Przygoda życia z Olgą Tokarczuk | 21.10.2019
Nie milkną echa sukcesu polskiej pisarki Olgi Tokarczuk, która w zeszłym tygodniu otrzymała literacką Nagrodę Nobla. Przypomnijmy, że wcześniej zostali jej laureatami trzej Polacy i jedna Polka – Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Czesław Miłosz i Wisława Szymborska. „Głos” rozmawia z tłumaczem książek Olgi Tokarczuk na język czeski, absolwentem ostrawskiej polonistyki, Petrem Vidlákiem.
Ten tekst przeczytasz za 4 min. 15 s
Petr Vidlák. Fot. ARC
Ile telefonów z gratulacjami odebrałeś w ostatnich dniach?
– Mnóstwo, ale gratulacje należą się przede wszystkim Oldze Tokarczuk, bo to jej sukces. Nawet nie myślałem, że po odebraniu w zeszłym roku w Londynie nagrody „Man Booker International Prize” Olga Tokarczuk w następnym roku dostanie literackiego Nobla. Tokarczuk została wyróżniona za rok 2018, a za rok bieżący Nobel powędrował do innego twórcy z Europy Środkowej, świetnego skądinąd austriackiego pisarza Petera Handkego. W moim odczuciu to duża satysfakcja dla literackiego środowiska w naszej części Europy. Liczę na jeszcze większe zainteresowanie książkami Tokarczuk ze strony zwykłego odbiorcy. Nie ma co ukrywać, że do tej pory jej twórczość trafiała raczej do wąskiego grona odbiorców w Czechach. To nie mainstream, ani też Andrzej Sapkowski.
Rozumiem, że praca translatorska w przypadku książek Olgi Tokarczuk jest znacznie bardziej żmudna od chociażby tłumaczeń popularnego ostatnio nad Wisłą Remigiusza Mroza, którego jeden z kryminałów też miałeś okazję przetłumaczyć na czeski...
– W przypadku Remigiusza Mroza była to przyjacielska przysługa dla koleżanki po fachu. Dla mnie był to taki spacerek po plaży, odskocznia, ale pierwsza i ostatnia. Tymczasem frajda wynikająca z możliwości współpracy z Olgą Tokarczuk jest bezcenna. Nobel to taka wisienka na torcie, ale zanim Olga Tokarczuk sięgnęła po tę nagrodę, przebyła długi szmat drogi. Tak na dobrą sprawę przebiła się na rynku wydawniczym dopiero z powieścią „Bieguni”, która ukazała się w 2007 roku. Cieszę się, że mogę jej towarzyszyć od początku kariery. Styl pisarski Olgi Tokarczuk jest wyjątkowy. Bez typowej narracji, z masą filozoficznych przemyśleń, trudny w odbiorze. Każdy tłumacz jej książek musi się liczyć z wieloma pułapkami.
W 2016 roku na czeskim rynku pojawiły się monumentalne „Księgi Jakubowe”. Czy było to twoje największe wyzwanie w karierze translatorskiej?
– Bez wątpienia tak. Przetłumaczenie prawie tysiąca stron naładowanych cudowną energią zmusiło mnie do maksymalnego wysiłku. Praca zajęła mi dwa lata i do dziś nie mogę uwierzyć, że dobrnąłem do celu. Nie chwaląc się, czeski przekład był pierwszy na całym świecie, co tylko świadczy o skali trudności. Autorka przemyciła w swojej książce osadzonej w realiach przełomu XVII-XVIII wieku tematy współczesne. Czyta się ją jednym tchem, ale tłumaczy już znacznie gorzej. Jestem przekonany, że gdyby „Księgi Jakubowe” przepisać na język filmowy, to otrzymalibyśmy lepszą wersję „Gry o tron”. Będąc perfekcjonistą zaraz po oddaniu do druku przez wydawnictwo „Host” wiedziałem, że w niektórych miejscach mógłbym spisać się jeszcze lepiej. Takie dywagacje towarzyszą jednak każdemu tłumaczowi.
Jak odbierasz nagonkę na Tokarczuk w niektórych prawicowych środowiskach nad Wisłą?
– Ciężko być prorokiem we własnym kraju. Tokarczuk świadomie prowokuje w swoich książkach, podobnie zresztą, jak czynili kiedyś poeci romantyczni czy pozytywiści. Chce wywołać społeczną dyskusję, ale niestety we współczesnym świecie już rzadko potrafimy prowadzić dialog w sposób kulturalny. Skrajne poglądy i radykalizację społeczeństwa uważam za największe zagrożenie dla demokracji. Przetłumaczyłem właśnie ubiegłoroczną książkę Olgi Tokarczuk, „Opowiadania bizarne”, i myślę, że tym razem kontrowersji będzie mniej. W moim prywatnym odczuciu, to jej najpiękniejsza książka w karierze. Skłaniająca do trochę innych refleksji, niż poprzednie wydawnictwa noblistki.