Mariolą Nožička: Codziennie towarzyszy mi stres | 31.10.2020
Z Mariolą Nožičką, dyrektorką Domów Seniora „Pohoda” w Czeskim Cieszynie, rozmawiamy o tym, jak w czasie pandemii wygląda życie seniorów w domach opieki społecznej.
Mariola Nožička zastanawia się, jak długo koronawirus będzie omijać klientów ośrodka. Fot. BEATA SCHÖNWALD
Z mediów dochodzą do nas wieści, że domom opieki społecznej zaczyna doskwierać brak personelu. Jak jest w waszym przypadku?
– Kiedy wiosną pojawiła się pandemia, a w parze z nią panika, to w jednym dniu zostało w domu 12 opiekunek, większość na zasiłku pielęgnacyjnym. Staraliśmy się znaleźć za nie zastępstwo, a te, które przychodziły do pracy, pracowały po godzinach. Kiedy nadeszła druga, jesienna fala koronawirusa, byliśmy już lepiej przygotowani. Jak tylko pojawiła się wzmianka o tym, że szkoły zostaną zamknięte, od razu jedno pomieszczenie przeznaczyliśmy dla dzieci naszych pracowników. To był dobry ruch, bo w jego efekcie mamy teraz na zasiłku pielęgnacyjnym tylko jedną osobę. Co prawda z naszego pomieszczenia do nauki i zabawy korzysta na razie tylko jeden chłopczyk, pozostałe pracownice wiedzą jednak, że jeżeli zajdzie taka potrzeba, mogą tu przyprowadzić swoje pociechy. Z drugiej strony, ponieważ zatrudniamy pięciu pracowników z Polski, obawiamy się ponownego zamknięcia granic. Chociaż wiosną ten problem dotyczył tylko dwóch osób, odczuliśmy to bardzo boleśnie.
Jaki jest wasz awaryjny plan na wypadek wystąpienia wirusa?
– Codziennie, kiedy wychodzę rano do pracy, towarzyszy mi stres, czy wszystko zastanę tak, jak było. Nasz plan, to rozwiązywanie sytuacji na bieżąco. Utrzymujemy trzy puste łóżka, żeby w razie potrzeby móc stworzyć dwa covidowe pokoje z oddzielną łazienką i toaletą. Jeśli okaże się, że to za mało, będziemy zmuszeni przenosić zdrowych mieszkańców tak, żeby pokoje z osobami zakażonymi były koło siebie. Więcej nie da się zrobić, choć wiemy doskonale, że taka przeprowadzka to dla mieszkańca duży stres i dyskomfort. Nasi seniorzy traktują swoje pokoje jak własne mieszkania. Mają w nich swoje osobiste rzeczy. Wszystkiego nie da się w mig przeprowadzić.
Czy z rozmów z mieszkańcami waszych domów wynika, że boją się „korony”?
– Myślę, że nie. W przeciwnym wypadku korzystaliby z maseczek, które im rozdaliśmy. A nikt nie korzysta.
Jak pandemia zmieniła życie waszej placówki?
– Nie mamy wspólnych posiłków w jadalni, ponieważ to pomieszczenie wykorzystujemy jako miejsce spotkań. Postanowiliśmy je stworzyć, by umożliwić osobom, które mają urzędowo wyznaczonego opiekuna prawnego, kontakt z nim. Takie prawo im przysługuje. Z drugiej strony chcieliśmy uniknąć sytuacji, kiedy osoby z zewnątrz wychodzą na piętra. Uważam, że lepiej, kiedy przyjdą o ustalonej porze na spotkanie ze swoim bliskim prosto do dawnej jadalni, która mieści się na parterze.
Czy nie brakuje mieszkańcom tych spotkań przy wspólnym posiłku?
– Oni spożywają teraz posiłki w swoich pokojach. Jednym odpowiada to bardziej, innym mniej. Okazji do spotkań im jednak nie brakuje, ponieważ spotykają się w ramach danego piętra na wspólnych zajęciach aktywizacyjnych. Odbywają się one według stałego harmonogramu: codziennie od poniedziałku do piątku. Gdyby ich nie było, nasi pensjonariusze znosiliby to gorzej od zakazu odwiedzin. Bo z ręką na sercu, tych rodzin, które przychodzą regularnie, nie jest zbyt wiele. Czego natomiast im brakuje, to regularnych nabożeństw. Niestety, z przyczyn sanitarnych musieliśmy zrezygnować z wizyt księdza katolickiego i pastora.
Są jednak osoby, którym zależy na odwiedzinach swoich bliskich.
– Komu naprawdę zależy na spotkaniu, to zawsze da się to jakoś załatwić. Już w czasie wiosennej kwarantanny przeznaczyliśmy jeden pokój z balkonem na parterze do spotkań z rodziną. Jedna nasza klientka obchodziła na tym balkonie swoje urodziny. Przyszli krewni, przekazali jej prezenty, porozmawiali i było fajnie. Dla chcącego nic trudnego. Dlatego jeżeli wiemy, że takie odwiedziny mają pozytywny wpływ na klienta, to zezwalamy na spotkania w izolacji od reszty. Z kolei klienci z demencją tego stanu rzeczy w ogóle sobie nie uświadamiają. Kiedy wspomną o rodzinie, to wtedy uspokajamy ich, że córka lub syn byli wczoraj, że dzwonili i przekazali pozdrowienia. Taka informacja na ten krótki czas, na który są w stanie przyjąć to do wiadomości, sprawi im przyjemność. Uśmiechają się i ich życie toczy się dalej. Trudniej jest tym, którzy są sprawni umysłowo, oglądają telewizję i są świadomi upływu czasu. Do nich może rodzina zadzwonić albo podesłać im paczkę. Taki telefon powinien mieć jednak pozytywny wydźwięk, a nie polegać na biadoleniu i narzekaniu, co też, niestety, czasem się zdarza.