Czuje się pan czasami jak
Ignacy Rzecki albo Stanisław Wokulski? Mam na myśli ostatnią kadencję Rady
Kongresu oraz poprzedzające Zgromadzenie Ogólne sejmiki gminne?
– Coś w tym jest (śmiech).
Mam na myśli pozytywizm. Pan
swoją pracą wpisuje się niejako w idée fixe człowieka tamtej epoki, która
charakteryzowała się między innymi pracą u podstaw… Podczas sejmików mówił pan
o Kongresie Polaków, jego misji, czym się zajmuje, jakie sprawy załatwia.
Kongres istnieje od ponad 30 lat, a ciągle tłumaczy się wszystko od podstaw…
– Kilka razy już o tym
mówiłem, ale powtórzę raz jeszcze: obawiam się, że zawsze tak będzie. Powiększa
się grupa osób, które już to rozumieją, ale ciągle jest niemało tych, którym
wszystko trzeba wyjaśniać od zera. Poza tym problem ten jest szerszy i bardziej
złożony. Spójrzmy na grupę Polaków na Zaolziu, która jest z roku na rok coraz
mniejsza oraz kwestię tożsamości Polaków.
Wciąż jest mnóstwo osób, które
nie wyściubiają nosa poza swoją strefę komfortu, poza swoją wioskę, poza
macierzyste koło Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego czy Macierzy
Szkolnej; nie patrzą globalnie na polskość, tylko na siebie, na swoje koło, na
swoją organizację. Czy to nie jest dosyć smutne?
– Taki jest stan rzeczy i
musimy nad tym pracować, żeby w przyszłości było lepiej. Członkiem PZKO jestem
od praktycznie 48 lat, więc niejedno już w życiu widziałem. Dziś często bywa
tak, że ludzie skupiają się na swojej małej ojczyźnie, własnym światku. Sam pan
przywołał pozytywizm, dlatego wciąż nie pozostaje nam nic innego, jak praca,
praca i jeszcze raz praca.
Świat pchają do przodu ci,
którzy zadają sobie pytania i szukają na nie odpowiedzi.
I ta praca przynosi
efekty. Na jednym z sejmików jeden z uczestników przyznał, że przez dłuższy
czas miał problem ze zrozumieniem roli, jaką powinien pełnić Kongres. I w końcu
to do niego dotarło…
– Takich głosów podczas
tegorocznych sejmików było więcej. Kończąca się kadencja była moją trzecią, w
tym drugą na stanowisku prezesa. Zauważam, że ogólnie świadomość dotycząca
konieczności istnienia Kongresu jest coraz większa. Na jednym z sejmików
pojawił się też taki wątek, że jeżeli są prowadzone rozmowy z władzami
czeskimi, to musi je prowadzić polityczna reprezentacja Polaków. Tutaj
zacytuję: „Kogo może na takie rozmowy posłać PZKO? Chór? Zespół
folklorystyczny? Przecież PZKO to działalność kulturalno-oświatowa”. Kongres tymczasem
zajmuje się polityką na rzecz mniejszości polskiej w Republice Czeskiej.
Tak sobie myślę głośno, że
może ludzie nie do końca potrafią zrozumieć istotę Kongresu, bo biorą was przede
wszystkim za społeczników, a przecież pan, jako prezes Kongresu, jest bardziej
politykiem. Może należałoby przerzucić środek ciężkości ze słowa „społecznik”
na „polityk”?
– To prawda, że bardzo
często musimy zajmować się polityką. Ale nie tylko. Głównym celem jest
wspieranie szeroko pojętej polskości na Zaolziu. Ale trzeba tu dodać, że my
również robimy to wszystko społecznie.
Przejdźmy do podsumowania
kadencji. Najważniejsze rzeczy w latach 2020-2024?
– Dla mnie to zdecydowanie
działalność Centrum Polskiego Kongresu Polaków. To zupełnie nowy twór, trzech
etatowych pracowników. W odróżnieniu od poprzedniej kadencji, przybyło mi zatem
pracy. Już nie mówiąc o spisie powszechnym, który praktycznie nam tę kadencję
rozpoczynał, dlatego od razu wskoczyliśmy na głęboką wodę. Musieliśmy zakasać
rękawy i wziąć się ostro do pracy. Uważam, że ze względu na to, jak mało
mieliśmy na to czasu, to kampania była naprawdę nowatorska.
Przy tej okazji wspomnę
jeszcze, że dużo czasu zajęło nam dogadanie się z czeskim rządem w sprawie
zadeklarowanej podwójnej narodowości w arkuszu spisowym. Sukcesem Kongresu było
to, że takie podwójne głosy były zaliczane w poczet naszej mniejszości. Mamy
świadomość tego, że asymilacja postępuje i małżeństw mieszanych stale przybywa,
dlatego takie osoby też nas interesują. Chociaż w naszej kampanii skupiliśmy
się wyłącznie na promowaniu i wpisywaniu polskiej narodowości.
Ale przy tej okazji
pojawiły się głosy, że ta podwójna narodowość była trochę po to, żeby przykryć
wyniki spisu powszechnego…
– Wszystko zależy od
punktu widzenia. Niektórzy lubią przywoływać liczby z odległej przeszłości. Że
na przykład przed wojną było na Zaolziu 115 polskich chórów. Tylko to w ogóle trudno zestawiać
ze współczesnym światem. Nie ma co rozpaczać nad tym, że młodzi ludzie nie
garną się do chóralnego śpiewania. Musimy się nauczyć żyć w nowych realiach.
Dla mnie takim bardzo
namacalnym plusem ostatniej kadencji jest mural Mikołaja Kopernika w Czeskim
Cieszynie…
– Sam pomysł i jego
realizacja bardzo mi się spodobały. Dlatego chcemy pójść za ciosem i stworzyć
coś podobnego w Jabłonkowie. Prowadzimy rozmowy z władzami miasta, żeby zrobić mural na
kanwie rysunków na szkle nieodżałowanego Antka Szpyrca. Miejsce już zostało
wybrane. Mogę zapewnić, że mural będzie piękny.
Maciej Szymonowicz (z lewej), autor muralu z Mikołajem Kopernikiem w roli głównej. Fot. Norbert Dąbkowski
Mówiliśmy już o sukcesach
w kadencji 2020-2024. A porażki? Jest coś takiego, co szczególnie boli?
– Trudno mi teraz
konkretyzować, co mnie bardziej boli, a co mniej. Długo mógłbym mówić o tzw. „sukcesach”, ale i o tym, czego nie
udało się zrobić. Na przykład od 30 lat Kongresowi nie udało się wpłynąć na zmianę
oficjalnej nazwy rzeki Olza. Pytanie jednak, czy aby Kongres jako taki jest w
stanie to zmienić?
Tego pytania nie może
zabraknąć w wywiadzie na podsumowanie kadencji. Myśli pan o trzeciej kadencji
na stanowisku prezesa Kongresu Polaków?
– Zdecydowałem się, że
będę kandydował do Rady Kongresu Polaków, a to z tego powodu, że została
podpisana umowa między Kongresem i Fundacją Braci Wałachów, która zakłada
finansowanie Centrum Polskiego przez pięć lat. Minął rok, zostały cztery lata,
co się pokrywa z kolejną kadencją Rady. Chciałbym więc tego przypilnować. A kto
zostanie prezesem, to jest już inna sprawa, bo wyboru dokona nowa Rada
Kongresu. Na pewno w nowej kadencji szczególny nacisk chciałbym położyć na słowo
„misja”.
Po raz pierwszy Mariusz Wałach został wybrany na prezesa Kongresu Polaków w RC na Zgromadzeniu Ogólnym w 2016 roku. Fot. Norbert Dąbkowski
W wywiadzie, który
udzielił pan miesięcznikowi „Zwrot”, pojawiło się dość zagadkowe sformułowanie
„mission drift”. Dam sobie rękę uciąć, że przeciętnemu Zaolziakowi nic nie
mówi. Mógłby pan to trochę rozjaśnić?
– Wychodzę z moich
doświadczeń biznesowych. Każda firma, jeżeli chce przetrwać na rynku i pchać
świat do przodu, musi mieć trzy rzeczy: misję, wizję i strategię. Misję tworzy
top management danej firmy. Kiedyś w Walmarku mieliśmy misję, że będziemy
produkowali najlepsze soki owocowe w Republice Czeskiej. Misją było też polepszanie
zdrowia obywateli przez produkcję i dostarczanie na rynek suplementów diety
najwyższej jakości produkowanych wg najwyższych standardów farmaceutycznych. To
tylko w takim bardzo wielkim skrócie.
Kiedy już mamy
misję, przystępujemy do tworzenia wizji, czyli konkretnego celu, do którego
chcemy dojść w konkretnym czasie. A na końcu jest strategia, czyli konkretne
kroki prowadzące do tego celu. Tutaj ktoś może powiedzieć: ale przecież mamy
Wizję 2035, czyli strategię rozwoju polskości do roku 2035. Tak, mamy, ale to
dotyczy całej polskiej grupy w Republice Czeskiej. Natomiast ja chciałbym to przełożyć
na konkretne polskie organizacje. Chciałbym, żeby zastanowiły się, czy w ogóle
mają jakąś misję i czy jest realizowana. Czy nie doszło tu do owego
tajemniczego „mission drift”, czyli czy działalność danej organizacji nie
zdryfowała w innym kierunku, czy nie za bardzo odeszła od pierwotnych założeń.
Czy celem jest zatem dostosowanie
misji do współczesnych realiów?
– Byłoby pięknie,
gdyby przedstawiciele polskich organizacji usiedli w spokoju, zastanowili się i
zadali sobie kilka pytań: Dlaczego to wszystko robimy? Jaka jest misja naszej
organizacji? Jaki jest nasz cel? Czego chcemy? Co nas najbardziej kręci? Obawiam się,
że do tej pory chyba nikt na Zaolziu się nad tym nie zastanawiał. Dlatego
przyznam, że początkowo byłem trochę sceptykiem, ale bardzo mnie podbudowało, kiedy
znalazłem w internecie, że w Polsce nawet niektóre szkoły podstawowe mają
opracowaną i upublicznioną swoją misję. A więc jaka jest misja polskiego
szkolnictwa na Zaolziu?
Pan mnie pyta?
– Tak, właśnie
pytam… Nauka
matematyki, fizyki, geografii, czy innych przedmiotów?… Przecież to robią w czeskich
szkołach tak samo. No więc powtórzę pytanie: Jaka jest misja polskiej szkoły we
współczesnych zaolziańskich realiach?
Idąc dalej, jak nie będzie
misji, to nie będzie wizji ani strategii…
– Dokładnie pan to
powiedział.
To chyba będzie wymagało dużej rewolucji w myśleniu?
– Ja bym powiedział, że
ogromnej.
Czy nie jest to odpowiedni temat wiodący następnej kadencji
Kongresu Polaków?
– Bardzo bym chciał. Nawet
uważam, że pierwszy krok powinien zrobić Kongres Polaków i zastanowić się, jaka
jest jego misja. A potem niech to zrobią inni. Jaka jest misja Polskiego
Związku Kulturalno-Oświatowego? Jaka jest misja Harcerstwa Polskiego? Jaka jest
misja Towarzystwa Nauczycieli Polskich? Jaka jest misja „Beskidu Śląskiego”? To musi zostać
bardzo konkretnie sformułowane, spisane na papierze i regularnie co jakiś czas
kontrolowane i aktualizowane. Taka jest światowa praktyka. A jak już to
zostanie zrobione, to zastanowimy się, czy nie za bardzo dryfujemy tam, gdzie
nie powinniśmy. Kluczowym słowem przy tworzeniu misji jest słowo „dlaczego”.
Dlaczego prowadzimy na przykład harcerstwo? Dlaczego organizujemy zbiórki?
Dlaczego szkolimy przyszłe kadry? To słowo „dlaczego” można odnieść także do sobotniego
Zgromadzenia Ogólnego i wyborów do Rady Kongresu. Każdy powinien zadać sobie
pytanie: Dlaczego kandyduję do tego gremium?
To prawda, że bardzo
często musimy zajmować się polityką. Ale nie tylko. Głównym celem jest
wspieranie szeroko pojętej polskości na Zaolziu.
Sam się
zastanawiam, czy ten pomysł trafi na podatną glebę, czy w ogóle jest przestrzeń
na takie myślenie na Zaolziu. Ktoś może na przykład powiedzieć: „Jak mamy
rozmawiać o misji, skoro mamy problem z utrzymaniem Domu PZKO”. Szkopuł w tym,
że utrzymanie Domu PZKO to moim zdaniem nie jest misja Polskiego Związku Kulturalno-
Oświatowego.Mam również świadomość, że
mogę kolejny raz zostać posądzony o oderwanie od rzeczywistości, dzielenie
Polaków na lepszych i gorszych i inne podobne rzeczy. Ale trzeba pamiętać o
tym, że świat pchają do przodu ci, którzy zadają sobie pytania i szukają na nie
odpowiedzi.
Skoro mówimy o misji, to
„Głos” także powinien „przerobić” tę lekcję i zadać sobie pytanie, jaka jest
jego misja. A potem oczywiście postarać się o wizję i strategię. Okazją może
być przypadające na 2025 rok 80-lecie gazety…
– Zgadzam się z panem w
100 procentach.
Jest pan bardzo
zapracowanym człowiekiem. Firma, Kongres Polaków, fundacja. Nie ma pan tego za
dużo na głowie?
– Mam 62 lata i nie
ukrywam, że czasami czuję się wypalony. Zauważam, że niektóre rzeczy zajmują mi
dwa razy więcej czasu niż dawniej.
To gdzie pan łapie równowagę?
Gdzie resetuje głowę, mówiąc współczesnym językiem?
– Problem w tym, że muszę
się tego nauczyć. Odłączyć się od wszystkiego i zresetować. Na dziś bardzo by mi
się przydał tzw. sabbatical. To jest takie pojęcie biznesowe. Wypaleni menedżerowie
odcinają się od wszystkiego na jakiś czas, jadą gdzieś na drugi koniec świata i
wracają do pracy pełni sił. Mnie by się taki sabbatical przydał na co najmniej
trzy miesiące, ale wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić.
Choćby dlatego, że trzeba
przygotować i przeprowadzić Zgromadzenie Ogólne. Przed czterema laty z uwagi na
pandemię koronawirusa i konieczność szybkiego przeprowadzenia obrad, całość
została skrócona do niezbędnego minimum. Czy w sobotę nastąpi powrót do
czytania sprawozdań, co miało miejsce wcześniej?
– Nie, bo wszyscy delegaci
na Zgromadzenie Ogólne otrzymali wszystkie materiały, w tym sprawozdanie z
działalności Kongresu Polaków, na dwa tygodnie przed tym wydarzeniem. Na pewno
jednak przedstawię prezentację działalności Kongresu. Bardzo natomiast liczę na
dyskusję nad wszystkimi nurtującymi nas, Polaków, kwestiami.