Mniej też zatłoczonego, niż przykładowo
okolice Rimini. Nie znajdziemy w niej wprawdzie doskonale uformowanego Dawida,
którego możemy podziwiać we florenckiej Akademii, ale zanurzymy się za to w historii
Michele Castagny, prostego rolnika z okolic Capestrano, który „zapewne nigdy
nie pomyślał o tym, że jego nazwisko wejdzie na stałe do włoskich podręczników
archeologii. Diabli wiedzą, czy w ogóle miał pojęcie, czym jest archeologia.
Najprawdopodobniej nie”. Był rok 1934, Michele pracował w swojej winnicy.
Podczas użyźniania ziemi natrafił na wielki kamień. Nie było to jednak zwykłe
znalezisko. Raz, że kształt był jakby nie z tej ziemi, dwa – z czasem zaczęły się
na nim pojawić znaki i inskrypcje. Potem wyłuskano kolejne „kamienie”. Wszystkie
zawieziono do Rzymu, gdzie fachowcy sklecili z nich „Wojownika z Capestrano”,
posąg pochodzący z VI wieku przed naszą erą, dziś znak firmowy AbruzjiNie znajdziemy tutaj tak charakterystycznych
wapiennych Dolomitów czy równie strzelistych Alp, ale Piotr Kępiński zabierze
nas w samo serce Apeninów, czyli w masyw Gran Sasso (2912 m n.p.m.) i w jego okolice.
Jak ktoś będzie miał szczęście – albo nieszczęście – spotka niedźwiedzia. Zresztą
dobrze znana choćby z polskich Tatr synatropizacja, dokonuje się także w tej
części Półwyspu Apenińskiego. Pod koniec listopada 2021 roku włamano się do
jednej z cukierni w Roccaraso. Sprawą okazał się… miś, który jednym ruchem łapy
wybił szybę, dostał się do środka i „zjadł dosłownie wszystkie biszkopty i
herbatniki przygotowane do sprzedaży na następny dzień. Klienci zostali bez
śniadania”. Po kilku dniach Juan Carrito, bo tak się nazywał, został złapany przez
karabinierów i wywieziony w góry. Jak się okazało, wrócił na miejsce przestępstwa.
Koniec końców, skończył tragicznie w styczniu tego roku, potrącony przez samochód.
A właścicielka cukierni? Do dziś słyszy pytanie: „Macie te biszkopty, co je miś
skonsumował?”.
Nie zawsze jednak „W cieniu
Gran Sasso” jest tak śmiesznie. Kępiński pisze także o trudnych sprawach. Na tyle
prostym językiem, że wszystko staje się jasne – o korupcji na różnych poziomach
władzy, mafii, której macki są dosłownie wszędzie, ludziach szukających we Włoszech
drugiego domu, ale także o trudnej historii włosko-chorwackiej. Będąc kiedyś w Rijece
nad Adriatykiem nie miałem pojęcia, jak trudną i bolesną historię ma za sobą. Oto
bowiem Gabriele D’Annunzio, do dziś uważany za prekursora faszyzmu, w 1920 odbił
siłowo Rijekę z rąk Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Kępiński stwierdza,
że „ta historia jak przekleństwo ciąży na Italii do dziś”. Ale czy można się dziwić,
skoro jakiś czas temu, w pobliskim Trieście odsłonięto… pomnik D’Annunzia. Jego
pomysłodawcy przekonywali, że chcieli uhonorować poetę, którym Włoch
rzeczywiście był, a nie promotora siłowych rozwiązań…
W herbie Abruzji znajdziemy
trzy kolory: biały, zielony i niebieski. Biały to zapewne śnieg Apeninów,
zieleń może symbolizować wzgórza, a niebieski przywołuje morze. Nie ma
natomiast koloru szarego czy wręcz czarnego. A kiedy trzęsie się ziemia, co
zdarza się nader często, wtedy domy składają się jak talia kart, a wszystkie kolory
z herbu przestają mieć znacznie. „W historiach z Abruzji” nie mogło zatem zabraknąć
trzęsienia ziemi, które 6 kwietnia 2009 roku nawiedziło miasto L’Aquilia. „Terremoto”
to nie tylko w Abruzji, ale w całych Włoszech pojęcie na porządku dziennym. Dość
powiedzieć, że już dzieci w szkołach uczą się, jak się zachowywać, kiedy ziemia
zaczyna drżeć.Sulina wydawnictwa Czarne, w
ramach którego to cyklu ukazała się książka „W cieniu Gran Sasso. Historie z
Abruzji”, to w mojej ocenie jeden z najważniejszych współczesnych cykli opowiadających
nam o współczesnym, mocno pogmatwanym świecie. I choć to reportaż, zbiór mini-opowieści,
składający się na większą całość, to książkę Kępińskiego można traktować także
jako… przewodnik. Nie na zasadzie jednak, że plac ten, kościół, obiekt został
wybudowany przez tego czy tamtego w tym czy tamtym roku. Dziennikarz opisuje
pewien wycinek rzeczywistości i mówi do czytelnika – wejdź w to głębiej. W Abruzję,
choć mamy do niej dalej, niż do Lombardii czy Toskanii, na pewno warto się zanurzyć.
Bez reszty…
Mniej też zatłoczonego, niż przykładowo
okolice Rimini. Nie znajdziemy w niej wprawdzie doskonale uformowanego Dawida,
którego możemy podziwiać we florenckiej Akademii, ale zanurzymy się za to w historii
Michele Castagny, prostego rolnika z okolic Capestrano, który „zapewne nigdy
nie pomyślał o tym, że jego nazwisko wejdzie na stałe do włoskich podręczników
archeologii. Diabli wiedzą, czy w ogóle miał pojęcie, czym jest archeologia.
Najprawdopodobniej nie”. Był rok 1934, Michele pracował w swojej winnicy.
Podczas użyźniania ziemi natrafił na wielki kamień. Nie było to jednak zwykłe
znalezisko. Raz, że kształt był jakby nie z tej ziemi, dwa – z czasem zaczęły się
na nim pojawić znaki i inskrypcje. Potem wyłuskano kolejne „kamienie”. Wszystkie
zawieziono do Rzymu, gdzie fachowcy sklecili z nich „Wojownika z Capestrano”,
posąg pochodzący z VI wieku przed naszą erą, dziś znak firmowy Abruzji.Nie znajdziemy tutaj tak charakterystycznych
wapiennych Dolomitów czy równie strzelistych Alp, ale Piotr Kępiński zabierze
nas w samo serce Apeninów, czyli w masyw Gran Sasso (2912 m n.p.m.) i w jego okolice.
Jak ktoś będzie miał szczęście – albo nieszczęście – spotka niedźwiedzia. Zresztą
dobrze znana choćby z polskich Tatr synatropizacja, dokonuje się także w tej
części Półwyspu Apenińskiego. Pod koniec listopada 2021 roku włamano się do
jednej z cukierni w Roccaraso. Sprawą okazał się… miś, który jednym ruchem łapy
wybił szybę, dostał się do środka i „zjadł dosłownie wszystkie biszkopty i
herbatniki przygotowane do sprzedaży na następny dzień. Klienci zostali bez
śniadania”. Po kilku dniach Juan Carrito, bo tak się nazywał, został złapany przez
karabinierów i wywieziony w góry. Jak się okazało, wrócił na miejsce przestępstwa.
Koniec końców, skończył tragicznie w styczniu tego roku, potrącony przez samochód.
A właścicielka cukierni? Do dziś słyszy pytanie: „Macie te biszkopty, co je miś
skonsumował?”.Nie zawsze jednak „W cieniu
Gran Sasso” jest tak śmiesznie. Kępiński pisze także o trudnych sprawach. Na tyle
prostym językiem, że wszystko staje się jasne – o korupcji na różnych poziomach
władzy, mafii, której macki są dosłownie wszędzie, ludziach szukających we Włoszech
drugiego domu, ale także o trudnej historii włosko-chorwackiej. Będąc kiedyś w Rijece
nad Adriatykiem nie miałem pojęcia, jak trudną i bolesną historię ma za sobą. Oto
bowiem Gabriele D’Annunzio, do dziś uważany za prekursora faszyzmu, w 1920 odbił
siłowo Rijekę z rąk Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Kępiński stwierdza,
że „ta historia jak przekleństwo ciąży na Italii do dziś”. Ale czy można się dziwić,
skoro jakiś czas temu, w pobliskim Trieście odsłonięto… pomnik D’Annunzia. Jego
pomysłodawcy przekonywali, że chcieli uhonorować poetę, którym Włoch
rzeczywiście był, a nie promotora siłowych rozwiązań…W herbie Abruzji znajdziemy
trzy kolory: biały, zielony i niebieski. Biały to zapewne śnieg Apeninów,
zieleń może symbolizować wzgórza, a niebieski przywołuje morze. Nie ma
natomiast koloru szarego czy wręcz czarnego. A kiedy trzęsie się ziemia, co
zdarza się nader często, wtedy domy składają się jak talia kart, a wszystkie kolory
z herbu przestają mieć znacznie. „W historiach z Abruzji” nie mogło zatem zabraknąć
trzęsienia ziemi, które 6 kwietnia 2009 roku nawiedziło miasto L’Aquilia. „Terremoto”
to nie tylko w Abruzji, ale w całych Włoszech pojęcie na porządku dziennym. Dość
powiedzieć, że już dzieci w szkołach uczą się, jak się zachowywać, kiedy ziemia
zaczyna drżeć.Sulina wydawnictwa Czarne, w
ramach którego to cyklu ukazała się książka „W cieniu Gran Sasso. Historie z
Abruzji”, to w mojej ocenie jeden z najważniejszych współczesnych cykli opowiadających
nam o współczesnym, mocno pogmatwanym świecie. I choć to reportaż, zbiór mini-opowieści,
składający się na większą całość, to książkę Kępińskiego można traktować także
jako… przewodnik. Nie na zasadzie jednak, że plac ten, kościół, obiekt został
wybudowany przez tego czy tamtego w tym czy tamtym roku. Dziennikarz opisuje
pewien wycinek rzeczywistości i mówi do czytelnika – wejdź w to głębiej. W Abruzję,
choć mamy do niej dalej, niż do Lombardii czy Toskanii, na pewno warto się zanurzyć.
Bez reszty…
Mniej też zatłoczonego, niż przykładowo
okolice Rimini. Nie znajdziemy w niej wprawdzie doskonale uformowanego Dawida,
którego możemy podziwiać we florenckiej Akademii, ale zanurzymy się za to w historii
Michele Castagny, prostego rolnika z okolic Capestrano, który „zapewne nigdy
nie pomyślał o tym, że jego nazwisko wejdzie na stałe do włoskich podręczników
archeologii. Diabli wiedzą, czy w ogóle miał pojęcie, czym jest archeologia.
Najprawdopodobniej nie”. Był rok 1934, Michele pracował w swojej winnicy.
Podczas użyźniania ziemi natrafił na wielki kamień. Nie było to jednak zwykłe
znalezisko. Raz, że kształt był jakby nie z tej ziemi, dwa – z czasem zaczęły się
na nim pojawić znaki i inskrypcje. Potem wyłuskano kolejne „kamienie”. Wszystkie
zawieziono do Rzymu, gdzie fachowcy sklecili z nich „Wojownika z Capestrano”,
posąg pochodzący z VI wieku przed naszą erą, dziś znak firmowy Abruzji.
Nie znajdziemy tutaj tak charakterystycznych
wapiennych Dolomitów czy równie strzelistych Alp, ale Piotr Kępiński zabierze
nas w samo serce Apeninów, czyli w masyw Gran Sasso (2912 m n.p.m.) i w jego okolice.
Jak ktoś będzie miał szczęście – albo nieszczęście – spotka niedźwiedzia. Zresztą
dobrze znana choćby z polskich Tatr synatropizacja, dokonuje się także w tej
części Półwyspu Apenińskiego. Pod koniec listopada 2021 roku włamano się do
jednej z cukierni w Roccaraso. Sprawą okazał się… miś, który jednym ruchem łapy
wybił szybę, dostał się do środka i „zjadł dosłownie wszystkie biszkopty i
herbatniki przygotowane do sprzedaży na następny dzień. Klienci zostali bez
śniadania”. Po kilku dniach Juan Carrito, bo tak się nazywał, został złapany przez
karabinierów i wywieziony w góry. Jak się okazało, wrócił na miejsce przestępstwa.
Koniec końców, skończył tragicznie w styczniu tego roku, potrącony przez samochód.
A właścicielka cukierni? Do dziś słyszy pytanie: „Macie te biszkopty, co je miś
skonsumował?”.Nie zawsze jednak „W cieniu
Gran Sasso” jest tak śmiesznie. Kępiński pisze także o trudnych sprawach. Na tyle
prostym językiem, że wszystko staje się jasne – o korupcji na różnych poziomach
władzy, mafii, której macki są dosłownie wszędzie, ludziach szukających we Włoszech
drugiego domu, ale także o trudnej historii włosko-chorwackiej. Będąc kiedyś w Rijece
nad Adriatykiem nie miałem pojęcia, jak trudną i bolesną historię ma za sobą. Oto
bowiem Gabriele D’Annunzio, do dziś uważany za prekursora faszyzmu, w 1920 odbił
siłowo Rijekę z rąk Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Kępiński stwierdza,
że „ta historia jak przekleństwo ciąży na Italii do dziś”. Ale czy można się dziwić,
skoro jakiś czas temu, w pobliskim Trieście odsłonięto… pomnik D’Annunzia. Jego
pomysłodawcy przekonywali, że chcieli uhonorować poetę, którym Włoch
rzeczywiście był, a nie promotora siłowych rozwiązań…W herbie Abruzji znajdziemy
trzy kolory: biały, zielony i niebieski. Biały to zapewne śnieg Apeninów,
zieleń może symbolizować wzgórza, a niebieski przywołuje morze. Nie ma
natomiast koloru szarego czy wręcz czarnego. A kiedy trzęsie się ziemia, co
zdarza się nader często, wtedy domy składają się jak talia kart, a wszystkie kolory
z herbu przestają mieć znacznie. „W historiach z Abruzji” nie mogło zatem zabraknąć
trzęsienia ziemi, które 6 kwietnia 2009 roku nawiedziło miasto L’Aquilia. „Terremoto”
to nie tylko w Abruzji, ale w całych Włoszech pojęcie na porządku dziennym. Dość
powiedzieć, że już dzieci w szkołach uczą się, jak się zachowywać, kiedy ziemia
zaczyna drżeć.Sulina wydawnictwa Czarne, w
ramach którego to cyklu ukazała się książka „W cieniu Gran Sasso. Historie z
Abruzji”, to w mojej ocenie jeden z najważniejszych współczesnych cykli opowiadających
nam o współczesnym, mocno pogmatwanym świecie. I choć to reportaż, zbiór mini-opowieści,
składający się na większą całość, to książkę Kępińskiego można traktować także
jako… przewodnik. Nie na zasadzie jednak, że plac ten, kościół, obiekt został
wybudowany przez tego czy tamtego w tym czy tamtym roku. Dziennikarz opisuje
pewien wycinek rzeczywistości i mówi do czytelnika – wejdź w to głębiej. W Abruzję,
choć mamy do niej dalej, niż do Lombardii czy Toskanii, na pewno warto się zanurzyć.
Bez reszty…