wtorek, 23 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Ilony, Jerzego, Wojciecha| CZ: Vojtěch
Glos Live
/
Nahoru

Sebastian Karpiel-Bułecka dla »Głosu«: Jesteśmy normalnym, skromnym zespołem | 12.09.2021

W sobotę 4 września na Bystrzyckim Zlocie w Bystrzycy zagrała polska grupa Zakopower. Dla wokalisty i lidera grupy Sebastiana Karpiela-Bułecki był to powrót w znajome strony. Taki powrót sentymentalny w czasy młodości, ale o tym w wywiadzie, którego udzielił nam w foyer Domu Polskiego w Bystrzycy tuż przed koncertem.

Ten tekst przeczytasz za 3 min. 30 s
Zakopower podczas koncertu w Bystrzycy. Fot. NORBERT DĄBKOWSKI

Po restarcie wracacie na scenę i to w przyjazne strony. Myślę, że Zakopower wybudował sobie wśród Polaków na Zaolziu mocną, rozpoznawalną markę.

– Prawda jest taka, że tak dawno już nie graliśmy przez ten lockdown, że cieszymy się z każdego koncertu. Tym bardziej cieszę się z tego, że możemy zagrać dla Polaków po czeskiej stronie. Darzymy to miejsce dużym sentymentem, bo zdradzę, że jako młody chłopak, kiedy nie było grupy Zakopower, przyjeżdżałem do Jabłonkowa na Gorolski Święto, a także do Mostów koło Jabłonkowa na Bal Gorolski i tu grałem dla was. Z Zakopower jesteśmy natomiast u was po raz pierwszy.

Mój redakcyjny kolega, Tomasz Wolff, rozmawiał z tobą w zeszłym roku, po niezrealizowanej pierwotnej dacie waszego koncertu w Bystrzycy. Zlot miał się odbyć 30 maja 2020 roku, ale trochę trzeba było jednak zaczekać… Jak znosiliście te trudy braku koncertów, kontaktu z publicznością?

– Generalnie lockdown przerwał nam przygotowania do nowej płyty. W tej chwili album jest już zamknięty i czekamy tylko, żeby zacząć te piosenki promować. W lockdownie każdy musiał jakoś tę pustkę wypełnić. Ja zajmowałem się dziećmi, robiłem rzeczy, na które w normalnych warunkach nie miałbym czasu. Uprawiałem sport, żeby się odciąć od tego, co się dzieje. Każdy z nas jest uzależniony od muzyki, od grania, a to wszystko ucichło. Nagle zostało nam to zabrane, trzeba było stanąć w obliczu nowej rzeczywistości. Niektórzy koledzy pozatrudniali się w firmach zupełnie niezwiązanych z naszą branżą. Jeden znajomy perkusista rozwoził jedzenie po Warszawie, drugi założył firmę i zaczął prać fotele. Naprawdę zmierzało to w dosyć dziwnych kierunkach, ale na szczęście zbliżamy się chyba do końca pandemii i mam nadzieję, że będziemy mogli wrócić do normalności. I przede wszystkim zająć się tym, co lubimy najbardziej, czyli graniem.

Zdradzisz szczegóły dotyczące nowej płyty? To już dziesięć lat od premiery waszego potrójnie platynowego albumu „Boso”…

– Trudno mi mówić o muzyce słowami. Nie mam też do tego dystansu, gdyż jestem zaangażowany emocjonalnie w ten projekt, ale myślę, że nagraliśmy płytę dobrą, z takim mocniejszym brzmieniem. Zbliżoną do wspomnianej przez ciebie płyty „Boso”, czyli bardziej rockową.

Fuzja różnych stylów zostanie jednak zachowana?

– Tak. My się tym szczycimy zresztą. Góralszczyzna to nasze klimaty rodzinne i wykorzystujemy to z premedytacją.

Jak się podróżuje na koncerty z tak dużym zespołem? Jest was tu w Bystrzycy chyba z szesnaście osób…

– Przyjechaliśmy z prawie całą ekipą. Jest obsługa techniczna troszczącą się o oświetlenie, nagłośnienie. Jest to wszystko tak zorganizowane, że idzie raczej gładko. Część osób przyjeżdża na koncerty własnymi samochodami, część jedzie autokarem. Na przestrzeni lat zostało to wszystko tak poukładane, że jesteśmy zgraną ekipą, bez zgrzytów. Zdarzało nam się parę razy lądować też śmigłowcami, kiedy trzeba było się szybko przesunąć z jednego koncertu na drugi, ale generalnie jesteśmy normalnym, skromnym zespołem.

Dla organizatorów to na pewno świetna wiadomość. Największym problemem jest chyba przygotowanie dla was odpowiedniej ilości soków owocowych?

– Trafiłeś w sedno (śmiech).

Janusz Bittmar



Może Cię zainteresować.