Z bratem kandydata na prezydenta RC, Jiřego Drahoša, Josefem, rozmawiamy o wspólnym dorastaniu w Jabłonkowie, gwarze, muzyce, sporcie i ciężkiej pracy.
Jakie było wasze dzieciństwo w Jabłonkowie?
– Mieszkaliśmy w służbowym mieszkaniu w jabłonkowskiej czeskiej szkole, gdzie ojciec dostał posadę nauczyciela. Pochodził z Wysoczyzny, mama natomiast była Polką z Jabłonkowa. W domu rozmawialiśmy po czesku i gwarą. Natomiast u krewnych i na podwórku mówiło się tylko „po naszymu”. Między mną i bratem była różnica trzech lat. Brat miał pecha, że był starszy, bo kiedy coś przeskrobaliśmy, to jemu się dostawało. W szkole mieszkaliśmy praktycznie aż do matury brata. Nie pamiętam, żeby w domu kiedykolwiek się uczył, a na świadectwie miał zawsze same jedynki. Kiedy szkoła została przekształcona ze szkoły ogólnokształcącej w szkołę zawodową, przeprowadziliśmy się do własnego domu. Budowaliśmy go własnymi rękami, bez prądu elektrycznego. Zaprawę murarską mieszaliśmy ręcznie, bo nie było gdzie podłączyć betoniarki. Zwłaszcza brat, który był bądź co bądź starszy, mocno naharował się na budowie. Do dziś potrafi wziąć do ręki kielnię czy łopatę i naprawić, co trzeba.
Jak spędzaliście wolny czas?
– Po powrocie ze szkoły rzuciliśmy torby w kąt i szliśmy grać w piłkę lub uprawialiśmy lekkoatletykę. Jednak, jak to na wsi, oprócz zabawy była też praca. Latem pomagaliśmy na gospodarstwie wujka Janka Kluza. Ciągnęło nas nad rzekę, ale zwózka siana miała pierwszeństwo. Zimą domeną brata były narty. Wygrywał biegi narciarskie, ale bardzo też lubił szusować na nartach zjazdowych. Ja wolałem hokej.
W waszym życiu ważną rolę odgrywały również muzyka i śpiew…
– Mama, dokądkolwiek jechaliśmy samochodem, zawsze śpiewała. Miała doskonały słuch i potrafiła do każdej melodii zaśpiewać drugi głos. Ja chodziłem na lekcje skrzypiec, a brat fortepianu. Potem jednak dyrektor szkoły muzycznej przekonał go, żeby spróbował jeszcze gry na trąbce. W czasach naszej młodości w jabłonkowskich rodzinach nie było dnia, żeby się nie śpiewało. Wszystkie jabłonkowskie piosenki ludowe znaliśmy na pamięć. Mama nagrała je na taśmę magnetofonową i do dnia dzisiejszego trzymam je jako cenną relikwię. Brat pozostał wierny naszej rodzinnej śpiewaczej pasji. Jest członkiem zespołu kameralnego „Canticorum jubilo”, który zaliczany jest do czołówki chórów amatorskich w RC.
Jak często wraca do Jabłonkowa i czy te spotkania też są sposobnością do tego, żeby wspólnie pośpiewać stare pieśniczki?
(Artykuł sponsorowany GL-037)