sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Jestem wśród swoich | 11.04.2020

Rozmowa z Miroslavem Karasem, nowym dyrektorem ostrawskiej filii Czeskiej Telewizji. - W Ostrawie mamy zgrany team doświadczonych fachowców. Bardzo ich szanuję i cieszę się, że mogę z nimi pracować w tych trudnych warunkach - mówi Karas w wywiadzie dla "Głosu".

Ten tekst przeczytasz za 9 min. 60 s
Miroslav Karas. Fot. Jiří Zerzoň

Aktualna trudna sytuacja wymaga poświęcenia i szybkich decyzji. Na prośbę dyrektora generalnego Telewizji Czeskiej, Petra Dvořáka, rozpoczął pan pracę w Ostrawie z dwutygodniowym wyprzedzeniem…

– Myślałem, że moim pierwszym dniem pracy w Ostrawie będzie 1 kwietnia, ale po rozmowie z dyrektorem generalnym nie wahałem się ani minuty dłużej i kiedy spytał, czy mogę przyjechać tu o dwa tygodnie wcześniej w związku z sytuacją panującą nie tylko w naszym kraju, nie wahałem się (wywiad został przeprowadzony pod koniec marca - przyp. JB). Wiem, co telewizja publiczna powinna robić w tych dniach, a jestem jej pracownikiem od ponad 23 lat. W Ostrawie mamy zgrany team doświadczonych fachowców. Bardzo ich szanuję i cieszę się, że mogę z nimi pracować w tych trudnych warunkach. Spotykamy się wszyscy w maseczkach, a to sytuacja, której nikt z nas nie przeżywał nigdy wcześniej. Ale jak to się mówi, prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. Kończę te dwa pierwsze tygodnie i mogę powiedzieć, że jest dobrze. Jestem wśród swoich.

Dla długoletniego korespondenta zagranicznego stres jest niewątpliwie chlebem powszednim. Czy tamte doświadczenia przydają się panu teraz na fotelu dyrektorskim, kiedy to codziennie trzeba podejmować szybkie i często trudne decyzje?

– Na pewno są bardzo cenne i przydatne. Przede wszystkim w Rosji i na Ukrainie bywałem często w sytuacjach, w których stres dawał się we znaki bardzo mocno.Oczywiście inaczej czuje się człowiek na polu walki, chociażby na froncie w Donbasie, inaczej za biurkiem w gmachu telewizji czy podczas banalnej dezynfekcji rąk na przykład, to są sytuacje po prostu nieporównywalne. Kluczowe to umieć radzić sobie ze stresem, podejmować szybkie decyzje, myśleć o ludziach, chronić ich. W Donbasie byłem odpowiedzialny nie tylko za efekty swojej pracy, ale przede wszystkim za współpracowników i kolegów, z którymi dzieliłem los.

Chlubą ostrawskiej telewizji są od wielu lat filmy dokumentalne, reportażowe, a ostatnio niezłe seriale kryminalne. Zdradzi pan własne pomysły, które chciałby pan wprowadzić w życie?

– Powiem panu szczerze, identyczne pytanie zadała mi również komisja, która spośród 17 osób miała wyłonić odpowiedniego kandydata. Nie chcę dokonywać żadnych zasadniczych zmian. Mnie napawa dumą sam fakt, że pracuję w Ostrawie. Przyjechałem do domu, gdzie wszystko działa poprawnie. Jest bogata, tradycyjna, świetna szkoła publicystyki pod wodzą Lenki Polakowej czy też grupa Kateřiny Ondřejkowej albo zespół dramaturgów Marcela Nevina. Co miałbym zmieniać w redakcjach, które działają świetnie? Redakcja newsów jest niewielka, ale proszę zobaczyć, jaki ogrom pracy wykonują jej redaktorzy w terenie na co dzień, zwłaszcza teraz. Chciałbym, żeby ludzie byli bardziej świadomi tego, że Telewizja Czeska jest po ich stronie. Ta telewizja przekazuje nam mnóstwo cennych informacji, pomaga w czasach kryzysu, kiedy ogromnego wysiłku wymaga skrupulatne wyłuskiwanie tego, co prawdziwe i tego, co kłamliwe. Jest w dodatku przyjazna, sympatyczna, urocza, może być nawet seksowna, jeżeli tylko zechce. Chcę dalej udoskonalać tę redakcję. Żadne duże poprawki nie są potrzebne.

Częścią składową ostrawskiej placówki jest też redakcja polska. Renata Bilan przygotowuje i prowadzi raz w tygodniu pięciominutowy program dla Polaków w RC, to oczywiste więc, że naszych czytelników ten temat bardzo interesuje. Czy pan zastanawiał się już może nad ewentualną zmianą koncepcji albo czasu nadawania wiadomości w języku polskim?

– Tak, wiem, wielokrotnie miałem okazję obejrzeć ten program i uważam, że jest potrzebny. Po kilkunastu dniach sprawowania funkcji nie mam jeszcze konkretnych planów ani pomysłów na zmiany czy poprawki w tej konkretnie dziedzinie, ale niewykluczone, że takie wcześniej czy później będą.

Będąc zagranicznym korespondentem, znalazł pan wielu serdecznych przyjaciół m.in. w Polsce i Rosji. Polska jest krajem demokratycznym, dlatego zapytam o Rosję. Jak tam wygląda praca niezależnego dziennikarza?

– Jest bardzo trudna. Zawsze swoim przyjaciołom w Polsce przytaczam jeden przykład. Jeżeli potrzebowałem jakiejś informacji lub pomocy w Komendzie Głównej Policji w Warszawie, to zadzwoniłem na komórkę do najwyższego rzecznika komendy i spytałem, czy za pół godziny mógłby powiedzieć parę słów do kamery w konkretnej, interesującej mnie sprawie. W odpowiedzi usłyszałem, że oczywiście, jak najbardziej. Gdybym czegoś takiego próbował w Moskwie, to chyba powstałby na tej kanwie film komediowy o dziennikarzu, który próbuje z kimś umówić się w ten sposób. I to jest chyba najlepsza odpowiedź na pana pytanie. Tak to działa. Zdobywanie informacji w Rosji jest arcytrudne. Tam codziennie ludzie są karmieni propagandą, dezinformacjami. Tam w kablówce nie znajdzie pan stacji wiarygodnych. Każda inna telewizja, antyputinowska, jest poza głównym obiegiem, na przykład telewizja „Deszcz”. Niezależne gazety nie znajdą drukarni, która byłaby chętna i miała odwagę je wydrukować. To samo dotyczy Internetu. Jeśli ktoś chciałby publikować w Internecie poglądy odbiegające od głównej linii narracyjnej rządu i prezydenta Putina, to taką domenę internetową zamkną. Pod różnymi pretekstami zresztą.Dziennikarstwo niezależne w Rosji porównałbym do tego u nas w latach 80. ubiegłego wieku. Rosja robi dobrą minę do złej gry, ale wszystko jest bez przerwy poddawane kontroli. Redaktorzy naczelni największych dzienników regularnie się spotykają i naradzają wspólnie, o czym i jak pisać. Proszę zresztą popatrzeć na sytuację z koronawirusem. Jeszcze parę dni temu w Rosji odbywały się mecze piłkarskie i hokejowe na zapełnionych po brzegi stadionach. Ludzie spacerowali po galeriach handlowych, a agencje Interfax i inne podlegające Putinowi śmiały się z tego, jakie restrykcje wprowadzano na zachodzie Europy. Ostrzegałem moich czeskich kolegów, że to jest tylko propaganda, bo przecież najważniejszymi aktualnymi sprawami są głosowanie o konstytucji i uroczystości na Placu Czerwonym 9 maja.

I w końcu ten balonik pękł…

– Co miało się stać, to się stało. Rosjanie zaczynają chorować tak samo, jak mieszkańcy innych państw w Europie i na świecie. Rząd w ciągu jednej doby zmienił retorykę i mówi, oj, niedobrze się stało, wirus pojawił się też w Rosji. Uważajcie na siebie! Gdzie w minionych dniach było rzetelne dziennikarstwo? Nikt nie odważył się wcześniej tego powiedzieć. Każdy może spróbować być w Rosji niezależnym dziennikarzem. Pytanie, jak długo utrzyma się jego zapał i czy wyjdzie z tego cały i zdrowy.

A najgorsze chwile w pana karierze? Czy była to wojna w Donbasie na Ukrainie?

– Tak. Po raz pierwszy w życiu widziałem umierających ludzi na froncie.

Rozumiem, że takie doświadczenia mogą zmienić sposób patrzenia na świat?

– To nieuniknione, ale cały czas czuję się dziennikarzem. Od 30 lat jestem w tym zawodzie, najpierw 7 lat w czeskim radiu, a potem 23 lata w czeskiej telewizji. Ta praca jest tym najlepszym, co mogło mnie w życiu zawodowym spotkać. Póki co nie wyobrażam sobie ciekawszego zajęcia od pracy dziennikarza, a dokładniej – od pracy korespondenta zagranicznego Telewizji Czeskiej. Mam nadzieję, że za parę lat będę w ten sposób mówił o swojej pracy dyrektora ostrawskiej telewizji. Ale wiem jedno – jeżeli jeszcze teraz dostałbym szansę zrobienia gdzieś trudnego i ważnego materiału o jakimś, powiedzmy, konflikcie wojennym, to nie wahałbym się ani minutę. Wciąż mam w legitymacji napisane „press”, czyli dziennikarz.

Wyznacznikiem dobrej telewizji publicznej są m.in. jakościowi dziennikarze w kluczowych regionach na świecie. David Borek w Izraelu, Barbora Šámalowa w Chinach, Jakub Szántó, który wcześniej wykonał kawał dobrej roboty na Bliskim Wschodzie. Czy to właśnie odróżnia telewizję publiczną od komercyjnych stacji, które korzystają głównie z wiadomości agencyjnych?

– Posiadanie własnych zagranicznych korespondentów sporo kosztuje. Jest to jednak konieczne, jeżeli chcemy dostarczać widzom swoje własne, jak najbardziej aktualne i wyczerpujące informacje, których wartością dodaną jest punkt widzenia, doświadczenie i wrażliwość naszych dziennikarzy tam, na miejscu. Niezmiernie ważni są też zresztą nasi dziennikarze w krajach ościennych. W Polsce chociażby pałeczkę przejął Lukáš Mathé.

Dowiedziałem się od znajomego trenera, że w młodości był pan sędzią piłki halowej. Rozumiem, że sport jest dla pana sposobem na odreagowanie codziennych stresów?

– Nie tylko chętnie sport oglądam, ale lubię go też uprawiać. Regularnie gram w tenisa, a jako kibic uwielbiam oglądać mecze piłkarskie i hokejowe. Do dziś jestem kibicem piłkarskiego Banika Ostrawa i hokejowych Witkowic. Dzieciństwo i młodość spędziłem w Hawierzowie, a więc jak gdyby nie było innego wyjścia... Kocham sport. Jestem w stanie prowadzić długie dyskusje przy kuflu piwa na temat wyników sportowych. W 2018 roku podczas piłkarskich mistrzostw świata w Rosji z dużą satysfakcją i przyjemnością komentowałem gościnnie dla sportowej redakcji czeskiej telewizji mecze Polaków, bo twierdzę, że nie tylko znam Polskę, ale znam też tamtejszy futbol. Tak samo było w trakcie Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie. Wtedy przez cały czas w ogóle nie zajmowałem się sprawami polityczno-gospodarczymi w Polsce, ale tylko i wyłącznie futbolem.

Janusz Bittmar

 



Może Cię zainteresować.