piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

Zauroczony teatrem od wczesnego dzieciństwa | 29.05.2022

W kawiarni literackiej „Pant” w Ostrawie spotykam się z laureatem prestiżowej nagrody „Jantar”, reżyserem teatralnym Markiem Davidem. Absolwent polskiej podstawówki w Cierlicku, obecnie student ostatniego roku JAMU w Brnie, należy do najlepiej rokujących młodych twórców teatralnych w kraju.

Ten tekst przeczytasz za 8 min. 15 s
Marek David podczas próby spektaklu „Za horizont”. Fot. TOMÁŠ ROSSI

Jesteś absolwentem Uniwersytetu Śląskiego w Opawie na kierunku dramaturgia kulturowa. Obecnie kończysz JAMU w Brnie. Skąd wzięła się u ciebie fascynacja teatrem?

– To zauroczenie teatrem zrodziło się już we wczesnym dzieciństwie. Pamiętam, jak pojechałem z rodzicami do Pragi, by obejrzeć spektakl w teatrze La Fantastica w reżyserii Vladimíra Morávka „Excalibur”. Zobaczyłem, że teatr może być atrakcyjny, że to nie skostniała sztuka, ale prawdziwe show. Już w szkole podstawowej zacząłem intensywniej myśleć o tej formie sztuki. Już w pierwszej klasie orgaizowałem małe przedstawienia, angażowałem w to kolegów z klasy. Oczywiście nie wszysycy byli szczęśliwi z tego powodu (śmiech). W szkole średniej wystawiłem w MK PZKO w Cierlicku-Kościelcu dwie sztuki: „Romea i Julię” oraz „Jekylla i Hyde’a”. To moje pierwsze wspomnienia związane z teatrem. Zawsze wiedziałem, że teatr to coś, co będzie kształtowało moje dorosłe życie. Poważna przygoda z nim rozpoczęła się wraz z podjęciem nauki na kierunku dramaturgia kulturowa na Uniwersytecie Śląskim w Opawie.

Spotykamy się nieprzypadkowo. Dramat „Planu” zrealizowany w teatralnym Studio G w Ostrawie, którego jesteś autorem i reżyserem, otrzymał główną nagrodę „Jantar” w kategorii małych form scenicznych. Temat tej sztuki jest dziś podwójnie aktualny…

– Zaskoczyła mnie ta nagroda. Nie ukrywam, że była to mega niespodzianka dla mnie i całego zespołu. Premiera tej sztuki odbyła się w wersji on-line w 2020 roku, wówczas jeszcze w czasach pandemicznych. Ty jednak podsuwasz mi pewnie inną myśl, aktualność „Planu” w czasach rosyjskiej agresji na Ukrainie. Głównym bohaterem „Planu” jest Ryszard Siwiec, polski księgowy z Przemyśla, były żołnierz Armii Krajowej, który w 1968 roku, protestując przeciwko inwazji na Czechosłowację, dokonał 8 września 1968 samospalenia w czasie ogólnokrajowych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Aż ciarki przechodzą po plecach, kiedy uświadomisz sobie, że temat tej sztuki jest tak mocno aktualny właśnie w obecnych, trudnych czasach. Zdradzę, że oprócz wyróżnienia w plebiscycie „Jantar” otrzymaliśmy nominację do nagrody „Marka Ravenhilla”. To w naszym kraju jedna z najbardziej znaczących nagród dla reżysera. Dla mnie to zaszczyt, że zostałem zauważony, chociaż wciąż jeszcze jestem studentem. Wprawdzie na piątym roku studiów, tuż przed oddaniem pracy dyplomowej, ale nadal w zasadzie nowicjuszem w kręgach teatralnych.

Udało ci się wypromować tragiczną sylwetkę Ryszarda Siwca u czeskiego odbiorcy, który czas po okupacji z 1968 roku kojarzy głównie ze samospaleniem Jana Palacha. A tymczasem Siwiec tego desperackiego aktu dokonał wcześniej…

– Nie tylko dla mnie było to ważne spotkanie z Ryszardem Siwcem. Wielu moich czeskich kolegów z postacią Ryszarda Siwca zapoznało się dopiero w ramach przygotowań do tego spektaklu. Siwiec z Palachem złożyli najwyższą ofiarę w imię wartości moralnych współczesnej cywilizacji.

„Planu” nie jest łatwą sztuką. Wymaga od widza aktywnego uczestnictwa, a nie tylko pasywnego odbioru. Czy poleciłbyś ją wyłącznie widzom zaznajomionym z tematami walki z totalitaryzmem, a może wręcz odwrotnie – do niewtajemniczonego, młodego odbiorcy dotrze z podwójną mocą?

– Generalnie lubię spektakle, które nie są pierwszoplanowe. W przypadku „Planu” chodzi o specyficzny rodzaj reportażu fotograficznego, różnych momentów z życia Siwca, sytuacji, w których musiał podjąć konkretne decyzje. Nie chciałem stworzyć dramatu dokumentalnego. Ten spektakl jest dla wszystkich, ale najbardziej zapamiętają go osoby, które lubią się zagłębić w istotę problemu. Określam to słowem „zatracić się w sztuce”, nie panikować, kiedy czegoś nie rozumiem, kiedy pewne sprawy docierają do nas z opóźnieniem. Porównałbym to do interakcji widza z obrazem abstrakcyjnym w galerii sztuki.

Studio G, na deskach którego powstał spektakl „Planu”, to bardzo nietypowa scena teatralna. Jest to platforma dialogu, w którym uczestniczy wiele ostrawskich scen.

– Dokładnie. To nie jest typowy teatr, a raczej platforma skupiona na współpracy pomiędzy różnymi podmiotami sztuki. W Studio G nie ma aktorów na etacie, działalność tej sceny polega na gościnnych występach, na wzajemnym przekazywaniu doświadczeń zdobytych na swoich macierzystych deskach. Aktorzy, reżyserzy, którzy w ogóle nie spotkaliby się, mogą wspólnie zrealizować coś, co wykracza poza schematy ich domowej sceny.

Czy w Pradze wciąż zazdroszczą wam tej ostrawskiej teatralnej rozmaitości? Nad Wełtawą jest wprawdzie zatrzęsienie teatrów, ale połowa z nich jest nastawiona na komercję, chociażby powtarzanie do upadłego najpopularniejszych musicalów. Jak reagujesz na te opinie?

– Myślę, że każdy, a w sztuce obowiązuje to tym bardziej, powinien mieć elementarną zdolność do samorefleksji. Bardzo łatwo bowiem ulec przekonaniu o własnej wyjątkowości. Takie samouwielbienie prowadzi do piekła, bo zaczynasz myśleć w zupełnie innych, mało krytycznych kategoriach. Jest taka maksyma teatralna pochodząca najpewniej z ekonomii, że tylko przez siedem sezonów można być naprawdę kreatywnym. Po tych siedmiu latach przychodzi etap stagnacji albo tego, o czym wspominałem wcześniej, czyli samouwielbienia. To moja trochę tajemnicza odpowiedź na twoje pytanie dotyczące praskiego zachwytu nad Ostrawą.

Z pierwszych stron codziennego życia nie schodzi od końca lutego temat wojny w Ukrainie. Jak ty konkretnie, twoi przyjaciele z teatrów, włączyliście się w pomoc dla potrzebujących?

– Akurat 24 lutego, kiedy zaczęła się inwazja wojsk rosyjskich na Ukrainie, mieliśmy premierę spektaklu absolwenckiego „Lidé bez vlastnosti” w brneńskim Studio Marta. To adaptacja prozy Roberta Musila, który w swej twórczości często nawiązuje do tematu totalitaryzmu, walki dobra ze złem. Tak się złożyło, że w tej sztuce zabrzmi też pieśń ukraińska. Pomyśleliśmy więc, że po zakończeniu spektaklu wspólnie zaśpiewamy ją dla wszystkich widzów na sali. Wszyscy byliśmy w szoku po tym, co wydarzyło się tego dnia w Ukrainie. I ten szok trwa do dziś, bo niestety nic nie wskazuje na to, że ta wojna rychło się skończy. Adrenalina płynąca ze sceny mieszała się z uczuciem niedowierzania, że w 2022 roku można jeszcze zrobić coś takiego – bez powodu zaatakować sąsiednie państwo, notabene bliskie kulturowo i historycznie. Tym bardziej że w naszej sztuce właśnie te tematy nienawiści międzyludzkiej zostały szeroko potraktowane.

Czy szykujesz się do konkretnej współpracy z polskimi teatrami? Brak bariery językowej chyba warto wykorzystać?

– Na razie nie planuję żadnej kooperacji z polskimi scenami teatralnymi, ale nie wykluczam takiej ewentualności w przyszłości. Teraz skupiam się na sfinalizowaniu mojej pracy dyplomowej na JAMU w Brnie. Temat pracy brzmi „Předpoklady režijně-hereckého dialogu při hledání jevištní stylizace”. Brzmi zawile, ale dla mnie to obecnie najważniejsze wyzwanie w karierze akademickiej, ukoronowanie pięciu lat pięknych studiów w Brnie.

Teatr traci powoli naklejkę „wysokiej sztuki” na rzecz zabawy dla każdego. To widać zresztą po dżinsach, w których zasiadamy często na widowni. Czy ty jesteś obrońcą tradycyjnych wartości i zasad savoir-vivre w tym względzie, czy może sam oglądasz spektakle w dżinsach i T-shircie?

– Uważam, że teatr to nie muzeum starych wartości, ale żywy organizm. Niech ludzie sami zdecydują, w czym im wygodniej. Ktoś nie wyobraża sobie wyjścia do teatru w dresie, a inni nie widzą potrzeby zakładania garnituru. Z kinem zresztą jest tak samo. Po prostu masz ochotę zobaczyć dobry film, swojego ulubionego aktora, ciekawi cię temat, kupujesz bilet i siadasz na widowni. Teatr to miejsce dla kreatywnego myślenia, dialogu, a nie pokaz mody.

Rozmawiał: Janusz Bittmar

 

 



Może Cię zainteresować.