piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

Robię rzeczy na sto procent | 15.02.2019

 

– Nie należę do osób, które łatwo się poddają. W domu byłam tak wychowana, że z przeciwnościami należy walczyć, a nie od razu stulać ogon – mówi w rozmowie z „Głosem” Krystyna Pękała, prezes chóru „Canticum Novum” oraz członkini zespołu teatralnego „Nabalkoně” w Ołomuńcu.

Ten tekst przeczytasz za 3 min. 60 s
Fot. archiwum K. Pękały
 
 
Czy uważasz, że określenie „dziewczyna do tańca i do różańca” pasuje do ciebie?
– Myślę, że tak, bo naukę w szkole zawsze traktowałam śmiertelnie poważnie. Mi nie chodziło o to, żeby jakoś zdać, ale żeby osiągnąć jak najlepszy wynik. Tak samo kiedy uczyłam się gry na instrumentach muzycznych, bardzo przykładałam się do tego. Nie lubię robić rzeczy byle jak. Kiedy angażuję się w coś, to na sto procent. Z drugiej strony jestem też „dziewczyną do tańca”, osobą bardzo rozrywkową. Myślę nawet, żeby gdyby w tym wszystkim nie było zabawy, to nie robiłabym tego. Lubię, kiedy po próbie chóru „Canticum Novum” idziemy razem na piwo.
 
 

 
Rozpoczęłyśmy od „tańca i różańca”. Ja jednak bardziej z niż z tańcem kojarzę cię z muzyką i śpiewem. Jak to się zaczęło?
– W pierwszej klasie szkoły podstawowej zaczęłam uczyć się gry na pianinie, potem doszły do tego lekcje klasycznego śpiewu solowego, a w Polskim Gimnazjum w Czeskim Cieszynie również członkostwo w chórze Leszka Kaliny „Collegium Iuvenum”. Prócz tego próbowałam zabawy w teatr, chodziłam do „Dropsa”, który pani Jadwiga Czap prowadziła w genialny wręcz sposób. No i sporo też recytowałam. 

 

Obecnie twoje życie artystyczne dzieje się na Zaolziu, a także w Ołomuńcu. Czym te dwa światy różnią się od siebie?
– Na Zaolziu przede wszystkim działam w chórze „Canticum Novum”. Pełnię funkcję prezesa, co ze sztuką ma akurat niewiele wspólnego, ale także prowadzę rozśpiewania, no i, oczywiście, śpiewam. Prócz tego z bratem, który gra na kontrabasie, czasem koncertujemy na drobnych imprezach, wernisażach, wigilijkach itp. Prezentujemy głównie moją własną twórczość, bo próbuję też komponować. Chodzi przede wszystkim o piosenki, do których sama piszę tekst i muzykę. Komponowanie należy bowiem również do moich obowiązków, jakie mam obecnie w Ołomuńcu. No i czasem – to trochę a propos „różańca” – gram do mszy w kościele w Suchej Górnej.   
 


 
Różnica między moją działalnością artystyczną tutaj i w Ołomuńcu polega głównie na tym, że na Zaolziu ma ona charakter lokalny. Tworzę dla ludzi i z ludźmi, którzy mieszkają tutaj, którzy są w zasadzie moimi sąsiadami. I nawet wtedy, kiedy wyjeżdżamy z chórem za granicę, nasza jakość wychodzi z tego, że jesteśmy Zaolziakami, że nasze serca biją dla Zaolzia. Tymczasem w Ołomuńcu od początku trzeba myśleć o widzu jako tworze bardzo zróżnicowanym. Dlatego dana rzecz musi mieć uniwersalny przekaz i być zrozumiała zarówno w Ołomuńcu, jak i dwieście kilometrów dalej. Ponadto odnoszę wrażenie, że publiczność w Ołomuńcu bardziej skupia się na wartości artystycznej danego przedsięwzięcia, tymczasem na Zaolziu bardziej liczy się to, jak wzbogaci ono naszą polską kulturę.
 
O swoim miejscu na Zaolziu mówisz również w dokumencie Otylii Toboły i Jiřego Brzóski „Stara fotografia”. Film w dużym stopniu dotyczy Stonawy. Jakie są twoje związki z tą miejscowością?
– Mieszkam co prawda w Olbrachcicach, ale w Stonawie się urodziłam. Ze Stonawy pochodzi też cała moja rodzina, zarówno ze strony ojca, jak i matki. Kiedy miałam osiem lat, z powodu szkód górniczych byliśmy zmuszeni opuścić nasz dom rodzinny. Obecnie od Stonawy dzieli nas zaledwie jedna droga, adres mamy już jednak w Olbrachcicach. W moim sercu mój dom rodzinny na zawsze pozostanie w Stonawie. Poza tym jako rodzina pochodząca z tej miejscowości nadal staramy się być częścią jej życia kulturalnego. 

 
Całą rozmowę Beaty Schönwald z Krystyną Pękałą publikujemy w „Głosie” z 15.02.2019.