niedziela, 26 stycznia 2025
Imieniny: PL: Lutosława, Normy, Pauliny| CZ: Zora
Glos Live
/
Nahoru

Kobieta w wysokich górach, czyli opowieść Magdy Ćmiel o Himalajach | 03.12.2024

Codziennie na trasie, szesnaście dni poza zasięgiem komórki, z trzema koszulkami na zmianę w plecaku, za to wśród krajobrazów, których urok nie odda żadne zdjęcie… Tak w największym skrócie można opisać wyprawę Magdaleny Ćmiel z Gródka w Himalaje.

Ten tekst przeczytasz za 8 min. 15 s
Posiłek z cudownymi kobietami. Magda Ćmiel na pierwszym planie. Fot. ARC

Tuż po studiach Magda pracowała w naszej redakcji. Ponieważ my, dziennikarze, jesteśmy z sobą na ty, a w górach, podobnie, nikt nie traci czasu na takie ceregiele, jak bruderszaft, w tym artykule będą ją nazywała po imieniu. Myślę, że tym bardziej jest to na miejscu, jako że czasami będziemy wchodzić w sfery dość intymne…

„Podejrzane” Wandalistki
Nazwa Wandalistki na pierwszy rzut oka kojarzy się z wandalizmem i nie pasuje do świata kobiet świadomych swoich możliwości w obliczu majestatu gór sięgających nieba. Wandalistki to nazwa fundacji, której celem jest rozpowszechnianie i kontynuowanie misji Wandy Rutkiewicz, trzeciej kobiety na świecie i pierwszej w Europie oraz pierwszej Polki, która zdobyła Mount Everest, najwyższy szczyt świata.
– Fundacja powstała przed trzema laty, a jej ideą jest wspieranie kobiet w górach, zarówno wyczynowych himalaistek i wspinaczek, które często nie mają takiego dostępu do sponsorów jak mężczyźni, ale także takich kobiet, jak ja, które nie mają z kim wyjechać w wysokie góry – mówi Magda.Postać Wandy Rutkiewicz znała, jeszcze zanim dołączyła do Wandalistek. Czytała książki na jej temat.

Czorten Wandy Rutkiewicz w bazie północnej. Fot. ARC

– Jednak dopiero gdy weszłam w to środowisko, dowiedziałam się również o rzeczach, które nie były publikowane. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ona miała trudno, bo była kobietą. Mówiono o niej, że jest egoistką, bo nie założyła rodziny, że chce w tak trudnej dyscyplinie dorównać mężczyznom, a może nawet ich pokonać. Wydawała książki, bo już wtedy wiedziała, jak ważny jest PR – przekonuje gródeczanka, dodając, że jesienią miał premierę film dokumentalny Elizy Kubarskiej „Ostatnia wyprawa”, opowiadający historię Wandy Rutkiewicz.

Mama jedzie w Himalaje
Magda, chociaż założyła rodzinę, też wyjechała w Himalaje. – Myślę, że gdybym nie miała dzieci, już wcześniej bym się tam wybrała. W tej sytuacji musiałam trochę poczekać. Maluchów nie zostawiłabym na tak długi czas. To, że wyjadę w 2024 roku, nie było jednak zaplanowane. Moje marzenia, które towarzyszyły mi od czasów studiów, ziściły się znienacka, dzięki fundacji. Byłam akurat na etapie zmieniania pracy i intensywnych przygotowań do zawodów w triatlonie. To był odpowiedni czas. W domu powiedziałam, że jest możliwość wyjazdu z grupą kobiet z Polski. I nie było sprzeciwu. Mąż był już wcześniej w Himalajach i wiedział, że taki trekking, ponieważ nie obejmuje wspinania po skałach, jest w miarę bezpieczny – dodaje.

 5150
metrów n.p.m. liczy najwyższy punkt trekkingu w masywie Kanczendzongi. Na tej wysokości znajduje się baza północna, do której uczestniczki wyprawy wspinały się z poziomu 1800 m n.p.m. Stąd wróciły do bazy w Guhnsie położonej na wysokości 3,5 tys. metrów, by udać się w przeciwnym kierunku do bazy południowej. To pozwoliło im zobaczyć Kanczendzongę najpierw od strony północnej, a potem południowej. W sumie w 16 dni pokonały 200 kilometrów drogi i 8,5 tys. metrów przewyższenia.


Prowadził on śladami Wandy Rutkiewicz pod trzecią najwyższą górę świata Kanczendzongę, gdzie polska himalaistka zginęła w 1992 roku. Jej ciało nie zostało znalezione. Pozostał tylko czorten wzniesiony ku jej pamięci. – I to było właśnie fascynujące, że przemierzając tę samą drogę, którą ona kiedyś szła, będę mogła ją spotkać przynajmniej w ten symboliczny sposób – zdradza moja rozmówczyni.

Na szlaku w masywie Kanczendzongi. Fot. ARC

Masyw Kanczendzongi jest najbardziej wysuniętym na wschód masywem Himalajów i leży na granicy Nepalu z Indiami. – Sam dojazd zajmuje kilka dni. Przez 23 dni byłam więc poza domem, ale na trasie „tylko” 16. Ta odległość powoduje, że znajdujemy się w innej strefie klimatycznej i pierwsza część trekkingu prowadzi lasami tropikalnymi wśród bananowców i rododendronów w temperaturze sięgającej 25-30 st. C. To również jeden z najbardziej wymagających trekkingów w Himalajach ze względu na dużą liczbę podejść i zejść – informuje Magda.
Termin październikowy o tyle ułatwiał sprawę, że nawet na wysokościach ok. 4 tys. m n.p.m. pogoda była raczej stabilna. Było co prawda wietrznie, ale bez opadów, a temperatura w dzień trzymała się na plusie.

Papier toaletowy i… tusz do rzęs

 

Warunkiem udziału w wyprawie była dobra kondycja i posiadanie pewnego doświadczenia w wysokich górach. Magda miała w swoim portfolio, które było dokładnie sprawdzane, wędrówki po górach w Kirgistanie na wysokości ok. 4,6 tys. m n.p.m. oraz wspinaczkę na najwyższy szczyt Turcji, Ararat.
– W Himalaje spakowałam to, co poleciła nam nasza przewodniczka, ale mam też swój sprawdzony sprzęt, który zabrałam z sobą. Przez cały czasu pobytu w górach miałyśmy zapewnione wyżywienie. Na plecach niosłam to, co było konieczne na dany dzień – pelerynę, picie, coś do zjedzenia pomiędzy głównymi posiłkami, podstawowe lekarstwa. Główny bagaż nieśli szerpowie. Jego masa nie mogła przekroczyć 14 kilogramów. Poza tym w hotelu mogłyśmy zostawić rzeczy do miasta, więc nie było tak tragicznie – śmieje się podróżniczka.
Zdradza mi, że na wyprawę w najwyższe góry świata zabrała nawet przybory do makijażu. Tusz do rzęs wykorzystała jednak tylko w pierwszym dniu trekkingu. Później już żadna z kobiet nie miała na to ochoty.
– Chociaż byłyśmy nastawione na pewien dyskomfort, doskwierały nam brudne włosy i brak dostępu do ciepłej wody. Nawet jak udało nam się je umyć, o modelowaniu fryzury nie było mowy. Cieszyłyśmy się, kiedy mogłyśmy zrobić pranie. Jednak takie wygody panowały rzadko. W pozostałe dni ratowały nas chusteczki nawilżające – opowiada uczestniczka wyprawy śladami Wandy Rutkiewicz.
Te wszystkie środki higieniczne łącznie z papierem toaletowym trzeba było nosić w plecaku. Również po zużyciu. Alternatywnym rozwiązaniem było wykopanie dołka specjalną łopatką i później zakopanie jego zawartości. Albo zastosowanie bezpapierowej opcji, załatwiając się w pobliżu potoku, pełniącego doraźnie funkcję bidetu.

W babskim gronie
Magda wyjechała w Himalaje z grupą dziewięciu kobiet w wieku 30-67 lat, których wcześniej nie znała. Kierowniczką grupy była doświadczona podróżniczka i fotografka Magda Jończyk. Dwie dziewczyny, podobnie jak Magda Ćmiel, mieszkają na co dzień poza granicami Polski. Jedna w Szwecji, druga w Szwajcarii. – To mi się podobało, że byłam w towarzystwie zupełnie obcych ludzi. Dzięki temu mogłam się odciąć od środowiska, które na co dzień mnie otacza. Przez 16 dni byłam poza zasięgiem sygnału komórki. Po prostu żyłam chwilą – mówi. – Chociaż zmęczenie oraz niedogodności związane z radzeniem sobie organizmu z wysokością dawały nam się we znaki, wszystkie byłyśmy bardzo pozytywnie nastawione. Spełniałyśmy przecież swoje marzenia. Śmiech towarzyszył nam na każdym kroku, a żarty trzymały się nas od pierwszego do ostatniego dnia wyprawy – przekonuje.


Widok na Kanczendzongę od południowej strony. Fot. ARC

Czy zatem brakowało jej czegokolwiek w czasie pobytu pod chmurami? Moja była koleżanka redakcyjna mówi, że mięsa. Posiłki, które podawano uczestniczkom trekkingu, były bowiem oparte na warzywach, jajkach, ryżu i makaronie. – Były smaczne, choć monotonne. Nie byłam co prawda głodna, ale brakowało mi siły, którą na co dzień czerpię z mięsa. Zapychałam się więc słodkimi batonami, na które w normalnych warunkach nawet bym nie spojrzała – podsumowuje.

 






Może Cię zainteresować.