środa, 24 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Bony, Horacji, Jerzego| CZ: Jiří
Glos Live
/
Nahoru

Pod jednym dachem | 26.02.2020

Dlaczego współczesne domy, choć piękne i nowoczesne, bywają przeraźliwie puste? Jaka jest najcenniejsza waluta? Jak zbudować rodzinne więzi, które przetrwają każdy kryzys? Odpowiedź na te pytania zna Jan Kaleta, którego wielopokoleniowa rodzina żyje w Gutach pod jednym dachem już od ponad stu lat.

Ten tekst przeczytasz za 2 min. 15 s
Jan Kaleta. Fot. ARC

Kiedy Kaletowie pojawili się na guckiej Kopanicy?

– Dziadek przeprowadził się tutaj z Karpętnej w 1919 r., choć mam dokument świadczący, że nasze gospodarstwo istniało już w roku 1567. Dziadek z babcią mieli dwoje dzieci, mojego tatę i ciocię. Moi rodzice pobrali się z kolei w 1952 r. Mama Helena pochodzi z Ligotki Kameralnej i kiedy brała ślub, wszyscy załamywali ręce, że chce się przeprowadzić „na taki groń”. Mama miała czworo rodzeństwa. Jej tata pochodził z Goleszowa, a brat w czasie wojny walczył w polskim wojsku w Anglii. Ciekawostką jest fakt, że w dzieciństwie zetknęła się nawet z Janem Kubiszem. W naszym domu również było pięcioro dzieci. Ja jestem ten średni. Najmłodsza siostra zmarła niestety przed dwoma laty, a tata w 1997 roku.

Pan ożenił się w 1979 roku.

– Mam żonę Czeszkę. Jej mama pochodziła z Beczwy, ale miała pociąg do tutejszych Polaków. Bardzo nas lubiła i nawet w Śmiłowicach pomagała przy organizacji pezetkaowskich balów. Od samego początku było wiadomo więc, że nasze dzieci będą chodzić do polskiej szkoły. Kiedy jednak zamieszkaliśmy z żoną i mamą pod jednym dachem, a na dodatek urodziło się nam troje dzieci, trzeba było pomyśleć o rozbudowie domu. Po remoncie wprowadziliśmy się do niego w 1990 roku. Czas mijał, dzieci rosły, synowie się ożenili i znowu trzeba było myśleć, gdzie ulokować ich rodziny. Najstarszy syn wyprowadził się do Ligotki Kameralnej, przejmując dawne gospodarstwo mamy. Drugi syn postawił dom w naszym ogrodzie, w miejscu, gdzie dziadek miał kuźnię. A najmłodszy został z nami i tak sobie mieszkamy.

Pod jednym dachem…

– Tak wyszło. Mama mieszka na parterze, my nad nią, a nad nami jeszcze syn z trójką dzieci. W jednym dawnym gospodarstwie żyją więc aż cztery rodziny. Mamy przy tym własne rytuały. Na przykład każdego dnia między 10.00 a 11.00 pijemy u mamy kawę. Przychodzą wówczas nawet najmłodsi, wnuki i prawnuki, które najlepiej potrafią naładować babcię energią. Ona z kolei odwdzięcza się, „płacąc” wnukom własnym czasem.

Cały wywiad ukaże się już w piątek.



Może Cię zainteresować.