wtorek, 18 listopada 2025
Imieniny: PL: Klaudyny, Romana, Tomasza| CZ: Romana
Glos Live
/
Nahoru

POLKA MIESZKAJĄCA OD KILKUNASTU LAT W MEKSYKU: Żyjąc daleko od kraju, musimy być silne | 03.09.2025

Pochodzi z dolnośląskiej Legnicy, ale od kilkunastu lat mieszka w meksykańskiej metropolii Leon. Kinga Berdzik de Ortiz wiedzie życie u boku przystojnego Meksykanina Miguela, z którym ma dwójkę dzieci. Prowadzi projekt „Polki na 7 kontynentach”, w ramach którego przepytuje nasze rodaczki rozsiane po całym świecie. Poznaliśmy się na pierwszym Światowym Spotkaniu Młodej Polonii – Polonia Camp 2025 w Warszawie, podczas którego opowiedziała mi między innymi o początkach znajomości z Miguelem oraz o tym, jak żyje się w Meksyku.

Ten tekst przeczytasz za 9 min.
Kinga z Miguelem tworzą udane małżeństwo. Wspólnie wychowują dwójkę dzieci. Fot. Archiwum rodzinne Kingi Berdzik de Ortiz

Muszę się przyznać bez bicia, że niewiele wiem o kraju, w którym mieszkasz. Dla mnie Meksyk to „Coco”, czyli popularna kreskówka oraz mundial w 1986 roku. Czy jak ty po raz pierwszy tam przyjeżdżałaś, też miałaś tak skromną wiedzę?
– Śmieszne jest to, że jak pierwszy raz leciałam do Meksyku, miałam trzy walizki i wiedziałam, że zostanę tam na stałe. Chociaż słyszałam wiele negatywnych rzeczy o tym kraju, leciałam tam tak zakochana, że nie zwracałam na to uwagi.

Zakochana w kraju czy w przyszłym mężu?
– W przyszłym mężu, a z czasem zakochałam się w jego rodzinie, kraju, jego kulturze, pięknych plażach. Na pewno byłam zachłyśnięta Meksykiem od pierwszego dnia: wszystko mi się podobało, nawet jak coś było niefajne, na przykład szczekające psy na dachu, niewykończone budynki czy to, że mój mąż mówił, że absolutnie nie mogę chodzić po ulicach sama, a już na pewno nie w krótkich spodenkach.

Gdzie poznałaś przyszłego męża?
– Pochodzę z Legnicy. Po skończeniu studiów z zakresu resocjalizacji w Zielonej Górze wyjechałam do Stanów Zjednoczonych jako au pair. Wieczorami uczyłam się języka angielskiego. Początkowo planowałam zostać za oceanem tylko przez rok. Po jego skończeniu, rodzina, u której mieszkałam i pracowałam jako niania, zaproponowała mi, żebym została na kolejny rok. I tak rzeczywiście się stało. Wtedy poznałam koleżankę. Spędzałyśmy razem dużo czasu, między innymi na zabawie. Wrzucała nasze wspólne zdjęcia na Facebooka. Zobaczył jej mój przyszły mąż, który napisał do niej: „Fajną masz tę koleżankę. Przedstaw mi ją”. Wzięła to sobie bardzo poważnie do serca. Powiedziała do mnie wprost, że ma kolegę w Meksyku, któremu się spodobałam.

Na pewno bardzo pomocne było to, że Miguel pochodzi z tak katolickiego kraju. Skradł także serce tym, że zaczął gotować w moim domu, czym bardzo ujął bliskich. Od początku wszyscy bardzo go polubili. Jako ciekawostkę powiem, że chociaż miałam wtedy 27 lata, a Miguel 26, to spaliśmy w dwóch pokojach (śmiech). Tato powiedział, że w jego domu nic takiego dziać się nie będzie. To z kolei spodobało się Miguelowi, że rodzice tak się o mnie troszczą

Pierwszą reakcją był pewnie szok?
– Rzeczywiście, powiedziałam jej, że nie ma takiej możliwości (śmiech). Prosiłam, żeby mu przekazała, że się nie wybieram do Meksyku. Wymiana wiadomości trwała około dwóch miesięcy. W grudniu przyznała, że Miguel kolejny raz do niej napisał; prosiła wtedy, żebym chociaż chwilę z nim porozmawiała. Akurat zbliżało się Boże Narodzenie, zrobiła się ciepła atmosfera i jakoś tak wyszło, że odbyliśmy pierwszą rozmowę. Zaczęliśmy do siebie pisać regularnie na Messengerze, potem rozmawiać na Skype. Po około ośmiu miesiącach spotkaliśmy się na lotnisku w Berlinie.

Kinga z Miguelem na początku znajomości. Fot. Archiwum rodzinne Kingi Berdzik de Ortiz

Rozumiem, że nieprzypadkowo?
– To było celowe – on przyleciał z Meksyku, ja ze Stanów. Spędziliśmy ze sobą miesiąc. To był rok 2011.

Skoro już spotkanie w Europie, to czemu akurat Berlin, a nie na przykład Polska?
– Miguel ma kuzyna w tym mieście. Ale przy okazji wpadliśmy także do Legnicy, gdzie poszliśmy na wesele mojego kolegi oraz 80. urodziny babci. W jeden weekend poznał moich znajomych i rodzinę.



Szoku raczej nie było, bo wyfrunęłam z rodzinnego gniazda już po skończeniu szkoły średniej, kiedy poszłam na studia, więc można powiedzieć, że rodzice przyzwyczaili się do mojej nieobecności

Dla twoich bliskich to był szok?
– Na pewno bardzo pomocne było to, że Miguel pochodzi z tak katolickiego kraju. Skradł także serce tym, że zaczął gotować w moim domu, czym bardzo ujął bliskich. Od początku wszyscy bardzo go polubili. Jako ciekawostkę powiem, że chociaż miałam wtedy 27 lata, a Miguel 26, to spaliśmy w dwóch pokojach (śmiech). Tato powiedział, że w jego domu nic takiego dziać się nie będzie. To z kolei spodobało się Miguelowi, że rodzice tak się o mnie troszczą. Słowem, szoku raczej nie było, bo wyfrunęłam z rodzinnego gniazda już po skończeniu szkoły średniej, kiedy poszłam na studia, więc można powiedzieć, że rodzice przyzwyczaili się do mojej nieobecności. Choć może myśleli, że osiądę na stałe w Stanach Zjednoczonych.

Co było dalej?
– W 2013 roku, czyli rok po tym, jak przyleciałam do Meksyku, mieliśmy ślub cywilny na 270 osób, z czego 250 Meksykanów oraz 20 Polaków. A dwa lata później był ślub kościelny w Polsce, na który przyleciało 20 Meksykanów.

Strasznie duże liczby…
– Jak się później dowiedziałam, w typowych meksykańskich weselach uczestniczy nawet pół tysiąca osób, więc to nasze nie było jeszcze tak rozbuchane. Ale ciekawe jest to, że w Meksyku wesele trwa raptem kilka godzin. Jest mnóstwo zabawy i tańców, ale nie ma tyle jedzenia, co w Polsce, no i nie ma czegoś takiego, jak poprawiny. Kiedy więc kończy się wesele w Meksyku, jego uczestnicy jadą na miasto, na przykład na tacosy, żeby dojeść przed snem.

Mam to szczęście, że Leon jest znany wśród Polaków. Na takich jednak jak ja, którzy przybyli tutaj ostatnio, ale tych, którzy pojawili się tutaj w czasie II wojny światowej. Było to około 1500 osób, z czego połowę stanowiły dzieci, które trafiły tutaj ze Związku Radzieckiego przez Bliski Wschód i Amerykę 

Mieszkasz w Meksyku już kilkanaście lat. Są rzeczy, które cię dalej szokują?
– Od początku najbardziej byłam zszokowana przemocą. Ma to potem oddźwięk w mediach – na pierwszych stronach gazet bardzo często pojawiają się trupy. Do czegoś takiego trudno przywyknąć.
Mieszkam w mieście Leon, które liczy blisko 2 miliony mieszańców. Na co dzień muszę zachowywać środki bezpieczeństwa. Od początku zwracał na to uwagę mój mąż, który nie chciał, żebym gdziekolwiek chodziła sama. Trudno mi się było z tym pogodzić, bo przyjechałam do Meksyku z polską i amerykańską wolnością. Poza tym było to trudne z tego względu, że kiedy osiedliłam się w Meksyku, mój mąż zaczynał specjalizację z ortodoncji i był w klinice praktycznie od rana do wieczora. Bardzo szybko poszłam do pracy, żeby nie siedzieć sama w domu. Chociaż Miguel miał swoje mieszkanie, poprosiłam go, żebyśmy zamieszkali z jego rodzicami, bo nie chciałam być sama. Bardzo mi zależało, żeby jak najszybciej wejść w tę kulturę.

Uśmiech towarzyszy im na co dzień.  Fot. Archiwum rodzinne Kingi Berdzik de Ortiz

Ilu Polaków mieszka na dziś w Meksyku?
– Zarejestrowanych jest około 1800 osób. Mam to szczęście, że Leon jest znany wśród Polaków. Na takich jednak jak ja, którzy przybyli tutaj ostatnio, ale tych, którzy pojawili się tutaj w czasie II wojny światowej. Było to około 1500 osób, z czego połowę stanowiły dzieci, które trafiły tutaj ze Związku Radzieckiego przez Bliski Wschód i Amerykę. Znalazły one schronienie w Santa Rosa, tuz za Leon. To niesamowite, że właśnie tu mieszkam, tak blisko polskiej historii. Wiele z dziewcząt, które wtedy przybyło, znalazło sobie mężów Meksykanów. Na dziś największe polskie skupisko jest właśnie w Meksyku, gdzie działa nawet szkoła przy ambasadzie. To jedyna polska placówka.

W jakim języku mówi dwójka twoich dzieci?
– Pierwszym językiem jest dla nich hiszpański. Uczę je języka polskiego ale to bardzo trudne zadanie i moja życiowa bitwa. Kiedy przyjeżdżają do Polski, potrafią się porozumieć, choć często pomagają sobie językiem angielskim.

Chodzi o to, żeby kobiety były niezależne i bynajmniej nie chodzi o żaden feminizm. Po prostu życie jest nieprzewidywalne i kobieta na drugim końcu świata po śmierci męża może zostać z niczym 

Skąd wziął się projekt „Polki na 7 kontynentach”?
– To się urodziło w czasie pandemii koronawirusa. Bardzo chciałam nawiązać kontakt z Polkami mieszkającymi w innych krajach. Podzielić się doświadczeniami.

Wspólną cechą tych kobiet jest na pewno siła. Co jeszcze
– Na pewno także kreatywność. One chcą coś robić ciekawego w życiu. I wzajemnie się motywują – kiedy widzimy, jak ktoś coś robi, to same zaczynamy być aktywne. To może być sztuka, gastronomia, ale też biznes i przede wszystkim działalność polonijna. Chodzi o to, żeby kobiety były niezależne i bynajmniej nie chodzi o żaden feminizm. Po prostu życie jest nieprzewidywalne i kobieta na drugim końcu świata po śmierci męża może zostać z niczym. Pokazujemy paniom, że warto mieć kontakty, prowadzić swój biznes.




Może Cię zainteresować.