Chociaż
mój autobus przyjeżdża do Jastrzębiej Góry dopiero przed godz. 17.00, powietrze
wciąż jeszcze jest ciepłe. Pierwsze moje kroki prowadzą na plażę. Tam, jak
dowiaduję się od kierowniczki zaolziańskiej wyprawy Joanny Mitury, znajdę jej
podopiecznych – uczniów szkół podstawowych w Hawierzowie-Błędowicach, Jabłonkowie,
Karwinie, Suchej Górnej, Trzyńcu i Wędryni, którzy pojechali nad Bałtyk razem
ze swoimi nauczycielami w pierwszym turnusie.
Z
ośrodka wypoczynkowego VIS nad morze jest niedaleko. Jedyną niedogodnością jest
195 schodów, które prowadzą na plażę ze stromego klifu. Takie zejścia i wyjścia
niechybnie służą utrzymaniu dobrej kondycji. Dzieci udaje mi się złapać akurat
w momencie, kiedy mają już gotowe rzeźby z piasku i po raz ostatni wchodzą w
morskie fale. Zaczyna wiać. Spaceruję wśród tych „dzieł sztuki” i nie mogę się
zdecydować, które z nich podoba mi się najbardziej. Uczestnicy zielonej szkoły –
zarówno uczniowie, jak i kadra – muszą jednak dokonać wyboru. Wieczorem odbywa
się głosowanie na najlepszą rzeźbę. Ponieważ wszystkie zostały sfotografowane i
wydrukowane na dużych kartkach papieru, jest czas, żeby przyjrzeć się każdej z
osobna i wybrać jedną z nich.
– Spróbujcie grać fair play i nie głosować na
swoje wytwory – przekonuje Joanna Mitura. Po podliczeniu głosów okazuje się, że
każda z trzynastu prac otrzymała przynajmniej jeden. Za najpiękniejszą rzeźbę 34
osób uznało „Miśka na tapczanie”. Jego autorkami była grupka dziewcząt z
jabłonkowskiej szkoły.
Takiej
pogody tu dawno nie było
We wtorek,
w drugi dzień pobytu nauczyciel wędryńskiej podstawówki Marian Nieboras
zmierzył temperaturę wody w Bałtyku. Słupek rtęci sięgnął niemalże 22 stopni
Celsjusza. Tak zostało praktycznie do niedzieli.
– Zielona
szkoła w tym roku jest słoneczna. Tylko w jednym dniu nam trochę popadało. Dziś
mamy więc ósmy dzień z kolei, kiedy dzieci się kąpią. Oczywiście, do wody wchodzimy
tylko po kolana, niemniej jednak korzystamy z każdej nadarzającej się okazji,
żeby korzystać z „zimnego” Bałtyku, który w tym roku jest niezwykle ciepły.
Spędzamy czas zdrowo, w ruchu, oddychamy świeżym powietrzem. Tylko w ciągu
pierwszych siedmiu dni pokonaliśmy na piechotę 70 kilometrów – śmieje się nauczycielka
Lucyna Olszar.
Do Jastrzębiej Góry przyjechała razem z trzynieckimi ósmoklasistami.
Na
zielonej szkole pani Lucyna była siedem lat temu w niedalekim Chłapowie. To, że
w tym sezonie wśród mieszkańców RC pojawiła się moda na wczasy nad Bałtykiem,
nie zauważyła wśród swoich podopiecznych.
– W mojej klasie jest parę dzieci,
które wyjeżdżają nad Bałtyk regularnie, ale są też tacy, którzy przyjechali tu pierwszy
raz. Siedem lat temu było podobnie. Może ten trend wypoczywania nad polskim
morzem jest bardziej zauważalny wśród czeskich rodzin, dla których jest to
zupełna nowość. Polacy wiedzą, co to takiego Bałtyk – podsumowuje. Dla
części dzieci, zwłaszcza z mniej zamożnych rodzin, przyjazd na polskie Wybrzeże
to pierwsze spotkanie z morzem.
– Oni czasem udają, że nie robi to na nich
wrażenia, ale my widzimy po radosnych ognikach w ich oczach, jak cieszą się tym
wyjazdem i są szczęśliwi. Dla niektórych z nich to jedyna taka okazja, żeby ruszyć
się z domu i zwiedzić „kawałek świata”. Dobrze, że nasze koło Macierzy Szkolnej
wspiera finansowo ten wyjazd znaczącą kwotą – przekonują nauczycielki jednej ze
szkół. Aby zapewnić im anonimowość, celowo nie piszę z której.
A dzieciaki
co na to?
Kiedy
przedstawiam się jako dziennikarka „Głosu”, młodzież próbuje patrzeć w inną
stronę, szuka argumentów, czemu nie chce się wypowiadać, lub „ulatnia” się
niczym para znad garnka. Rozumiem to. To taki wiek. Chociaż czasami nawet
dorośli zachowują się podobnie. Nie każdy jest typem medialnym. Tobias
Widenka z jabłonkowskiej podstawówki decyduje się jednak ratować honor własny oraz
towarzyszących mu kolegów.
– Dobrze tu jest. Jedzenie smaczne, pokoje ładne, dobrze
wyposażone, fajna kierowniczka i nauczyciele. Chyba najbardziej zainteresowała
mnie wyrzutnia rakiet – przyznaje. Tobias był już nad Bałtykiem, ale w innych
rejonach. Co innego Dorota Glac z błędowickiej szkoły. W tym roku po raz pierwszy
wyjechała nad polskie morze. – Na pewno dyskoteki bardzo mi się podobają, a
także czas spędzony na plaży z kolegami. Dziś na przykład budowaliśmy zamki z
piasku, co też było bardzo fajne – stwierdza. Do momentu naszej rozmowy nie
kupiła jeszcze żadnej pamiątki. Myśli jednak o jakimś naszyjniku lub innej
biżuterii. Do domu nie można przecież wrócić z pustymi rękami.
Chociaż
Anna Jiravská z polskiej szkoły podstawowej w Suchej Górnej jest na północy
Polski nie pierwszy raz, wszystko, co tu się dzieje, chłonie jak gąbka. – Jest bardzo
fajnie. Robimy bardzo dużo ciekawych rzeczy, nigdy nie jest nudno. Tych wrażeń
jest tyle, że jakby zacząć opowiadać o wszystkim, to trudno byłoby przestać –
zauważa. Chociaż próbuję skłonić ją do tego, nie potrafi podać jednego miejsca
lub jednej sytuacji, która bardziej niż inne zasługiwałaby na wyróżnienie. –
Wszystko było super – mówi po prostu. Nie ma chyba lepszej reklamy zielonej
szkoły.
Tymczasem
Damian Matuszny jest zadowolony, że może rozwijać tu swoje hobby. Pasjonują go
militaria XX wieku. – W Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku miałem
okazję obejrzeć dużo techniki wojskowej, której w życiu nie widziałem.
Interesuję się tymi sprawami od klasy piątej, kiedy razem z moim ojcem zacząłem
oglądać różne dokumenty na ten temat. Potem, kiedy dostałem własną komórkę, sam
zacząłem wyszukiwać filmiki o drugiej wojnie światowej. Wiele też można nauczyć
się z gier, które są oparte na realiach prawdziwych bitew – przekonuje gródczanin
uczęszczający do szkoły w Jabłonkowie. Cieszy się, że właśnie tutaj mógł
zobaczyć replikę czołgu M4 Sherman Firefly z czasów drugiej wojny światowej, odwiedzić
Westerplatte i wyrzutnię rakiet.
Każda
edycja to nowe wyzwanie
Poprzedniczki
Joanny Mitury wiedzą o tym doskonale. Każdy turnus Zielonej Szkoły nad
Bałtykiem potrafi zaskoczyć czymś nowym, za każdym razem jest co poprawiać.
Chociaż główne punkty programu pozostają te same, zmieniają się szczegóły. I na
pewno warto je zmieniać, bo tylko tak można reagować na rozwijającą się ofertę
turystyczną polskiego Wybrzeża. Aby więc wyjść naprzeciwko zainteresowaniom
dzieci, w ub. roku po raz pierwszy pojawiło się w programie Muzeum Iluzji we
Władysławowie.
– Wiemy, że w Gdańsku jest z kolei Muzeum Bursztynu, więc w
przyszłości można by pomyśleć o czymś takim. Skoro jesteśmy nad Bałtykiem, to
warto ten bursztyn zobaczyć i czegoś się o nim dowiedzieć – sugerują
nauczycielki.
Joanna
Mitura jest otwarta na nowe pomysły. Cieszy się, że w tym roku udało się
wprowadzić kilka nowości. Nie tylko w sensie odwiedzanych miejsc. – W zeszłym
roku wszystko było dla mnie nowe. Myślałam, że po ubiegłorocznych doświadczeniach,
zapoznaniu się z terenem i zaliczeniem tych wszystkich wycieczek, będzie
łatwiej. Tym razem mamy jednak więcej uczestników, co spowodowało, że
postanowiłam podzielić turnus na trzy grupy. Trudniejsza jest więc koordynacja.
Muszę dbać o to, żeby każda grupa zrealizowała program zielonej szkoły,
zaliczyła cztery główne całodzienne wycieczki autokarowe. Prócz tego zależało
mi na tym, by jeden dzień był dla wszystkich wspólny. W poniedziałek przygotowaliśmy
więc przedpołudnie sportowe, a po południu dzieci robiły rzeźby w piasku.
Integracyjny charakter mają też programy wieczorne – mówi kierowniczka.
Jej zdaniem,
nowością, która również sprawdziła się w praktyce, było zwiedzanie niektórych
miejsc w mniejszych grupkach. Dotyczyło to m.in. Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku
i zwiedzania miasta, a także Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach. – W mniejszych grupkach
młodzieży łatwiej się skupić, a poruszanie się po mieście też jest wtedy
prostsze i szybsze – dzieli się spostrzeżeniami Joanna Mitura.
Jedziemy
na Hel
Wtorek,
czyli drugi dzień mojego pobytu na zielonej szkole, jest ostatnim dniem
wycieczkowym dla uczniów z Jabłonkowa, Suchej Górnej, Karwiny i Wędryni. Natomiast
młodzież z Trzyńca i Błędowic dopiero w środę wyruszy na ostatni autokarowy
wypad po Wybrzeżu. W czasie, kiedy ósmoklasiści z Suchej, Karwiny i Wędryni
zwiedzają Słowiński Park Narodowy, wyrzutnię rakiet oraz wspinają się na
ruchome wydmy (mogę potwierdzić, że to wspaniała rzecz, bo byłam w zeszłym
roku), ja jadem z jabłonkowianami na Hel i do Władysławowa.
O
tym, że to na Helu Polska się zaczyna, przekonujemy się podczas spaceru na cypel
tego półwyspu. Namacalnym tego świadectwem jest wzniesiony z głazów wzgórek opatrzony
tablicą pamiątkową „Hel. Początek Polski” ufundowaną w 2013 roku przez
Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Przy takim miejscu zrobienie wspólnego zdjęcia
to niemal patriotyczny obowiązek.
Hel
znany jest też ze swojego fokarium, które nosi oficjalną nazwę Stacja Morska
im. prof. Krzysztofa Skóry. Chociaż mamy umówione wejście na konkretną godzinę,
czyli karmienie fok z wykładem, na miejscu panuje ścisk, a głos komentatora ledwo
że słyszymy. Dopiero kiedy robi się luźniej, dzieciom udaje się poobserwować te
sympatyczne zwierzęta. Informacje o życiu, jadłospisie oraz ratowaniu i
leczeniu fok – bo w tym się stacja specjalizuje – można przeczytać na
rozmieszczonych wokół tablicach.
Na
Helu mamy też czas na przyjemności – połażenie wśród stoisk z pamiątkami,
biżuterią z bursztynu i tysiącem innych drobiazgów oraz kupienie lodów.
Młodzież lubi ten czas dla siebie. Nauczyciele też. We Władysławowie będzie
więc jeszcze mała „dokładka” i nie tylko. W czasie, kiedy połowa wycieczki
będzie fascynowała się eksponatami Muzeum Iluzji w Domu Rybaka, ta druga będzie
szaleć na pobliskim placu zabaw. I na odwrót. Zwieńczeniem
naszego krótkiego pobytu we Władysławowie jest Aleja Gwiazd Sportu z „Koroną
Himalajów”, czyli pomnikiem przedstawiającym 14 ośmiotysięczników, które
zdobyli Polacy. Jak zdążyli przekonać się jabłonkowscy ósmoklasiści, wśród
wielu upamiętnionych tutaj sportowców Robert Lewandowski nie ma swojej spiżowej
gwiazdy.
Wieczór
z muzami
Jak przyłożyć
młodzieży nóż do gardła, to potrafi. Przepraszam za to porównanie, ale
automatycznie przyszło mi do głowy po wieczornym programie, którego jeszcze
tego samego dnia byłam świadkiem. Dziewięć uczestniczących w zielonej szkole
klas ósmych miało godzinę na to, żeby przygotować 5-minutowy spektakl na zadany
temat. W efekcie publiczność miała do obejrzenia trzy popularne baśnie, każdą w
trzech różnych opracowaniach.
Był więc Czerwony Kapturek jako pantomima,
kryminał i opowieść sci-fi, był Kopciuszek w wersji horror, balet i fantazy
oraz Królewna Śnieżka w formie westernu, musicalu i komedii romantycznej.
Dzieci, często ku zaskoczeniu swoich opiekunów, przestały się peszyć, przygotowały
kostiumy i rekwizyty, opanowały tekst i choreografię i wyszły przed widownię.
Być może nie chodziło o twórczość najwyższych lotów, ale było naprawdę
pomysłowo i zabawnie. Fajna
ta zielona szkoła.
GALERIE Zielona szkoła - reportaż