Na
ostatnim Zgromadzeniu Ogólnym postanowiły panie nie kandydować do Rady Kongresu
Polaków. Co było tego powodem? Dość już mają panie tego społecznikostwa?
Danuta
Branna: – Uważam, że każdy działacz, pomijając jego dorobek, ma największą
zasługę wtedy, kiedy wychowa sobie następców. Ja widziałam wokół siebie osoby,
które są bardzo zainteresowane działalnością Kongresu Polaków i chcą się w nią
aktywnie włączyć.
Małgorzata
Rakowska: – Jedną z nich jest Tomasz Onderek, z którym od dłuższego czasu
współpracuję. Cztery lata temu przekazałam mu pełnomocnictwo w Czeskim
Cieszynie, a na ostatnim Zgromadzeniu Ogólnym zgłosiłam jego kandydaturę do
Rady Kongresu Polaków. Natomiast jeśli chodzi o pracę społeczną, to uważam, że sześćdziesiąt
lat zaangażowania to wystarczająco dużo, żeby odpocząć. Przynajmniej trochę, bo
nadal będę prezesem MK PZKO Czeski Cieszyn-Centrum.
D.B.: – Mnie również będzie działalność społeczna nadal towarzyszyć – jako członkini
zarządu koła PZKO w Boconowicach, zastępcy pełnomocnika gminnego w Jabłonkowie oraz
członkini gminnego komitetu ds. mniejszości narodowych. Zaoszczędzony czas chcę
poświęcić rodzinie – mamie, która jest już w podeszłym wieku, oraz wnukom.
W
Radzie Kongresu jako kobiety byłyście w zdecydowanej mniejszości. Czemu tak
mało pań zgłasza swoją kandydaturę?
M.R.: – Myślę, że głównym kryterium nie jest płeć, ale chęć człowieka, żeby działać.
I to mnie trochę dziwi, że mamy tak mało ludzi, którzy chcą pracować dla tego
społeczeństwa. To prawda, że kobiety rzadziej startują w wyborach do Rady
Kongresu Polaków. Z drugiej strony na sejmikach gminnych były bardzo aktywne.
D.B.:
– To mogę zresztą potwierdzić, bo np. na sejmiku gminnym w Milikowie panie
stanowiły większość.
To
znaczy, że panie działają bardziej lokalnie, a panowie mierzą wyżej?
M.R.:– Panie stoją na czele wielu dużych i znaczących polskich organizacji, natomiast
angażowanie się w politykę – bo tak działalność Rady Kongresu Polaków można
określić – mniej je interesuje.
D.B.:– Tak było od samego początku. Trzy kobiety wchodzące jednocześnie w skład Rady
Kongresu to był rekord, który w tym roku udało się powtórzyć.
Fot. Norbert Dąbkowski
W
takim razie czy Radzie Kongresu Polaków jest w ogóle potrzebny ten kobiecy pierwiastek?
D.B.: – Uważam, że niewątpliwie jest potrzebny, chociaż jestem przeciwna odgórnemu
ustalaniu, jaki odsetek mają tworzyć kobiety w danym gremium. Kobieta ma prawo sama
decydować o tym, czy chce ubiegać się o jakiś mandat czy stanowisko, i ma prawo
zostać wybrana, jeśli na to zasługuje dzięki swoim kompetencjom. Myślę, że
spojrzenie kobiece jest troszeczkę inne i może być przydatne do stworzenia
szerszej pespektywy widzenia również w Radzie Kongresu Polaków.
Czy
można powiedzieć, żeby gdyby nie kobiety w Radzie Kongresu, to nie pojawiłyby
się niektóre tematy?
M.R.: – Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Można natomiast powiedzieć, że w
niektórych kwestiach byłyśmy takim czynnikiem łagodzącym. Myślę, że wynika to
stąd, że jako kobiety trochę inaczej widzimy świat oraz mamy nieco inne zadania
życiowe.
D.B.: – Mężczyźni, kiedy mają jakiś pomysł, idą za ciosem. My kobiety bierzemy pod
uwagę różne okoliczności, zastanawiamy się nad konsekwencjami danej decyzji.
Być
może to również kwestia doświadczenia, które w waszym przypadku sięga czasów,
kiedy powstawała Rada Polaków oraz reaktywowały się niektóre przedwojenne
polskie organizacje. Czego nauczył was ten pierwszy okres istnienia Kongresu
Polaków?
D.B.: – Mnie cierpliwości, choć wcale nie wiem, czy jestem nadal cierpliwa. W każdym
razie nauczył mnie wydobywania z siebie pokładów tej niewątpliwej cnoty, kiedy
jako prezes Rady Polaków prowadziłam zebrania. Ponieważ w ich trakcie pojawiały
się sprzeczne poglądy na wiele spraw, obrady trwały – proszę mi wierzyć – nawet
osiem godzin. Natomiast jeśli chodzi o samo powstanie Rady Polaków, to działo
się to na fali euforii, która panowała w całym kraju i którą jak najbardziej
podzielałam. Byłam zaskoczona z możliwości, które otworzyły się wtedy przede
mną, ale odczuwałam też niepewność, czy im podołam. Z czasem jednak zaczęło się
okazywać, że to, co wydaje się wspaniałe i łączy nas, w praktyce rozkłada się
na szereg odmiennych poglądów, które trzeba z sobą jakoś pogodzić. To była dla
nas wszystkich praktyczna lekcja demokracji prowadząca od euforii i
przekonania, że nasza sprawa jest słuszna, do uczenia się szacunku do osób,
które widzą naszą teraźniejszość i przyszłość trochę inaczej.
M.R.:
– Zgadzam się z Danką, ale miałam też i inne odczucia. Dla mnie to był jeden z
najgorętszych okresów. Pracowałam już dwadzieścia lat w szkolnictwie i w 1990
roku zostałam dyrektorką szkoły w Gnojniku. Zaczęła się niełatwa walka o
budynek szkolny, zamianę baraków dla robotników na szkołę murowaną z salą
gimnastyczną. Równolegle z tym, jak tworzył się Kongres, odradzały się polskie
organizacje. Jedną z nich było Towarzystwo Nauczycieli Polskich, które miało
swój zjazd założycielski tydzień po Zlocie Polaków. Było trzeba opracować
statut, poinformować wszystkich nauczycieli o tym, co się dzieje. Te działania
były ściśle związane z rekonstrukcją wszystkich struktur państwowych, co miało
bezpośredni wpływ również na polskie szkolnictwo. W ministerstwie pojawili się
nowi ludzi, których należało przekonać do zasadności istnienia polskich szkół
na Zaolziu, zniknął wojewódzki urząd pedagogiczny, zniknęły powiaty, zniknęli
inspektorzy. To wszystko spoczęło na barkach TNP, głównie zaś zadanie
zachowania polskiego szkolnictwa w Czechosłowacji. Wymagało to wielu zabiegów i
cierpliwości, o której mówiła już tutaj Danka. Po trzech latach intensywnych
rozmów w ministerstwie szkolnictwa w 1994 roku TNP uzyskało zgodę na założenie
Centrum Pedagogicznego dla Polskiego Szkolnictwa Narodowościowego. Inicjatywę
wspomagał Kongres Polaków. Był to trudny i nerwowy okres.
Danuta Branna w towarzystwie Mariusza Zawadzkiego i Józefa Szymeczka podczas Zgromadzenia Ogólnego KP 2024. Fot. Norbert Dąbkowski
Powróćmy
do czasów współczesnych. Czy oglądając się na te ostatnie kadencje, kiedy
byłyście radnymi Kongresu Polaków, są sprawy, o których możecie powiedzieć „to
moja zasługa”?
D.B.: – Te dwie ostatnie kadencje, w których byłyśmy razem w Radzie, były naznaczone
trzema sprawami – wdrażaniem Wizji 2035, założeniem Funduszu Rozwoju Zaolzia i
powstaniem Centrum Polskiego Kongresu Polaków. Niemniej jednak działy się
również inne rzeczy. Ja miałam swoją inicjatywę, której, niestety, nie udało mi
się zrealizować. Chciałam przeprowadzić badania dotyczące sytuacji i potrzeb
rodzin wielodzietnych i na podstawie tych badań spróbować znaleźć możliwości
ich wspierania. W Radzie nie znalazłam zwolenników tego pomysłu, ale być może
zajmę się tą sprawą jako osoba prywatna.
M.R.: – Podobnie jak pozostali członkowie wypełniałyśmy bieżące zadania. Dodatkowym
obciążeniem było dla mnie, kiedy zostałam również przewodniczącą Rady
Przedstawicieli. Działając w Kongresie, moim priorytetem zawsze było dobro szkolnictwa
polskiego – jego rozwój oraz zabezpieczenie solidnej podstawy prawnej do jego
funkcjonowania. Być może to kwestia różnicy pokoleń, w związku z czym, nie do
końca wiem, czy to było przez pozostałych członków dobrze zrozumiane. Mam
jednak nadzieję, że te sprawy pójdą w dobrym kierunku.
Co
chciałybyście przekazać swoim następcom, którzy właśnie rozpoczynają swoją
„przygodę” z Radą Kongresu Polaków?
D.B.: – Utrzymujcie kontakty z żywą polityką, począwszy od lokalnych wójtów i radnych
w naszych miejscowościach, przez szczebel wojewódzki, po Pragę i Warszawę.
Trzymajcie rękę na pulsie, bo szykowane są różne zmiany. To, co kiedyś udało
nam się wywalczyć, nie musi trwać na zawsze. Pojawiają się np. głosy, że z
punktu widzenia finansów publicznych korzystne byłoby łączenie mniejszych gmin
w większe całości. Realizacja niektórych naszych praw jest jednak w świetle
obecnych ustaw ściśle związana z odsetkiem Polaków w danej gminie.
M.R.: – Chciałabym, żeby Kongres jeszcze bardziej zaktywizował nasze społeczeństwo.
To, że już coś ruszyło, było widoczne na sejmikach, na które przyszło w tym
roku więcej osób. Uważam bowiem, że jeśli więcej ludzi uda się zainteresować
sprawami, którymi zajmuje się Kongres Polaków, wtedy również efekty tej pracy
będą lepsze. Nic bowiem nie dzieje się samo. Trzeba rąk, głowy i myśli.