poniedziałek, 20 stycznia 2025
Imieniny: PL: Fabioli, Miły, Sebastiana| CZ: Ilona
Glos Live
/
Nahoru

Leszek Wronka: Myślę po polsku, a działam po czesku | 03.05.2021

Na Zaolziu nie brakuje utalentowanych młodych artystów, ale tylko nielicznym udaje się przebić w wielkim świecie – mówi w wywiadzie dla "Głosu" pochodzący z Czeskiego Cieszyna a mieszkający na stałe w Pradze Leszek Wronka, muzyk, kompozytor, biznesmen, odkrywca i były menedżer Ewy Farnej. W rozmowie szczególną uwagę poświęciliśmy również najnowszym wydarzeniom w życiu Wronki, m.in. zaśpiewanym przez niego nowym piosenkom, które w sieci biją rekordy popularności.

Ten tekst przeczytasz za 10 min. 15 s
Leszek Wronka w swoim żywiole. Fot. mat. prasowe

Śledzę pana karierę artystyczną od ponad trzydziestu lat. Może nie fanatycznie, ale pamiętam jeszcze czasy programu Rhytmick prowadzonego w Czeskiej Telewizji przez słowackiego piosenkarza Miroslava Žbirkę, w którym pojawiły się teledyski do utworów „Tango” i „Maestro, maestro”. Jak pan wspomina swoje wczesne lata popowej kariery w Pradze?

– Aż strach pomyśleć, że to było tak dawno. To już czasy prehistoryczne, ale oczywiście wspomnienia pozostały. Kiedy w latach 90. przeprowadziłem się do Pragi, wiedziałem, że muszę być konsekwentny w swoim działaniu. Ta moja cecha charakteru opłaciła się, bo cały czas działam w branży, a Praga jest moim domem. Kieruję się zasadą, że nie można żyć przeszłością, cały czas trzeba być kreatywnym, podejmować wyzwania.

Ważne szlify zbierał pan jednak już wcześniej na deskach Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie. Czy ta mieszanka treningów aktorskich, piosenkarskich i kompozytorskich pomogła panu w zaaklimatyzowaniu się w czeskim szołbiznesie?

– Na pewno, to była prawdziwa szkoła życia. Doświadczenie zdobyte w Teatrze Cieszyńskim jest bezcenne i polecałbym go każdemu początkującemu artyście. Bezcenne było też spotkanie z takimi ludźmi, jak Karol Suszka, który bardzo mi w życiu pomógł, ale nie tylko Karol, spotkałem tam wiele serdecznych osób. Teatr na pograniczu polsko-czeskim posiada wiele plusów. Jednym z najważniejszych jest dwujęzyczność. Mieszkając i pracując w Pradze, myślę po polsku, a działam po czesku. To wartość dodana, która nas, Polaków z Zaolzia, wyróżnia od reszty.

Odkrył pan dla czeskiego i polskiego rynku muzycznego Ewę Farną, dziewczynę z Wędryni z talentem od Boga. Co było kluczem do sukcesu Ewy, oprócz jej genów muzycznych i wdzięku?

– Myślę, że kluczem do kariery Ewy było jej zaplecze rodzinne. Pomimo sukcesu artystycznego pozostała normalną dziewczyną, a to zasługa jej rodziców. Bez dwóch zdań. Od początku miała przewagę nad rywalkami, bo była niesamowicie pracowita, ambitna, zdeterminowana, żeby odnieść sukces. Jak to się mówi, miała parcie na bramkę. Miałem to szczęście, że mogłem współpracować z Ewą, dając jej poczucie bezpieczeństwa w branży, w której orientuję się znakomicie. Do systematyczności, wyniesionej z pracy społecznej dla polskich organizacji na Zaolziu, porządnego wychowania w domu i w szkole Ewa dołączyła też cechy potrzebne do sukcesu w show-biznesie. Walka w tym ringu nie jest łatwa, ale zawsze miała we mnie oparcie. Na Zaolziu nie brakuje utalentowanych młodych artystów, ale tylko nielicznym udaje się przebić w wielkim świecie.

Czasami mam wrażenie, czy aby Ewa nie marnuje się w wyłącznie pop-rockowej stylistyce. Z drugiej strony, kiedy słyszę świetny duet z Davidem Stypką, „Dobré ráno milá”, to myślę, że w tych klimatach pop-rockowych jednak najlepiej jej do twarzy…

– Od początku był taki zamiar, żeby Ewa śpiewała piosenki pop-rockowe. Idealnie trafiliśmy w dziurę na czeskim i polskim rynku. Stopniowo, jak Ewa dojrzewała, pojawiały się nowe inspiracje, ale ten etap musi przejść każdy młody artysta. Ważne, żeby się w tym wszystkim nie pogubić. Myślę, że Ewa pomimo wciążmłodego wieku znalazła już swoją stylistykę, w której czuje się najlepiej.

Wasze drogi rozeszły się w 2014 roku, ale cały czas pozostajecie w kontakcie. Jak częstym?

– To analogiczna sytuacja jak z dzieckiem, które opuszcza rodzinne gniazdo. Ewa jest już dorosłą kobietą, sama decyduje o swojej karierze, ale pozostaliśmy przyjaciółmi. Zawsze może na mnie liczyć. To, że w pewnym momencie mieliśmy odmienne zdania, jak kontynuować karierę, to normalne. Jestem o dwie generacje starszy i miałem inne poglądy na te kwestie, ale to oczywiste. Po dziesięciu latach intensywnej współpracy potrzebna była zmiana, a ja chciałbym tylko dodać jeszcze w tym temacie, że jestem dumny z tego, co Ewa robi, jaką wybudowała sobie pozycję na rynku i mocno trzymam za nią kciuki.

Jeśli się pan nie obrazi, to chciałbym jeszcze przez moment pozostać w przeszłości i zahaczyć w tym wywiadzie również o okres Lewron Orchestra. Jak na tutejszy rynek, ten projekt był nowatorski, przygotowany z dużym rozmachem. Zauważyłem zresztą, że pan nie lubi robić rzeczy po łebkach.

– Kiedy piętnaście lat temu ruszyłem z tym projektem, byłem chyba pierwszą osobą w Czechach, która z takim właśnie dużym projektem muzyczno-wizualnym próbowała się przebić. W podobnym duchu tworzą teraz chociażby muzycy Vivaldianno na czele z Michalem Dvořákiem, skądinąd członkiem rockowej formacji Lucie. To projekt nastawiony na nowoczesne pojęcie muzyki Vivaldiego, tymczasem Lewron Orchestra celowała w szeroko pojętą stylistykę etno-music. Myślę, że z Lewron Orchestra wyprzedziłem trochę trendy, bo był to bardzo kosztowny projekt, na który czeski rynek nie był jeszcze idealnie przygotowany. Dzięki sponsorom udało się niemniej wszystko pozapinać na ostatni guzik, przypomnę, że udało się zrealizować dwie samodzielne odsłony – „Olzę” i „Wichry”, z którymi koncertowaliśmy w Czechach, Polsce i na Słowacji. Zdradzę, że w szufladzie leży kontynuacja „Olzy” i „Wichrów”, ale na razie nie miałem odwagi podjąć tego wyzwania, bo czasy są nieodpowiednie, a ja jestem zresztą w zupełnie innym miejscu.

Moim córkom uczęszczającym do przedszkola wbiła się ostatnio do głowy tytułowa piosenka pana autorstwa do filmowej bajki „Když draka bolí hlava” kręcona skądinąd w naszym regionie. Jaka jest recepta na dobrą piosenkę dla dzieci? Pytam również w kontekście pana dawnej współpracy z Teatrem Lalek „ Bajka”.

– Nie chcę, żeby w moi wieku wybrzmiało to głupio, ale człowiek musi być trochę dzieckiem, żeby wczuć się w mentalność dzieci. Od października ubiegłego roku działa w przestrzeni internetowej mój nowy projekt dla dzieci, „TVProDeti”, który wykorzystuje między innymi doświadczenia zdobyte w czasach współpracy z Teatrem Lalek „Bajka”. Moja twórczość dla dzieci nie ogranicza się tylko do muzyki filmowej, tworzę też autorskie musicale. Dużym wzięciem cieszył się choćby musical „Ferda Mravenec”, który już w latach 90. napisałem dla Sceny Czeskiej Teatru Cieszyńskiego, a którego nowa premiera odbyła się cztery lata temu w Teatrze Hybernia w Pradze. Bardzo lubię tworzyć dla dzieci, one odbierają wszystko naturalnie, muzyka trafia prosto w ich serca.

Do sieci trafiły ostatnio nowe pana piosenki – „Kochałaś na niby”, „Enigmatic”, „Za mało w nas kłamstw” i „Nie zakochaj się we mnie”. Celowo pomijam intymną warstwę tekstową, bo nie chcę wchodzić w pana prywatne życie, ale to, co mnie najbardziej interesuje w tych piosenkach, sprowadza się do wspólnego mianownika: czy doczekamy się może pełnowartościowej płyty studyjnej z nowym, autorskim repertuarem?

– Zaczęło się trochę niewinnie. Miałem przygotowane piosenki dla mojej byłej żony Haliny (Mlynkowej – przyp. JB), a także dla innych piosenkarzy, ale losy życiowe potoczyły się inaczej. Traf chciał, że te i inne piosenki słyszał mój bliski znajomy, który zachęcił mnie do śpiewania, a ja odparłem, że nigdy nie jest za późno. Śpiewałem już profesjonalnie w przeszłości w latach 80., a teraz spontanicznie wróciłem do tego. Na początek był utwór „Za mało w nas kłamstw”, bardzo intymny dla mnie, dwa tygodnie temu w sieci zadebiutował utwór „Nie zakochaj się we mnie”, powoli powstaje niezła kolekcja. Czy powstanie płyta, to jeszcze chyba bieg na długim dystansie. Bardziej skupiam się na innym pomyśle, chciałbym, jak tylko sytuacja epidemiczna na to pozwoli, zorganizować duży koncert z udziałem artystów, z którymi współpracowałem. Na tym koncercie marzy mi się, żeby zabrzmiały też te moje nowe piosenki. Śpiewam w tych piosenkach po polsku, bo język polski jest mi najbliższy, łatwiej pisze mi się teksty po polsku niż po czesku. Nie wykluczam zarazem, że napiszę też piosenki po czesku, muszę się jednak do tego porządnie przygotować.

Jak z perspektywy biznesmena muzycznego wygląda ostatni rok w tej branży zdominowany przez pandemię koronawirusa?

– Sytuacja jest niestety zła. Cały biznes muzyczny stoi. Musiałem pozamykać swoje sklepy muzyczne, bo nie generowały takiego zysku, jak w przeszłości i to nie tylko z powodu pandemii koronawirusa. Po prostu sprzedaż fizycznych nośników spada od kilku lat. Pandemia zamroziła też jednak ambicje artystów. Muzycy próbują działać w sieci, nastawiają się na streaming w Internecie, koncerty z komputera, ale to nie to samo, co żywy występ dla żywejpubliczności. Na pewno najgorsza sytuacja dopadła muzyków na starcie kariery, którzy nie wypracowali sobie jeszcze takiej pozycji, jak gwiazdy z pierwszej ligi. Gwiazdy żyją z tantiem, radia grają ich utwory, ale reszta musi sobie radzić w inny sposób. Wiem, że niektórzy podjęli się innej pracy, żeby utrzymać siebie i rodzinę. Sytuacja faktycznie jest kiepska. 50 procent zysku tworzy marketing, kluczowe dla artystów muzycznych są od wielu lat koncerty na żywo. Tego od roku nie ma.

Jest też jednak jeden pozytywny trend w całym tym pandemicznym zgiełku. Takiego wysypu świetnych albumów muzycznych dawno nie było. Ma pan w zestawieniu płyt z ostatniego roku swojego faworyta?

– Nie mam swojego faworyta. Słucham jednak w domu często muzyki, różnych artystów. Lockdown zresztą w tej materii paradoksalnie pomógł muzykom w twórczej pracy, bo dziś każdy posiada dobry sprzęt i z tego powodu nagranie płyty jest prostsze pod względem technicznym. Jednak siła przebicia w serwisach streamingowych w rodzaju Spotify czy Tidal wymaga dużego zaangażowania twórców i wytwórni, a bez odpowiedniego marketingu, koncertów na żywo, ciężko jest zdobyć nowych fanów. Lockdown właśnie te relacje zburzył. 

Janusz Bittmar

 

 

 



Może Cię zainteresować.