Na motocyklach z Uzbekistanu do Włoch | 12.08.2023
22
członków Stowarzyszenia „Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński” przejechało
na przełomie czerwca i lipca ponad 10 tys. kilometrów z uzbeckiego Taszkientu
do włoskiego Monte Cassino. W Rajdzie Pamięci Armii Generała Andersa uczestniczył
także Leszek Żydek z Suchej Górnej.
Ten tekst przeczytasz za 2 min. 15 s
Przystanek na trasie. Na pierwszym planie Leszek Żydek. Fot. ARC
– Miałeś
jakąś wiedzę o szlaku bojowym, jakim przeszła Armia Andersa, nim udałeś się na
rajd? – pytam na początek.
Leszek
bierze do ręki grubą książkę w twardej oprawie. Widnieje na niej nazwisko wybitnego
brytyjsko-polskiego historyka Normana Daviesa. Tytuł: „Szlak nadziei. Armia
Andersa. Marsz przez trzy kontynenty”.
– Rajd
był dla mnie lekcją historii, ale już kiedy się na niego zgłosiłem, dostałem od
żony tę książkę i przeczytałem ją w ramach przygotowań – odpowiada Leszek. Start
Rajdu Pamięci był w Taszkiencie, stolicy Uzbekistanu. Ale najpierw trzeba było
tam się dostać – i to z motorami. Oficjalna inauguracja miała miejsce w Drohiczynie,
jeszcze na terenie Polski. Stamtąd uczestnicy udali się autobusem do
białoruskiego Mińska, skąd wylatywali do Taszkientu. Motory zawiózł do Uzbekistanu
tir jadący przez Rosję, co było możliwe dzięki znajomości organizatorów z białoruskim
Polakiem, który jest właścicielem firmy logistycznej. Dłuższą trasą, omijającą
Rosję, dotarł na miejsce autokar techniczny, który towarzyszył później grupie
podczas całego rajdu. W Taszkiencie dołączyła do wyprawy także fotografka, a zarazem
tłumaczka – Litwinka polskiego pochodzenia. Na Terenie Uzbekistanu jeździła z wyprawą
także polska przewodniczka z Taszkientu.
– Na
lotnisku w Mińsku był problem – wspomina Żydek, teraz już z uśmiechem. – Kiedy
pokazałem czeski paszport, Białorusini chcieli po mnie wizę, a tej nie miałem. Po
interwencji polskiego konsulatu udało się załatwić dla mnie pozwolenie na 48-godzinowy
pobyt na terenie Białorusi. Kontrola na lotnisku były bardzo surowa, sprawdzano
nawet zdjęcia w komórkach, kolega musiał się tłumaczyć, dlaczego ma zdjęcie motocykla
z ukraińską flagą. Ale w końcu wszyscy szczęśliwie polecieliśmy do Taszkientu.
W
stolicy Uzbekistanu rajdowcy przez trzy dni czekali na odbiór motocykli, które tamtejsi
celnicy potraktowali jako towar i naliczyli bardzo wysokie cło. Na szczęście
skończyło się na opłatach w wysokości 200 dolarów od maszyny.
Cały
tekst do przeczytania w weekendowym drukowanym „Głosie”.