czwartek, 2 maja 2024
Imieniny: PL: Longiny, Toli, Zygmunta| CZ: Zikmund
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Oppenheimer, czyli szerokie pole do refleksji | 10.09.2023

W najnowszym Pop Arcie recenzja filmu „Oppenheimer” Christophera Nolana. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów dobrego kina i jeden z murowanych kandydatów do Oscara.

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 30 s
Irlandczyk Cillian Murphy w roli fizyka J. Roberta Oppenheimera. Fot. mat. prasowe
RECENZJE
OPPENHEIMER
O tym filmie mówi się ostatnio tak głośno, że nawet jeśli do tej pory ktoś nie wiedział, kim był J. Robert Oppenheimer, teraz już wie. Ojciec atomowej bomby zrzuconej przez Stany Zjednoczone na japońskie miasta Hiroszima (6 sierpnia 1945) i Nagasaki (9 sierpnia 1945) w celu zmuszenia tamtejszej wojskowej machiny do kapitulacji, doczekał się filmowego eposu na miarę trudnych i skomplikowanych obecnych czasów. Nie ma bowiem lepszej okazji do refleksji nad kruchym ludzkim życiem, niż czasy ponownego straszenia bronią jądrową. I nie ma chyba lepszego człowieka do nakręcenia zawirowanej biografii genialnego i zarazem kontrowersyjnego fizyka, niż brytyjski reżyser Christopher Nolan. Zresztą seminarium z rozdwojenia jaźni Nolan zaliczył już przy okazji swoich efektownych filmów z Batmanem.
Do roli Juliusa Roberta Oppenheimera od dłuższego czasu przymierzał się Cillian Murphy, irlandzki aktor, którego Nolan zatrudnił już na planie „Dunkierki” (2017), a którego nietuzinkowe aktorstwo uratowało m.in. przeciętny film „Anthropoid” w reżyserii Seana Ellisa o zamachu na Reinharda Heydricha. Murphy z niezbyt długim, ale konkretnym bagażem doświadczeń odwdzięczył się z nawiązką Nolanowi za zaufanie. Oppenheimer za sprawą jego kreacji staje się postacią wielobarwną, niejednoznaczną w odbiorze, dostarczającą widzowi szerokiego pola do refleksji. Też tak miałem. Nawet po tygodniu od kinowego seansu wciąż nie potrafiłem się uwolnić spod lawiny nurtujących mnie pytań: na ile Oppenheimer był naukowcem, a na ile już niewolnikiem swojej potężnej wiedzy, który zbyt późno zorientował się, że stworzył potwora. Na to pytanie również Nolan nie stawia zdecydowanej odpowiedzi, pozostawiając odbiorcę z własnymi myślami. Tak, jak w swoich poprzednich obrazach, gdzie czas i podejmowane w nim decyzje przesądzały o losach głównych bohaterów.
„Oppenheimer” odbiega jednak nieco od sprawdzonych schematów Nolana. Mniej jest w filmie poszarpanej rzeczywistości, a więcej naturalizmu niczym z książek Emila Zoli. Genialny naukowiec jest przecież zarazem autentycznym facetem z krwi i kości, lubiącym wszelkie przyjemności życia. To ani nie latający Batman (Christian Bale), ani też Joseph Cooper (Matthew McConaughey) – astronauta z filmu „Interstellar”. Zakochany w fizyce nowojorczyk przyjął po prostu najlepsze zlecenie w życiu, stając się w czasach II wojny światowej szefem projektu mającego na celu opracowanie pierwszej w historii ludzkości broni atomowej. W swojej karierze rywalizował z samym Albertem Einsteinem, a jego teoria o czarnych dziurach i promieniowaniu kosmicznym do dziś wykładana jest na wszystkich uczelniach świata. Na planie „Oppenheimera” skądinąd dojdzie również do spotkania obu panów (w Einsteina wcielił się Tom Conti) i wymiany poglądów, ale przyznam się, że liczyłem na więcej. Nolan w tej mikro-opowieści zachował zbyt wielki umiar, w rzeczywistości bowiem panowie wręcz się nie lubili. Taki pojedynek bokserski byłby lepszym rozwiązaniem, w dodatku zgodnie z teorią względności bez jednoznacznego faworyta.
W filmie aż roi się od znanych postaci ze świata polityki i biznesu tamtego okresu, czasami można nawet się pogubić w tych międzyludzkich szachach. Oprócz zbyt długiej projekcji (180 minut) właśnie zatrzęsienie osób i mnóstwo mniej ważnych zdarzeń zakłóca nieco pełną przyjemność oglądania filmu. Niemniej casting został przeprowadzony po mistrzowsku, a wybór Gary’ego Oldmana na prezydenta Harry’ego Trumana był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. To samo dotyczy Emily Blunt grającej postać Kitty Oppenheimer, kochanki, a następnie żony sławnego fizyka. Tej brytyjskiej aktorce role skomplikowanych kobiet pasują idealnie.
Nie tylko ja czekałem do końca na coś, co było nieuniknione. Wybuch w Hiroszimie wyzwolił siłę odpowiadającą ok. 16 kilotonom TNT. Miasto zniknęło z powierzchni ziemi, a wraz z nim 100 tysięcy mieszkańców spalonych żywcem. W trzy dni później, 9 sierpnia, drugą bombę zrzucono na inne japońskie miasto, Nagasaki. Dopiero wówczas cesarz Hirohito zdecydował się przerwać działania wojenne. Postawiono wprawdzie kropkę za najstraszniejszą wojną w dziejach ludzkości, zarazem jednak rozpętano wyścigi zbrojeniowe trwające do dziś.
Bliscy znajomi Oppenheimera relacjonowali, że fizyk bardzo szybko zrozumiał, że otworzył puszkę Pandory. Biegu wydarzeń nie udało się jednak już zatrzymać. Dwadzieścia lat później w wywiadzie kręconym na potrzeby filmu dokumentalnego ojciec atomowej bomby powiedział te oto znamienne słowa: „Wiedzieliśmy, że świat nie będzie już taki sam. Kilka osób się śmiało. Kilka osób płakało. Większość milczała. Przypomniałem sobie wers z hinduskiego pisma, Bhagawadgity. Wisznu próbuje przekonać Księcia, aby wykonał swój obowiązek i aby mu zaimponować, przybiera swoją wieloręką postać i mówi: teraz stałem się Śmiercią, niszczycielem światów. Przypuszczam, że wszyscy myśleliśmy tak w ten czy inny sposób”.
Zanurzywszy się akurat w piękną i niepokojącą zarazem ścieżkę dźwiękową do filmu „Oppenheimer” autorstwa Ludwiga Göranssona dodam jeszcze, że powyższy cytat mógłby posłużyć za przestrogę dla wszystkich współczesnych szaleńców. Nie tylko z Kremlu.


Może Cię zainteresować.