Wigilijnym hitem za hrabiego Potockiego był jarmuż z kasztanami pieczonymi w cukrowej glazurze | 23.12.2024
To był
wigilijny hit – jarmuż z kasztanami. Jarmuż był podsmażany, a kasztany pieczone
w glazurze z cukru trzcinowego, który był wówczas bardzo drogi – odpowiada dr
hab. Jarosław Dumanowski, historyk, profesor UMK Centrum Dziedzictwa
Kulinarnego, na pytanie, co nasi przodkowie jedli podczas świąt.
Ten tekst przeczytasz za 9 min. 45 s
Dr hab. Jarosław Dumanowski. Fot. Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
W jaki
sposób, jeśli chodzi o kulinaria, nasi przodkowie świętowali Wigilię świąt
Bożego Narodzenia?
– W naszej
kulturze kulinarnym momentem celebracji jest zwłaszcza Wigilia Bożego
Narodzenia, która ma odmienny charakter, niż same święta. Przy czym jest ona
reliktem wielu różnych wigilii, będących czasem oczekiwania na właściwe święto.
Obchodzono
wigilie różnych świąt maryjnych, była także wigilia Obrzezania
Pańskiego – czyli nasz Sylwester, a przecież dziś nikomu, by nie przyszło do
głowy, żeby pościć w Sylwestra. Poza tym w Średniowieczu ludzie pościli przez
trzy dni w tygodniu – w środę, w piątek i w sobotę. Do tego dochodziły posty
związane ze świętami regionalnymi i miejscowymi plus Wielki Post. Z tego
wszystkiego robiło się rocznie kilkanaście wigilii, nie licząc zwyczajnych
postów.
W najstarszej polskiej książce kucharskiej z ok. 1540 roku, która zaginęła, ale której kopię rękopiśmienną odkryliśmy kilka lat temu, piszą o kisielicy – to był żur z octem, z miodem i z ostrymi przyprawami – coś bardzo kwaśnego, bardzo słodkiego i bardzo ostrego.
My dziś
wiemy, kiedy przypada Wigilia – przed świętem Bożego Narodzenia – al.e
człowiek żyjący kilkaset lat temu najpierw by się spytał, która wigilia –
Trzech Króli, Wszystkich Świętych czy może św. Łucji?
Ale gdyby
nawet już się dowiedział, że chodzi o Boże Narodzenie, to musiałby sprawdzić w
kalendarzu, w jaki dzień tygodnia przypada Wigilia tego święta. Bo
jeśli w niedzielę, jak w zeszłym roku, pojawiał się problem religijny – a
mianowicie niedziela znosi post. W takim przypadku wieczerzę wigilijną
urządzono by 23 grudnia, w sobotę.
I wszystkie
te wigilie były obchodzone?
– Jak
najbardziej – ta przedbożonarodzeniowa była jedną z wielu. Wszystkie je nasi
przodkowie celebrowali, jedząc potrawy proste, bezmięsne, ale zarazem
wykwintne. Jako historyk wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, jak to się
stało, że te inne wigilie zaginęły. Oczywiście możemy próbować wyjaśnić to
malejącą rolą Kościoła katolickiego i religii, malejącym znaczeniem rytuałów.
Ale czy można wyjaśnić tym to, że zniknęła z naszego życia wigilia naszego
największego święta katolickiego, jakim jest Wielkanoc? Jako że nie można było
zrobić wystawnej wieczerzy w Wielką Sobotę czy w Wielki Piątek, bo obowiązywał
ścisły post, to urządzano ją w Wielki Czwartek i przez całe wieki odprawiana
była specjalna uczta wielkoczwartkowa, która miała o wiele bardziej rozwiniętą
stronę kulinarną, niż Wigilia Bożego Narodzenia.
Jakie były
te priorytetowe wigilijne potrawy?
– W
najstarszej polskiej książce kucharskiej z ok. 1540 roku, która zaginęła, ale
której kopię rękopiśmienną odkryliśmy kilka lat temu, piszą o kisielicy – to
był żur z octem, z miodem i z ostrymi przyprawami – coś bardzo kwaśnego, bardzo
słodkiego i bardzo ostrego.
Niczym
chińska zupka?
– Cała dawna
kuchnia europejska, tak bliska azjatyckiej, dopiero gdzieś w okolicach XVII w.
się odkleiła od tego wspólnego pnia azjatycko-europejskiego.
Czy nasza
kulinarna Wigilia bardzo odbiega od tej sprzed wieków?
– Trudno mi
się wypowiedzieć, gdyż im bardziej sięgamy w przeszłość, tym mniej wiemy. Im
bliżej współczesności, tym nasza wiedza jest większa, np. jeśli chodzi o XIX w.
to mamy, oprócz list zakupów, konkretne receptury. Ale jeśli poszukać w
dokumentach, to możemy się np. dowiedzieć, że w XVII w., w księdze „Compendium
ferculorum…” z 1682 r. jest przepis na karpia bez ości, z migdałami,
rodzynkami, na ostro, korzennie – to dokładny opis naszego karpia po żydowsku.
Można też zresztą znaleźć przepis na szczupaka po żydowsku, na pulpeciki z
karpia po żydowsku (gefilte fisz), na karpia w galarecie po żydowsku – Wigilia to
jest stary rytuał, który skupia w sobie wiele rytuałów postnych sprzed wieków.
Przygotowałem skromniutkie menu z 24 grudnia 1858 r., wówczas Wigilia przypadała w piątek. To spis potraw przeznaczonych dla ludzi, czyli nie dla hrabiny i hrabiego Potockich, tylko dla ich służby. Jest w nim zupa z mleczka z ryżem, przy czym to mleczko oznacza mlecz karpiowy lub śledziowy, czyli białawy płyn nasienny. Jest tu także szczupak po żydowsku, zapewne faszerowany, z migdałami i rodzynkami.
Niektóre z czasem zostały zarzucone jako zbyt staroświeckie lub dziwaczne – np.
te słodko-ostre połączenia – al.e w niektórych regionach Polski wciąż
przetrwały, zwłaszcza wśród izolowanych grup, nie podążających za nowinkami.
Dlatego elementy staropolskiej kuchni widzimy wśród polskich Tatarów, Kaszubów
czy Kurpiów oraz w kuchni żydowskiej. We wszystkich z nich ważną rolę pełnią
tłuste ryby.
Mam
wrażenie, a jeśli się mylę – proszę mnie poprawić – że te postne, wigilijne
potrawy były tyle wymuszane normami religijnymi, co rytmem przyrody.
– Nie do końca, gdyż np. post przed Wielkanocą,
zwłaszcza kiedy przypada ona późno, jest o tyle ciężki, że wówczas trudno było
o ryby. Nie da się przykazać jesiotrom i łososiom, wielkim rybom, które kiedyś
wpływały do naszych rzek, żeby pojawiały się na początku Wielkiego Postu, a nie
o innej porze. Ale przyzwyczajenia kulturowe i kulinarne pozostają, dlatego w
grudniu jemy karpie, a na Wielkanoc szynki. Nad
kłopotami z zaopatrzeniem ubolewał już Jan Szyttler, żyjący na przełomie XVIII
i XIX w autor pierwszych popularnych książek kucharskich na ziemiach polskich,
które były kierowane do pań domu, nie kuchmistrzów. Pisał on, że kiedy
Wielkanoc przypada późno, to jest wielki problem, bo wtedy nie ma świeżych ryb,
a każda, choćby najuboższa gospodyni chce mieć na stole szczupaka na żółto po
staropolsku, czyli w sosie szafranowym. Co ciekawe, w innych rejonach Polski ta
sama ryba przyrządzana w ten sam sposób, była nazywana szczupakiem po żydowsku
albo po litewsku.
Mógłby pan
odtworzyć jakieś wigilijne menu sprzed lat?
– Mógłbym, przygotowałem dla pani takie skromniutkie menu z 24 grudnia 1858 r.,
wówczas Wigilia przypadała w piątek. To spis potraw przeznaczonych
dla ludzi, czyli nie dla hrabiny i hrabiego Potockich, tylko dla ich służby.
Jest w nim zupa z mleczka z ryżem, przy czym to mleczko oznacza mlecz karpiowy
lub śledziowy, czyli białawy płyn nasienny. Jest tu także szczupak po żydowsku,
zapewne faszerowany, z migdałami i rodzynkami. Potem idzie kasza jaglana ze
śliwkami, dalej ryba smażona – nie napisano, jaka, ale najprawdopodobniej był
to karp.
A pokutuje
mit, na którego potwierdzenie nie ma żadnego świadectwa, że karp nastał w
Polsce za czasów PRL-u, że wprowadzili go komuniści... Ale wróćmy do naszego
menu z 1858 r. Jest w nim także kapusta postna z grzybami, pszeniczna kutia, a
na deser kompot z suszonych gruszek.
To może
teraz coś o Wigilii Jaśnie Państwa?
– OK,
cofnijmy się więc do 1854 r., na stół hrabiostwa Potockich – w tym roku dzień
24 grudnia przypadał w niedzielę, więc Wigilię urządzono dzień wcześniej. Na
tym pierwszym, pańskim stole, znalazły się dwie zupy – migdałowa i rosół rybny,
długo gotowany, z węgorzy i małych rybek.
Za czasów hrabiego Potockiego nie było hipermarketów, w których możemy zaopatrzyć się w świeże warzywa czy ryby. Oczywiście, on mógł wysłać służbę, żeby przyniosła mu kiszoną kapustę, a z ogrodu świeży jarmuż, najlepszy tuż po przymrozku.
Były tam także paszteciki rybne,
najczęściej ze szczupaka smarowanego chrzanem – jako zakąska. Jako dania główne
szły szczupak z kaszą i karp na szaro – czyli w rybnym sosie, zabielanym mąką,
z migdałami i rodzynkami, choć zdarzało się, że zamiast mąką był zagęszczany
piernikiem. Dodajmy do tego jako surówkę salcefię z eleganckim holenderskim
sosem doprawianym cytryną, a na deser podajmy łamańce z makiem. Te łamańce były
albo wafelkami, albo kruchymi ciasteczkami, zazwyczaj wytrawnymi, na które
nakładano przyprawiony mak. Bywało też tak, że mak podawano w misie i za pomocą
tych „łamańców” go z niej wyjadano. Oooo, jeszcze na deser jawi się galaretka
poziomkowa.
Nie wierzę,
skąd oni w grudniu brali poziomki?
– Mogły być
suszone, choć, moim zdaniem, zapewne były zaprawiane w cukrze albo w miodzie.
Proszę pamiętać, że to była zacna familia, której nie brakowało niczego, więc
nie zdziwiłbym się też, gdyby owe poziomki rosły świeże w oranżerii.
Trochę
smutne jest to, że świata, w którym święta ubarwialiśmy sobie starannie
przygotowanymi, wyrafinowanymi potrawami, stoczyliśmy się do takiego, w którym
zapychamy się wysoko przetworzonym, zamawianym przez aplikacje, jedzeniem...
– Za czasów
hrabiego Potockiego nie było hipermarketów, w których możemy zaopatrzyć się w
świeże warzywa czy ryby. Oczywiście, on mógł wysłać służbę, żeby przyniosła mu
kiszoną kapustę, a z ogrodu świeży jarmuż, najlepszy tuż po przymrozku. I to
był ówczesny hit – jarmuż z pieczonymi kasztanami. Jarmuż był podsmażany, a
kasztany pieczone w glazurze z cukru trzcinowego, który był wówczas bardzo,
bardzo drogi.