czwartek, 20 marca 2025
Imieniny: PL: Joachima, Kiry, Maurycego| CZ: Světlana
Glos Live
/
Nahoru

Tomáš Konderla: nie ma dnia bez muzyki | 01.02.2025

W pracy zawodowej zajmuje się sprawami technicznymi, wolny czas niemal w całości poświęca muzyce. Tomáš Konderla z Bystrzycy działa w wielu chórach i zespołach. Minął rok, odkąd został dyrygentem Polskiego Zespołu Śpiewaczego „Hutnik” 

Ten tekst przeczytasz za 7 min. 15 s
Kiedy umawiałam się z panem na wywiad, dowiedziałam się, że pracuje pan jako szef działu technicznego w czeskocieszyńskim szpitalu. Czyli ma pan nie muzyczne, a techniczne wykształcenie? 
– Mam średnie wykształcenie techniczne, przez 33 lata pracowałem w dziale konserwacji w szpitalu w Trzyńcu-Podlesiu, obecnie jestem szefem takiego działu w Czeskim Cieszynie. Moim zadaniem jest dbałość o budynki szpitalne. Cały kompleks składa się z kilku pawilonów, które liczą blisko 90 lat. 

Zajmuje się pan sprawami bardzo istotnymi, ale można by rzec – przyziemnymi. Tymczasem muzyka kojarzy nam się z czymś wzniosłym, podnoszącym nas do nieba. Jak to się stało, że tak bardzo pana pochłonęła?
 – Pochodzę z Bystrzycy, z muzykalnej rodziny. Matka grała na fortepianie, ojciec na skrzypcach i na trąbce w orkiestrze dętej. Mnie, brata i siostrę od małego prowadzili w stronę muzyki. Codziennie wieczorem w domu graliśmy i śpiewaliśmy. Chodziłem do szkoły muzycznej w Bystrzycy, moim nauczycielem gry na skrzypcach był Vilém Zmuda. Jego wnuk Ariel jest obecnie śpiewakiem operowym w Narodowym Teatrze Morawsko-Śląskim w Ostrawie. Później dokształcałem się u innych nauczycieli. Od dziecka miałem także styczność z muzyką w Kościele Braterskim. Uczęszczaliśmy do zboru w Gródku, z którym do dziś jestem związany. W zborze od bardzo dawna, od początku XX wieku, działa chór, w którym zacząłem śpiewać, gdy miałem 15 lat. Już wtedy mi powiedziano, że mam zostać dyrygentem. Aby się do tego przygotować, jeździłem przez trzy lata do Pardubic, na szkolenia prowadzone przez dyrygenta Bohumíra Touška. Ale przede wszystkim wprowadził mnie w tajniki tej pracy dyrygent gródeckiego chóru Jan Heczko. 

Ile miał pan lat, gdy został pan dyrygentem tego chóru? 
– Siedemnaście. Nie wiem, czy zdarzają się młodsi dyrygenci, sam nigdy tak młodego dyrygenta nie spotkałem. Początkowo nie byłem nawet do tego przygotowany, ale ponieważ miałem wokół siebie ludzi, którzy mnie wspierali – najbardziej ojciec, dałem radę. Miałem problem z podejmowaniem decyzji, ponieważ wszyscy chórzyści byli ode mnie starsi. Brakowało mi odwagi, aby stawiać im wymagania, tymczasem oni oczekiwali ode mnie decyzji. Dziwnie się wtedy czułem. 

Myślał pan w młodości o studiach muzycznych? 
– Próbowałem się dostać do Konserwatorium w Ostrawie, ale nie zostałem przyjęty. Prawdopodobnie dlatego, że chodziliśmy do kościoła, to było za komuny. Muzycy i nauczyciele z mojego otoczenia mówili mi, żebym się tym nie przejmował, że będą mnie uczyli. I dzięki temu mo głem sią muzycznie rozwijać. Prócz Jana Heczki kształtowali mnie muzycznie trzyniecki kompozytor Paweł Kaleta, organista i kompozytor Józef Podola, Jan Myrdacz, Józef Kotas. Moim wzorem byli Tadeusz i Ewald Danelowie. Ten drugi jest obecnie szefem Słowackiej Orkiestry Kameralnej Filharmonii Słowackiej w Bratysławie. Spotykamy się w dniu pana 57. urodzin. 

Z tego wynika, że gródecki chór braterski prowadzi pan od czterdziestu lat. Na tym jednym chórze się nie skończyło…
 – Przed 24 laty nasz chór z Gródka połączył się z chórem ewangelickim z Bystrzycy i powstał większy chór „Echo”, z orkiestrą smyczkową i instrumentami dętymi. Do dziś działamy i razem, i osobno. Z „Echem” miewamy dosyć dużo występów. Jestem dyrygentem zarówno gródeckiego, jak i połączonego chóru. Dołączyli do nas kolejni chórzyści – z Suchej Górnej, Czeskiego Cieszyna, nawet z Polski. Próby są najczęściej w Gródku i Bystrzycy, a gdy wszyscy się spotkamy, jest nas 58. Prócz tego jestem zastępcą dyrygenta i gram na klarnecie w Połączonej Orkiestrze Dętej, której członkami są muzycy z Gródku i Wisły-Nowej Osady. Niedawno mieliśmy koncert w sanatorium w Ustroniu, występujemy tam regularnie co trzy miesiące. Latem koncertujemy także na placu Hoff a w Wiśle. 

Mówił pan o skrzypcach i klarnecie. Gra pan jeszcze na czymś? 
– Na saksofonie i mandolinie. Na mandolinie w zespole country, z którym objeżdżamy wesela, przyjęcia urodzinowe i tak dalej. Gram także w mini-orkiestrze dętej z Czeskiego Cieszyna, która często występuje dla seniorów. Właśnie nam zaplanowano koncert w szpitalu AGEL, gdzie pracuję. Ponadto jeszcze akompaniuję w bystrzyckim chórze ewangelickim „Laudate”, gram w gródeckim trio (dwóch skrzypków i pianistka), wykonującym klasyczny repertuar. W zeszłym roku z inicjatywy nauczycielek szkoły muzycznej w Czeskim Cieszynie Dagmar Kinclowej i Marty Wierzgoń, znanej i utalentowanej organistki, powstał „Zámecký orchestr”, składający się z siedmiu muzyków. Gramy klasyczną, ale i współczesną muzykę poważną. Pierwszy koncert mieliśmy w Ropicy na zaproszenie władz gminy. Marta Wierzgoń, która prowadzi także konferansjerkę na naszych koncertach, opowiada zawsze ciekawostki o historii miejsca, w którym się znajdujemy. I jeszcze gram w orkiestrze smyczkowej Śląskiego Kościoła Ewangelickiego A.W. w Czeskim Cieszynie, gdzie dyrygentem jest Josef Tomala. 



No i jest pan dyrygentem Polskiego Zespołu Śpiewaczego „Hutnik” z Trzyńca.
 – Zostałem dyrygentem 1 stycznia ubiegłego roku. Pierwszy występ, na którym dyrygowałem, mieliśmy kilka dni później na przeglądzie kolęd i pastorałek w Karwinie-Frysztacie. Na jesień zaplanowany był jubileusz 70-lecia chóru, ale miałem przerwę z przyczyn zdrowotnych. Myślałem, że chór poszuka innego dyrygenta i zrobi jubileusz beze mnie, ale stało się inaczej – postanowili zaczekać na mój powrót. To był piękny gest ze strony chóru. Dlatego jubileusz zaplanowany jest na 25 maja br. Koncert odbędzie się w Domu Kultury „Trisia” w Trzyńcu. Gościnnie wystąpi orkiestra kameralna szkoły muzycznej w Trzyńcu, będzie wspólny blok z Renatą Drössler – to będzie na pewno ciekawe, ponieważ wykonujemy odmienne gatunki. Solowo wystąpi także Władysław Czepiec, akompaniowała będzie Beata Drzewiecka, siostra zmarłego dyrygenta „Hutnika” Cezarego Drzewieckiego. W grudniu pojechaliśmy z chórem do Wisły na jego grób, aby uczcić jego drugą rocznicę śmierci. 

Jak się panu układa współpraca z „Hutnikiem”? 
– Bardzo dobrze. Widzę duży szacunek do dyrygenta, co nie w każdym chórze jest oczywiste. Jeżeli tylko zdrowie dopisze, będziemy dalej współpracowali. „Hutnik” jest polskim chórem, wobec czego śpiewa głównie po polsku.

 Jak to wygląda w pozostałych chórach, który pan prowadzi? 
– W „Echu” śpiewamy głównie kantaty, polskie i czeskie. W gródeckim chórze mamy repertuar polsko-czesko-słowacki. Wszystkie te trzy języki są mi bliskie, traktuję je na równi. Mój ojciec ma narodowość polską, matka pochodziła ze Słowacji, a nas z bratem zapisali do czeskich szkół. Współpracujemy z muzykiem i kompozytorem Janem Mroczkiem z Polski, który opracowuje dla nas i pisze utwory. Występujemy w Republice Czeskiej, w Polsce i na Słowacji, koncertowaliśmy także w Niemczech.





Może Cię zainteresować.