Już za tydzień Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne „Gorolski Święto”. Dziś na naszych łamach prezentujemy fragment książki „Nie tylko GOROLSKI – więcej niż ŚWIĘTO”, która ukaże się niebawem w wędryńskim wydawnictwie Beskidy. Oprócz licznych fotografii dokumentujących siedemdziesiąt edycji „Gorola”, zostały w niej zamieszczone również rysunki satyryczne Bronisława Liberdy, które przez wiele lat ukazywały się na łamach „Głosu Ludu” w przededniu „Święta”.
Korowodem! Ho! Ho! Ho!
Idą środkiem ulicy. Mężczyźni, kobiety, dzieci i już dawno niepamiętające co to wstyd i skrępowanie młode dziołchy, które zalotnie rozdają po drodze uśmiechy, a czasem i całusy. I prezentują dumnie swoje stroje, pysznią się w nich jak pawie. Białe kabotki z nieodłącznymi czerwonymi wstążeczkami i zapaski z modrzyńca, uszyte na zamówienie, pielęgnowane i wymuskane. „Suną po bruku stopy obute w kierpce, szeleszczą nogawice, migocą w słońcu ozdobne guziki brucleków”, opisywał jeden z pierwszych takich pochodów dziennikarz „Głosu Ludu” i obraz ten przystaje do chwili obecnej, chyba że dzień pochmurny, więc knefle nie mają się w czym odbijać.
Lecz tak naprawdę tradycyjnego odzienia na samym początku było jeszcze dość skąpo, choć już podczas pierwszej edycji „Święta” organizatorzy apelowali w prasie, „aby było jak najwięcej strojów ludowych”. Jednakże ludzie gańbili sie w nich paradować. Bo gorolski strój był synonimem biedy i zacofania, a każdy miał za honor, by „nosić się po pańsku”, po miastowemu. I ta moda na powrót do korzeni pojawiła się dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych i już w następnych dekadach rządzi całą gębą. W tej chwili gańbą jest pojawić się „po cywilu”.