czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Małe sklepy, wielki problem. W niektórych wioskach na Zaolziu nie ma gdzie zrobić zakupów | 10.02.2023

We wrześniu zamknięto sklep spożywczy w Rzece, od końca listopada nie można zrobić zakupów w Stanisłowicach i Ropicy. Handel artykułami żywnościowymi w małych wioskach i dzielnicach leżących na peryferiach miast przestaje się opłacać. Sklepy, które jeszcze pozostały, często ledwo wiążą koniec z końcem. 

Ten tekst przeczytasz za 12 min. 45 s
Mieszkańcy Śmiłowic mają swój sklep. Magda Tomala korzysta z niego regularnie, choć ze względu na dość wysokie ceny nie kupuje tu wszystkiego. Fot. BEATA SCHÖNWALD

Dawniej swój sklep miała każda mała wioska, w większych było ich nawet kilka. Po żywność rzadko kto jeździł do miasta. Zwłaszcza że w czasach gospodarki planowej ceny towarów były wszędzie takie same. Po 1990 roku istniejące sklepy często zostały sprywatyzowane, pojawiły się też nowe. Wiele z nich nie miało jednak długiego życia. Kiedy w okolicznych miastach zaczęto otwierać supermarkety, to do nich ludzie zaczęli jeździć po zakupy – ze względu na większy wybór i nieraz niższą cenę. Wierne wiejskim sklepom pozostało głównie starsze pokolenie. Ostatnio jednak również to się zmieniło. Dzisiejsi 70-latkowie nie są przywiązani do sklepu na wsi, tak jak dwadzieścia lat temu byli ich rodzice. Wielu z nich woli wsiąść w samochód i zrobić większe zakupy w miejskim supermarkecie.

– U nas był sklep spożywczy bodajże do połowy lat 90. ub. wieku. Kiedy przestał działać, nikt już nie próbował wskrzesić tego interesu. Od lat nie mamy więc w Koszarzyskach żadnego sklepu. Najbliższy jest w Milikowie-Pile. To niedaleko. Można do niego nawet dojść na piechotę, chodnikiem, bo leży tuż przy granicy – mówi wójt Koszarzysk Janusz Klimek. Brak sklepu w liczącej ok. 350 mieszkańców gminie traktuje jako coś naturalnego. Wszyscy i tak przecież jeżdżą samochodami do dużych marketów. 

Bez swoich sklepów nauczyli się żyć również mieszkańcy niektórych trzynieckich dzielnic. To zrozumiałe. Nie można mieć jednocześnie spokoju podgórskiej wsi i wygód miasta. 


Nie ma sklepu. Kto zawinił?
Brak sklepu we wsi odczuwają najbardziej niezmotoryzowani seniorzy. Dla wielu z nich wyjście na zakupy stało się niemal codziennych rytuałem. Wiedzą o tym zarówno sklepikarze, jak i samorządowcy. Często jednak jedni i drudzy niewiele mogą zdziałać. Przedsiębiorca nie po to ma sklep, żeby do niego dopłacać. Gmina zaś nie może lokować publicznych pieniędzy w prywatny interes.

Jan Kaleta pamięta czasy, kiedy w Gutach było kilka sklepów spożywczych. Ostatni zamknięto mniej więcej trzy lata temu. Sytuację ratuje nieco objazdowy polski sklepik. Do wsi przyjeżdża w każdą środę i sobotę i zatrzymuje się w kilku miejscach. – Odkąd zamknięto we wrześniu również sklep w Rzece, ludzie nie mają dokąd pójść na zakupy. Najbliżej jest teraz do Śmiłowic, ale to też cztery kilometry drogi. Do Nieborów jest jeszcze dalej. Ludzie, którzy nie mają samochodu, muszą iść na autobus, żeby zrobić zakupy – przybliża Kaleta. 




Sklep w Nieborach przy głównej drodze, na skrzyżowaniu z drogą do Gutów. Fot. BEATA SCHÖNWALD


Jeden plajtuje, drugi korzysta
Przy głównej drodze w Nieborach sklepy są dwa. Jeden tuż przy skrzyżowaniu z drogą na Guty. Pracujące w nim ekspedientki przyznają, że interes kręci się m.in. dzięki sąsiedztwu szkół podstawowych i wybudowanej vis à vis firmie. – Do ich potrzeb staramy się dopasować również asortyment, mamy duży wybór pieczywa, sałatek i wędlin. Natomiast starsi mieszkańcy pobliskich domów jednorodzinnych robią u nas kompletne zakupy: od pieczywa, przez nabiał, wędliny, aż po cukier i mąkę – mówi jedna z nich. Po zamknięciu sklepów w Rzece i Ropicy przyjeżdżają tutaj również mieszkańcy obu tych miejscowości. Tak to już jest w biznesie. Kiedy jedni zamykają interes, innym przybywa klientów. 

Drugi sklep „Potraviny Bea” oddalony jest o niecały kilometr drogi. Zdaniem właściciela Kamila Morcinka, duże znaczenie ma jego dobre położenie oraz to, że miasto rozbudowuje się również w kierunku peryferii. – Trzymam się zasady, żeby nie podnosić cen ponad ustaloną marżę. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie zaoferować takiej ceny, jak na przykład Kaufland. Aby handel się rozwijał, z jednej strony muszę reagować na zapotrzebowanie klientów, z drugiej wprowadzać nowości, które forsuje reklama. Zamiast trzymać drogi towar na półce, wolę poczekać na promocję i wtedy dopiero zaproponować go klientowi. To się sprawdza, kiedy czegoś przez chwilę brakuje, ludzie tym chętniej później sięgną po to – zdradza swoje „know how”. Chociaż dokuczają mu wysokie ceny energii, cieszy się, że ludzie wciąż są chętni wydawać sporo pieniędzy na żywność. Co będzie, jeśli spadnie ich siła nabywcza?

Morcinek wie doskonale, że nie każdy interes da się utrzymać. Tak było w przypadku jedynego sklepu w Rzece, który prowadził jego szwagier. – Był położony już bardziej na uboczu. Ludzie wracając z pracy, często robili zakupy po drodze w mieście. Latem, a dawniej również zimą, dobrze mu się powodziło. Wraz z zamknięciem hotelu „Javor” oraz ośrodka narciarskiego, znacznie jednak ubyło klientów i sklep zaczął przynosić straty. Utarg nie wystarczał już na wypłacenie pensji pracownikom. Nie było innego wyjścia, jak tylko zakończyć ten niedochodowy interes – przyznaje.



Sklep „Potraviny Bea” znajduje się przy drodze 474 w Nieborach. Fot. BEATA SCHÖNWALD



To nie tylko problem sklepu
Ci, którzy robili w Rzece zakupy, potwierdzają, że tamtejszy sam oferował atrakcyjny towar. – Do Rzeki dojeżdżali również ludzie ze Śmiłowic, bo można tam było kupić fajne artykuły spożywcze – mówi Magda Tomala. Spotykam ją z czwórką małych dzieci przed śmiłowickim spożywczakiem „Godulanka”. Przypuszcza, że oba sklepy prawdopodobnie nie mogły się utrzymać. Pozostał więc jeden. Co prawda dobrze wyposażony, za to dość drogi. – Tutaj za kilogram bananów zapłacę 50 koron, w Lidlu 35, co nie znaczy, że nie korzystam z tutejszej oferty. Dzieci lubią, kiedy wstąpimy tu po to i owo – dodaje. 

O ile przed sklepem w Śmiłowicach pomimo „martwej” południowej pory jest w miarę żywo, w Rzece wokół zamkniętego na cztery spusty dawnego sklepu panuje cisza niemal złowroga. Dopiero po dłuższej chwili pojawia się Kamil Ondraczka z psem. Należy do tych mieszkańców Gutów, którzy do tutejszego sklepu mieli zaledwie dziesięć minut drogi. Tym razem jednak nie przyszedł tu po zakupy, ale do paczkomatu zainstalowanego na zewnątrz obiektu. – Zawsze to problem, kiedy we wsi nie ma sklepu. Młodsi robią zakupy po drodze z pracy, ale starszym na pewno tego brakuje – przytakuje. 

W Rzece odnoszę wrażenie, że jestem świadkiem nieodwracalnego procesu przemiany atrakcyjnej miejscowości turystycznej w wioskę, gdzie „diabeł mówi dobranoc”. Wójt Tomáš Tomeczek doskonale rozumie, że wioska leżąca w rejonie turystycznym powinna mieć sklep. – Jako gmina mamy związane ręce. Nie możemy wspierać finansowo prywatnego interesu, kiedy mamy do wypełnienia zupełnie inne zadania, jak choćby dokończenie budowy chodnika, remont budynku urzędu gminnego czy problem niewystarczającego ujęcia wody. Niektórzy wyobrażają sobie, że jako wójt stanę za ladą i będę sprzedawać bułki. To czysty absurd – mówi. Dodaje, że w Rzece, tak samo jak w innych podobnych miejscowościach, to nie tylko problem sklepu, ale też restauracji. – Przed pandemią koronawirusa działało ich tutaj około ośmiu. Obecnie zaledwie dwie, z tym że tylko jedna z nich czynna jest codziennie – mówi. 

W Rzece na stałe jest zameldowanych 570 mieszkańców. Oprócz 220 domów jednorodzinnych jest tu także 365 domków letniskowych. Podczas weekendów oraz latem liczba osób przebywających na terenie wioski sięga 1500. Sezon jest jednak za krótki na to, by sklep mógł się utrzymać. Zdaniem wójta, za jego brak ponoszą winę sami mieszkańcy. – Był tutaj szeroki asortyment, miejscowi jednak rzadko robili w nim zakupy. Teraz jednak najgłośniej krzyczą ci, którzy nie dali mu zarobić – stwierdza Tomeczek. 



Rzeźba dziewczynki idącej na zakupy przypomina, że w Rzece był sklep. Fot. BEATA SCHÖNWALD


Jak do spiżarni…
– Większość mieszkańców traktuje sklep jak spiżarnię. Kiedy czegoś zabraknie, pędzi do sklepu. W Tesco wyda na zakupy 3 tys. koron, do nas przyjdzie po pieczywo lub mąkę, bo akurat się skończyła. Aby sklep mógł działać, ludzie muszą z niego korzystać. W przeciwnym razie będą musieli jeździć do miasta nawet po ten jeden rogalik – przekonuje Vladislav Borovský. Sklep spożywczy otworzył w Trzycieżu w 2017 roku. Wtedy pękał w szwach. 

– W ub. roku zamknąłem sklep w Toszanowicach Dolnych. Nie mogłem utrzymywać go dłużej, a z gminą nie udało mi się uzgodnić warunków, które pozwoliłyby mu przetrwać. Trzycież to moja rodzinna wioska, zależy mi, żeby sklep tutaj pozostał – podkreśla. Jako dobry gospodarz stara się oszczędzać, na czym się da. – Zmniejszamy liczbę lodówek i zamrażarek, dawniej piekliśmy własne słodkie i słone pieczywo, które miało duże wzięcie. Z tego też jednak musieliśmy zrezygnować, bo piekarnik zużywał zbyt dużo prądu – wyjaśnia.

Trzycieski spożywczak usytuowany jest w dobrym miejscu – tuż obok Urzędu Gminy i szkoły. Z zewnątrz prezentuje się nowocześnie. W środku towaru jest tyle, ile klienci są w stanie kupić. Tych wiernych, którzy robią tu kompletne zakupy, jest kilkadziesiąt. Sytuację ratują robotnicy pracujący przy budowie drogi. Wpadają tu też dzieci z sąsiedniej szkoły – po lizaka, napój lub inny drobiazg. Borovský zauważa jednak niepokojącą zależność. Chociaż ceny żywności idą w górę, wartość utargu spada. – Jeśli państwo lub samorządy gminne dalej będą siedzieć z założonymi rękami, w małych miejscowościach będzie kończyć jeden sklep za drugim – uważa. Co do skuteczności programu wspierania małych wiejskich sklepów, o których dużo mówi się w mediach, jest sceptyczny. 130 tys. koron dotacji, jego zdaniem, nie rozwiązuje problemu. Bardziej chodzi o „nagrodę pocieszenia, którą i tak mało kto wygra”.

– Program dotyczy sklepów w miejscowościach do tysiąca mieszkańców. Trzycież ma ich 1050. Tymczasem nawet w dwutysięcznych gminach należy traktować sklep spożywczy jako rodzaj usługi dla mieszkańców – dodaje Borovský.



 Trzycieski spożywczak usytuowany jest w dobrym miejscu – tuż obok Urzędu Gminy i szkoły. Fot. BEATA SCHÖNWALD


Da się czy się nie da?
To, czy sklep się utrzyma, zależy od wielu czynników. Liczba mieszkańców to tylko jeden z nich. Potwierdzają to przykłady Ropicy i Łomnej Górnej. W tej pierwszej na początku 2020 roku mieszkały oficjalnie 1662 osoby. Od ponad dwóch miesięcy również tu sklep przestał działać. Wójt Gabriela Szmekowa przyznaje, że chociaż czynny był tylko w dni robocze w godz. 7.00-15.00 i wiele osób przyzwyczaiło się do robienia zakupów w mieście, część mieszkańców korzystała z niego regularnie.

– Sklep mieścił się w obiekcie gminnym. Obecnie staramy się znaleźć kogoś, kto zechciałby go poprowadzić. Mieliśmy już chętnego, ale warunki, które stawiał, niestety, były nie do spełnienia – stwierdza Szmekowa. Na razie jedyną opcją dla tych, którzy nie chcą ruszać się z Ropicy, jest polski sklepik objazdowy. Trzy razy w tygodniu zatrzymuje się tuż koło kościoła. – Ponieważ nigdy nie wiemy dokładnie, o której przyjedzie, udostępniliśmy czekającym na jego przyjazd osobom salkę w Urzędzie Gminy. Zwłaszcza dla starszych pań wyjście do sklepu jest swego rodzaju wydarzeniem towarzyskim. Wiemy, że nie jest to idealne rozwiązanie, ale przynajmniej w ten sposób staramy się im kompensować brak prawdziwego sklepu – dodaje wójt.

Patrząc logicznie, w Łomnej Górnej – z niespełna 400 mieszkańcami – sklep spożywczy tym bardziej nie powinien istnieć. A jednak działa. – Ponieważ jesteśmy tu niemal na samym końcu świata, sklep to konieczność – przekonuje wójt Kamil Kawulok. Jego zdaniem, w tym ich jest towaru pod dostatkiem i można w nim kupić wszystko to, co potrzebne. Jak to w górach, jest jednak drożej. – Kiedy trzy lata temu dochodziło do zmiany właściciela, stwierdziliśmy, że jakkolwiek by się potoczyły sprawy, jako gmina będziemy chcieli zachować sklep za wszelką cenę. Jesteśmy miejscowością turystyczną i przyjeżdża do nas mnóstwo wczasowiczów. Nie sądzę, że zechcieliby jeździć po każdy drobiazg do Łomnej Dolnej czy Jabłonkowa – zaznacza. 




Może Cię zainteresować.