Chory jest z karetki przenoszony bezpośrednio na łóżko. W tym miejscu stabilizujemy funkcje życiowe, staramy się określić diagnozę, która najbardziej zagraża życiu, później przenosimy go albo na nasz oddział ARIM, albo na internę, chirurgię, czy też transportujemy do szpitala specjalistycznego w Ostrawie. Dla pacjentów w stanie krytycznym mamy dwa takie łóżka w izbie przyjęć.
Jak długo przebywa średnio pacjent na pana oddziale?
– Przeciętnie 10-14 dni. Ale mamy pacjentów, którzy spędzą tu nawet miesiąc albo, odwrotnie, tylko dwa, trzy dni, na przykład po ciężkiej operacji.
Skoro na ARIM trafiają pacjenci w stanie krytycznym, to rozumiem, że umieralność jest wysoka?
– To nie do końca jest prawdą. Na nasz oddział trafiają pacjenci, którzy mają szansę przeżyć. Mamy tutaj najbardziej zaawansowany sprzęt medyczny, stosujemy najbardziej kosztowne metody leczenia, dlatego umieralność, choć jest dosyć wysoka, to jednak jest niższa niż na przykład na oddziale chorób wewnętrznych. Dodam jeszcze, że nasz oddział zapewnia reanimację pacjentów w całym szpitalu. Kiedy na dowolnym oddziale dojdzie do zatrzymania akcji serca, wzywany jest nasz zespół reanimacyjny.
Reanimacja i intensywna opieka medyczna to jedna część pracy pana oddziału. Drugą jest anestezjologia. Pan i inni lekarze z ARIM „usypiają” – jak to się mówi potocznie – pacjentów podczas operacji.
– Zabezpieczamy anestezję podczas wszystkich zabiegów operacyjnych i diagnostycznych. Lekarze anestezjolodzy bywają obecni przy wszystkich operacjach, które wymagają znieczulenia – czy to ogólnego, czy centralnego (które dzieli się na zewnątrzoponowe albo podpajęczynówkowe). Prócz tego anestezja może mieć formę blokad splotów nerwowych, na przykład przy operacji kończyn. Wtedy znieczula się tylko operowaną kończynę lub jej część. W ramach badania przedoperacyjnego uzgodnimy przebieg znieczulenia, wybierzemy odpowiedni dla pacjenta rodzaj anestezji, a jeżeli jest to możliwe, pozwolimy mu go wybrać. Ważna jest także rola anestezjologów w położnictwie.
Ludzie nieraz się boją, że nie obudzą się po operacji. Czy te obawy są uzasadnione?
– To prawda, że niektórzy pacjenci bardziej obawiają się znieczulenia niż samej operacji. Prowadzimy znieczulenie tak, aby było bezpieczne. Podczas każdego zabiegu przez cały czas obecny jest lekarz anestezjolog i pielęgniarka anestezjologiczna. Zespół ten monitoruje wszystkie funkcje życiowe podczas całej operacji, a potrafimy dzisiaj śledzić nie tylko podstawowe funkcje, ale też głębokość znieczulenia czy głębokość zwiotczenia mięśni. Analizujemy dziesiątki danych i informacji o stanie pacjenta. Nie ukrywam jednak, że ryzyko zawsze istnieje. Nie ma małych operacji, nie ma małych znieczuleń. Każde znieczulenie jest w gruncie rzeczy sztucznie sterowanym zatruciem organizmu, a następnie wyprowadzeniem pacjenta z tego stanu. Środki znieczulające są bardzo efektywne, ale mają też dużo poważnych skutków ubocznych. Anestezjolog w każdej chwili wie, jak zareagować na aktualny stan pacjenta i rozwiązać sytuacje krytyczne, do których może dojść podczas operacji.
Pan kieruje oddziałem. Bywa pan także jako anestezjolog przy operacjach?
– Tak, jak najbardziej. Dodam, że doświadczenia z opieki intensywnej można wykorzystać podczas anestezji i na odwrót. Chodzi zarówno o wykonywanie pewnych czynności manualnych, które wymagają zręczności, jak i o interpretację wielkiej objętości danych. Uważam, że połączenie anestezji i intensywnej terapii w ramach jednego oddziału, tak, jak praktykowane to jest w Czechach, Polsce, Niemczech i wielu innych krajach, jest bardzo efektywne.