W tym roku trzymają Państwo nieco nietypową edycję „Kalendarza Śląskiego”. Postanowiłem zaryzykować przełamanie pewnych umownych reguł i zdecydowałem się na zamieszczenie w nim kilku tekstów poważniejszych, traktujących o naszej pokręconej rzeczywistości – pisze redaktor Marian Siedlaczek tytułem wprowadzenia do tego wydawnictwa z rokiem 2022 w nazwie. Potem wyłuszcza powody, po których przeczytaniu wszystko staje się jasne. Oto kalendarz o przesłaniu iście „mesjańskim”.
Na czym ma to polegać? Po pierwsze: na przedstawieniu opinii wychodzących poza retorykę tzw. głównego nurtu, któremu brak „poważnych wypowiedzi poważnych osób, widzących świat bez różowych okularów, z dystansu, bez zaczadzenia nowymi ideologiami”. Po drugie: na wyniesieniu na światło dzienne ostatnich perełek publicystyki na Zaolziu, która „już od lat marnieje, ba! – praktycznie jej nie ma”.
– Gwarantuję Państwu porcję naprawdę znakomitych tekstów i tematów – przekonuje redaktor, autor opracowania graficznego i składu w jednej osobie.
Ktoś nazwałby to samochwałą, ktoś inny – dobrym marketingiem. Ale nie to jest istotne, zwłaszcza gdy redaktor kieruje swój ukłon w stronę autorów poszczególnych tekstów. A te w kalendarzu Siedlaczka generalnie są dobre, często nawet bardzo dobre. Inteligentne, mądre, fajnie napisane, poprzedzone rzetelnymi badaniami i poszukiwaniami. Przynajmniej jednym z tych określeń można scharakteryzować większość z nich. Niektóre – nawet kilkoma.
„Kalendarz Śląski 2022” otwiera kalendarium w tradycyjnej formie. Uważam, że to dobrze, jako że nie jestem zwolenniczką rewolucyjnych rozwiązań polegających na tym, że to, co było dotąd czarnym nazywa się białym i odwrotnie. Jest więc kalendarium, typowo polskie, z imionami z polskiego tylko kalendarza, choć nie twierdzę, że te czeskie na coraz bardziej dwujęzycznym Zaolziu nie miałyby swojego uzasadnienia.
Więcej we wtorkowym papierowym „Głosie”.