Rozmowa z Ewą Katrušák. Czytać to bardziej żyć | 12.02.2023
Pierwszą polską szkołą,
którą Ewa Katrušák odwiedziła w listopadzie 2021 roku z projektem „Czytanie
czyni cuda”, była podstawówka w Nawsiu. Od tego czasu podobnych spotkań w
różnych miejscowościach na Zaolziu odbyło się kilkanaście i będą jeszcze kolejne. Mają
jasny cel – przekonanie rodziców, że czytając dzieciom, przekazują im znacznie
więcej niż „tylko” miłość do książek. Wspólne czytanie to radość i przygoda,
nigdy kara i przymus.
Ten tekst przeczytasz za 7 min. 45 s
Ewa Katrušák. Fot. ARC
Jak należy rozumieć, że „czytanie czyni cuda”?
– Myślę, że niemal
dosłownie. Kiedy Elżbiecie Olszewskiej, dyrektor programowej „Cała Polska czyta
dzieciom”, urodziła się córeczka Zuzia z anomalią Petersa i upośledzeniem
umysłowym, w Polsce postawiono diagnozę, że dziecko pozostanie w stanie
wegetatywnym. To samo powiedzieli amerykańscy fachowcy. Jednak będąc w Stanach,
spotkała znanego propagatora głośnego czytania, Jima Trelease’a i od czwartego
miesiąca zaczęła córeczce codziennie głośno czytać. Dziewczynka do czwartego
roku życia nie reagowała. Kiedy zaczęła mówić, okazało się, że zna dziesiątki
wierszyków i piosenek na pamięć. Dzięki regularnej stymulacji mózgu prognozy
się nie sprawdziły. Dziś jest osobą dorosłą. I chociaż nie widzi i pozostała opóźniona
w rozwoju, ma wielką zdolność empatii oraz posiada niezwykłą pamięć i
wyobraźnię. Odwiedzając szkoły i rozmawiając z rodzicami, czasem odnoszę
wrażenie, że wiele wspaniałych rzeczy dokonuje się także na moich oczach. Po spotkaniu
w Karwinie-Frysztacie otrzymałam taki list: „Jesteśmy rodzicami 7-letniego Ondřeja,
ucznia pierwszej klasy, i rocznej Agáty. Jesteśmy również małżeństwem mieszanym
– ja Czeszka, mąż również Czech, tyle że z polskim wykształceniem. Dzisiejsze
spotkanie z Panią ponownie utwierdziło mnie w przekonaniu, że polska szkoła była
dobrym wyborem”. Jednym z wątków moich wykładów jest bowiem również dwujęzyczne
wychowanie, m.in. w sensie sięgania po polską i czeską literaturę oraz wyrabiania
w dzieciach bogatego słownictwa w obu językach.
Głośne czytanie to jedna z opcji bycia
razem rodzica z dzieckiem, a czasem także ostatnia deska ratunku w budowaniu więzi,
kiedy nam, dorosłym, notorycznie brakuje czasu…
– Myślą przewodnią
moich spotkań z rodzicami, organizowanych w szkołach i przedszkolach, jest to,
że dom rodzinny jest pierwszą instancją, która rzutuje na całe życie. Na to, czy
dziecko będzie czytelnikiem, jakiego słownictwa będzie używać i jak się będzie zachowywać
wobec innych. Chociaż szkoła może wnieść wiele dobrego, swoje znaczenie mają również
kółka zainteresowań, to jednak rodzice są architektami dzieciństwa swoich
pociech i pośrednio również ich dorosłego życia. Paradoksalnie więc, sama będąc
anglistką, przekonuję rodziców, że 4-letniemu dziecku codzienne czytanie
przyniesie więcej korzyści niż zapisanie go na kółko języka angielskiego. Czas
to miłość. Ogromna jest wartość bycia razem i to nie tylko przy wspólnym
czytaniu, ale też przy wbijaniu gwoździa czy gotowaniu obiadu. Nie na darmo
psychologowie apelują, żeby zamiast kupowania dzieciom plastikowych kuchenek znaleźć
dla nich pracę we własnej kuchni. Istnieje jednak grupa rodziców, którzy nie
wiedzą, jak spędzać czas z dzieckiem. W tej sytuacji książka jest fenomenalnym
rozwiązaniem, bo sięgając po nią, nie musimy się specjalnie zastanawiać w co się
bawić i co mówić. Ona nas wyręcza w ten najbardziej wartościowy sposób – słowami
autora rozmawia z dzieckiem naszym głosem.
Myślę, że często jest tak, że kiedy
młodsze dzieci „atakują” nas tysiącem pytań, staramy się je uciszyć. A z kolei
kiedy są starsze, dziwimy się, że nie chcą z nami rozmawiać i zamykają się w
pokoju z komórką. Jak temu zaradzić?
– Podczas moich wykładów mówimy też o potędze
rytuałów domowych, wspólnym zasiadaniu przy stole, zwyczajach rodzinnych, czyli
o tym wszystkim, co buduje w dziecku poczucie przynależności, bezpieczeństwa,
kształtuje tożsamość i zdrową samoocenę. Kiedy wybitny czeski psycholog Jeroným
Klimeš miał wykład na temat głośnego czytania dzieciom, powiedział, że często
przychodzą do niego rodzice 12-13-latków uzależnionych od internetu – dziewczynki
od mediów społecznościowych, a chłopcy od gier komputerowych. Wtedy pyta ich: –
A co pani robiła, kiedy dziecko miało 5, 6, 7 lat?
Rozumiem zatem, że głośne czytanie
dzieciom sprawdza się jako skuteczny czynnik więziotwórczy oraz prewencja. Skupmy
się jednak teraz na samym czytaniu. Kiedy należy zacząć, a kiedy skończyć?
– Zacząć należy jak najwcześniej. Idealnie
od kołyski. Ale jeśli ktoś tego nie robił, to nic nie stoi na przeszkodzie, by zaczął
później, nawet wtedy, kiedy dziecko chodzi już do szkoły i zna litery. Często popełnianym
błędem jest myślenie, że kiedy dziecko nauczyło się czytać, powinno czytać
samo. To tylko iluzja. Dziecko w wieku 7 lat potrafi co prawda łączyć litery w
sylaby i sylaby w słowa, ale to za mało na to, żeby mieć przyjemność z
czytania. Jeśli zatem będzie czytało z trudem i pójdzie mu to opornie, osiągniemy
efekt przeciwny do spodziewanego. Stłamsimy jego miłość do książek. Jim Trelease
twierdzi, że poziomy czerpania przyjemności z samodzielnego czytania i słuchania
wyrównują się dopiero ok. 13. roku życia. Jeśli zatem chcemy z zachwyconego
słuchacza wychować zachwyconego czytelnika, powinniśmy czytać mu głośno nawet
wtedy, kiedy sam zaliczył już niejedną lekturę.
O tym, że stymulacja mózgu poprzez regularne
głośne czytanie „czyni cuda”, przekonaliśmy się na przykładzie niepełnosprawnej
Zuzi. Pomyślny tylko, jakie postępy będzie robiło rozwijające się prawidłowo
zdrowe dziecko.
– Teoretyk
literatury prof. Jiří Trávniček pisze w swojej książce, że dzieci, którym
rodzice nie czytają, mają handicap, który jest właściwie nie do nadrobienia. Każda
mądra opowieść, to kwestia wyboru między dobrem i złem, dzięki czemu dziecko
uczy się wartości i empatii, zyskuje wzory do naśladowania. Słowa usłyszane z ust
rodziców lub dziadków to zupełnie coś innego niż lawina słów płynących z telewizji,
komputera czy smartfona. Dziecku, któremu codziennie czytamy i dużo z nim
rozmawiamy, nie będą potrzebni logopedzi i żmudne ćwiczenia wymowy. Poza tym czytanie
jest też świetnym treningiem uwagi w czasach, kiedy dziecko „przeskakuje” z
jednej czynności na drugą. Neurofilozof Martin Jan Stránský przestrzega przed łapaniem
za komórkę w każdej sekundzie. Powtarza, że mózg musi się nudzić, bo dopiero
wtedy pojawiają się refleksje na temat tego, co przeczytaliśmy, widzieliśmy, o
czym rozmawialiśmy. Kiedy pozostajemy na chwilę sami z sobą, rodzą się nowe
pomysły i powstają wielkie rzeczy. Tymczasem nasze dzieci w ogóle się nie nudzą.
Ze smartfonem w ręku przyjemnie zabijają czas.
Spotkałam się z opinią, że podczas opowiadania
dzieciom utrzymujemy z nimi bliższy kontakt, niż kiedy czytając wpatrujemy
się w „obcy” tekst. A zatem: czytać czy opowiadać?
– Kiedy
rodzice opowiadają dzieciom historyjki, wymyślają bajki, to cudowna sprawa. Jeśli
jednak sami nie są pisarzami lub poetami, nigdy nie będą w stanie przekazać
dziecku tak bogatego słownictwa, tylu metafor i niesamowitych opowieści. Nasz
język potoczny zawsze będzie przegrywać z językiem literackim, z jego gramatyką
i składnią. Czytając dziecku, dajemy mu bonus w postaci nowych, bardziej
skomplikowanych pojęć, trudniejszych tematów i bardziej kompleksowych rozwiązań.
Tekst książki to nie film w telewizji, który nam ucieknie. W każdym momencie
możemy przerwać czytanie, żeby rozwinąć ten lub inny wątek, wytłumaczyć
nieznane słowo. To właśnie ten powód, dlaczego nie należy przestawać czytać
dzieciom. Jeśli zostawimy je same z lekturą, bez naszej pomocy nie będą w
stanie tego wszystkiego pojąć.