wtorek, 23 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Ilony, Jerzego, Wojciecha| CZ: Vojtěch
Glos Live
/
Nahoru

Podziwiam goroli | 20.07.2019

Ksiądz proboszcz Janusz Kiwak po czternastu latach posługi kapłańskiej w Jabłonkowie opuszcza Zaolzie. Jego nową parafią będzie Wrzesina koło Hulczyna. – Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a ogląda się wstecz, nie nadaje się do królestwa niebieskiego – czytamy w Ewangelii. Wbrew tym słowom umówiłam się z jabłonkowskim proboszczem na podsumowującą rozmowę. 

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 15 s
Ks. Janusz Kiwak przyznaje, że z parafii jabłonkowskiej żal mu odjeżdżać. Fot. BEATA SCHÖNWALD
 
Jakie było pierwsze spotkanie księdza z Jabłonkowem?
– Kiedy dowiedziałem się, że idę do Jabłonkowa, to najpierw przeżyłem szok, bo bardzo lubiłem moją poprzednią parafię w Metylowicach. Z drugiej strony pomyślałem, że może i dobrze, bo w Jabłonkowie będą mógł chociaż posługiwać się językiem polskim. Pochodzę z Kolbuszowej w województwie podkarpackim i – jak zauważyła moja siostra – moja mowa przestawała brzmieć po polsku. Kolejny szok i to o wiele większy przeżyłem jednak w momencie, kiedy przyszedłem do jabłonkowskiego kościoła na mszę świętą. Kiedy zobaczyłem, ilu ludzi jest w kościele, ogarnęła mnie panika, jak ja z tym wszystkim sobie poradzę. Oczywiście, na pierwszym miejscu musiały być sprawy duszpasterskie, a zaraz na drugim znalazły się remonty. W Jabłonkowie zastałem zarówno kościół, jak i plebanię w bardzo zaniedbanym stanie. Przez długie dziesięciolecia nie przeprowadzano tu żadnego remontu, a czas płynął dalej. Podobnie zresztą jak w Bukowcu, na Kozubowej czy Hrczawie. Postanowiłem więc zabrać się do pracy, mając świadomość, że wszystkiego nie da się zrobić naraz, że każdy remont wymaga dużych pieniędzy i że załatwianie dotacji oraz potrzebnych zezwoleń nie jest sprawą tygodnia ani miesiąca. Dziś ludzie często oceniają mnie na podstawie tego, co udało się w kościele wyremontować. To jednak nie było najważniejsze. Istotą mojej posługi w Jabłonkowie i okolicy było podniesienie ludzi na duchu, utworzenie wspólnoty. 
 
Zgodzi się jednak ksiądz ze mną, że dobry proboszcz powinien być również dobrym gospodarzem?
– Kiedy na jednym koncercie Chóru Męskiego „Gorol” w naszym kościele, Tadeusz Filipczyk powiedział: „A teraz witamy wśród nas gazdę naszego”, bardzo mi się to spodobało. Bo gazda, w moim przekonaniu, to ktoś, kto musi się zatroszczyć o wszystko, musi zadbać o ludzi, żeby nikomu niczego nie brakowało zarówno pod względem materialnym, jak i duchowym. 
 


Jabłonkowska parafia jest parafią dwujęzyczną. Czy łatwo było zaspokoić oczekiwania zarówno polskich, jak i czeskich parafian? 
– Kiedy przyszedłem do Jabłonkowa, bałem się, czy uda mi się zintegrować Polaków i Czechów, stworzyć jedną wielką rodzinę parafialną. Obawiałem się, że Czesi będą negatywnie nastawieni do księdza z Polski, że nie przyjmą mnie jako swojego. Dlatego na samym początku zacząłem odprawiać tylko czeskie msze święte, żeby ich przekonać, że znam język czeski i żeby, posługując się ich językiem, lepiej dotrzeć do ich serc. To z kolei spowodowało, że niektórzy Polacy zaczęli mnie pytać, czemu nie celebruję również polskich nabożeństw. Odpowiedziałem im, że przecież jako ksiądz z Polski z Polakami zawsze się dogadam. Z biegiem czasu zacząłem jednak odprawiać msze święte w obu językach i jako proboszcz zawsze dbałem o to, żeby „wszyscy mieli po równo”. W kościele i nie tylko. I tak jako jedyna parafia na tym terenie mamy dwujęzyczną stronę internetową, a podczas pielgrzymek parafialnych zawsze modlimy się i śpiewamy na przemian po polsku i po czesku. Dziś śmiało mogę więc powiedzieć, że w naszym kościele nie ma podziału na polski i czeski obóz. Ludzie przychodzą na mszę dla Boga, a nie dla języka. To duża satysfakcja.
 
Ksiądz należy do tych duszpasterzy, którzy nie zamykają się w murach kościoła. Nieraz spotykaliśmy się na imprezach organizowanych przez miasto Jabłonków czy miejscowe koło PZKO. Żal to wszystko opuszczać?
– Kiedy papież Jan Paweł II w 2002 roku odjeżdżał z Polski, popatrzył na wszystko i powiedział: „Żal odjeżdżać”. Ja bym tak samo powiedział, żal opuszczać to miejsce i tych ludzi, których naprawdę pokochałem. Gorole to dobrzy, serdeczni ludzie. Kiedy ich coś zdenerwuje, owszem, powiedzą, co o tym myślą. Ale zawsze gotowi są pomóc, zrobić, co trzeba, a także umieją podziękować. Podziwiam w nich ich siłę i to, jak trzymają się swojego i za żadne skarby by tego nie oddali.