niedziela, 1 czerwca 2025
Imieniny: PL: Gracji, Jakuba, Konrada| CZ: Laura
Glos Live
/
Nahoru

Po powrocie | 06.05.2018

Joanna Jurgała-Jureczka zaprasza czytelników "Głosu" do pożegnalnego spaceru z Zofią Kossak. 

Ten tekst przeczytasz za 5 min.
Zofia Kossak często odwiedzała Kraków. Fot. NORBERT DĄBKOWSKI
 

Ogromną rajzą nazywała Zofia Kossak swoje liczne spotkania autorskie, które jej zorganizowano, kiedy w 1957 roku wróciła po dwunastoletniej emigracji do Polski. Zaczęła nawet pisać coś w rodzaju pamiętnika, w którym relacjonowała, co dzieje się w tym intensywnym czasie.

W liście do Jadwigi Witkiewiczowej, żony nieżyjącego już wtedy, ekscentrycznego Witkacego, pisała o setnym zmęczeniu, o licznych odczytach i spotkaniach. Nie ukrywała też, że tego po prostu nie lubi, a do „wymądrzania się” i „udawania inteligentnej” (tak dowcipnie nieraz kwitowała swoje oficjalne wystąpienia) „nadaje się jak krowa do walca”. Mimo wszystko musiała jednak przyznać, że spotkania autorskie i odczyty najczęściej gromadziły tłumy i kończyły się wielkim sukcesem. Krótko i celnie podsumowywała bogate w wydarzenia i przeżycia dni w pisanym od kwietnia do czerwca pamiętniku. Czytamy w nim między innymi o tym, że czytelnicy entuzjastycznie ją witali, „wieczór udany nadzwyczajnie, miły i serdeczny, tłumy, tłumy; huragan oklasków, lawina autografów, kupa pytań; listy, listy i kwiaty; Poznań drogi, miły, serdeczny, aula pełna; gorące przyjęcie; wywiady, przyjemnie; Kraków – ludzi a ludzi”. Utworzyła skrót, który potem powtarzała, aby opisać nastrój kolejnych dni – e. o. k. a. (entuzjazm, owacje, kwiaty, autografy). Zanotowała też, że nie wszędzie i nie zawsze panował entuzjazm. Bywały spotkania, które uczciwie nazwała nieudanymi. Oto przykłady: „Katowice – bałagan, tajemnicze nawalenie Zawiercia; Opole – błąd organizacji wieczoru; potworna historia – trzy odczyty na 9.00; bałagan w organizacji obiadu; zapowiedź innego tematu, niż ustalony; ogólne zmęczenie; mówię chaotycznie i źle, brak reakcji, publiczność znudzona, ja też; długa kolacja z orkiestrą nad uszami (śmierć orkiestrom w restauracjach), Tarnów słabiej niż w Krakowie (obustronnie)”.

W końcu przeczytamy zdanie, które podsumuje uciążliwą, choć owocną podróż po Polsce: „Ulga z zakończenia objazdu. Odpocząć od e. o. k. a.  i gadaniny”.

W swoim pamiętniku Zofia Kossak dawała wyraz radości ze spotkań z dawnymi znajomymi z Kośmina, Skowródek i Górek; cieszyła się z faktu, że przychodzą na spotkania z nią grupy młodzieży, że mieszkańcy Śląska śpiewają dla niej nie tylko „Sto lat”, ale i piosenkę o tym, że „zachodzi czerwone słoneczko za zielonym gajem”; że podejmują ją obiadem biskupi i prałaci, działacze, artyści, naukowcy i „paksowcy” (wszystkich ich chciała przecież doprowadzić do zgody). Na Śląsku spotkała dawnych powstańców – „wiodło ich serce” – zapisała w dzienniku. Z wielu rozmów zapamiętała szczególnie spotkanie w Warszawie z „wypłakaną Niobe” – matką, której imienia nie zapisała, a która miała czterech synów, trzech z nich nie doczekało końca wojny, czwarty – został emigrantem. „Wypłakana Niobe” została sama.

Zofia Kossak zauważała nie tylko ludzi. Wiosenne podróżowanie po Polsce prowokowało też do zamieszczania wzmianek pełnych zachwytu: „śliczna droga, cudny dzień; Olsztyn – ziemia lasów i jezior; zieleń intensywna; Żuławy, Gdańsk – piękno miejsca; Warszawa – gorąco, cudnie, świat jak malowanie”.

Dlaczego dzisiaj wspominam jej pamiętnik i po raz kolejny opowiadam o pisarce? (Znużonych zapewniam, że zmienię już temat). Bo właśnie wróciłam z rajzy – nie tak ogromnej, nie tak intensywnej, ale jednak takiej, o której chciałoby się opowiedzieć. Więc i czytelnikom „Głosu” opowiem, jak w Lublinie, Warszawie i Częstochowie mówiono o Zofii Kossak i przy tej okazji także o Śląsku Cieszyńskim. W związku z pięćdziesiątą rocznicą jej śmierci, która minęła niedawno, senator Artur Warzocha z Częstochowy zorganizował poważne i ważne uroczystości w senacie RP, dwie uczelnie – nobliwy Katolicki Uniwersytet Lubelski i Akademia im. Jana Długosza w Częstochowie – sesje naukowe. Mieszkańcy Kośmina podejmowali nas w dworku, w którym urodziła się pisarka. Dni były tak intensywne, że nie sposób opisać wszystkiego, zainteresowanych odsyłam do relacji prasowych.

Co zostanie w mojej pamięci? Wykłady i panele dyskusyjne o jej twórczości i życiu w gronie znakomitych profesorów. Spotkanie z rodziną, która przyjechała z Anglii i Szwajcarii, wzruszający moment, kiedy jej imię i nasz Śląsk Cieszyński był odmieniany przez wszystkie przypadki. I kuluarowe rozmowy. I wspomnienia wnuczki i wnuka, którzy babcię zapamiętali jako osobę ciepłą, spokojną, skupioną na nich, słuchającą z uwagą. Pokazywała im świat, wieczorem patrzyli razem na zamykające się kielichy kwiatów, na mrówki niosące cukier, na niebo. Nie moralizowała, nie pouczała, nie zwracała uwagi, kiedy zrobili lub powiedzieli coś nie tak. Cieszyła się nimi. Po prostu. I taką ją zapamiętali.



Może Cię zainteresować.