Kaligrafia, czyli piękne pisanie. Z wizytą u Ewy Ryłki | 10.03.2023
W czasach komputerów odręczne pisanie zostało zepchnięte na
dalszy plan. Kaligrafia, to dla wielu dziś obce słowo. Według Ewy Ryłko z Gródka,
jest to jednak o rzemiosło, które warto ocalić od zapomnienia. Powodów jest
kilka.
Ten tekst przeczytasz za 1 min. 45 s
Lubiła pani w szkole „piękne pisanie”?
Myślę, że
lubiłam, nie pamiętam jednak dokładnie. Z tych pierwszych lat szkolnych w związku
z „pięknym pisaniem” zapamiętałam natomiast taki epizod, kiedy podczas pisania zaplątał
mi się włos w stalówce. Pismo było dzięki temu pogrubione, co mi się wtedy bardzo
spodobało. Byłam zawiedziona, kiedy okazało się, że moja pani nauczycielka nie
doceniła tego „piękna” i wystawiła mi nie najlepszą ocenę.
Kiedy pani
wpadła na pomysł, żeby tak na poważnie zająć się kaligrafią?
To było
bodajże piętnaście lat temu, kiedy mieszkałam w Irlandii. W księgarni wpadł mi w
oko podręcznik do kaligrafii. Kiedy go zobaczyłam, wiedziałam, że znalazłam książkę,
której od dawna szukałam, nawet o tym nie wiedząc. Zawierał on różne style: od rzymskiej
kapitały, przez pismo gotyckie, humanistyczne, italikę, aż po pisma bardziej współczesne.
Krótko mówiąc, idealna rzecz dla początkującego kaligrafa.
Sama się
pani uczyła?
Można
powiedzieć, że kaligrafii uczyłam się korespondencyjnie. Miałam panią, do której
wysyłałam swoje prace, a ona je poprawiała i ze swoimi uwagami odsyłała. To
wszystko odbywało się w dość „staroświecki” sposób, bo z wykorzystaniem usług
zwykłej poczty.
Kiedy możemy
powiedzieć o sobie, że już nauczyliśmy się kaligrafii?
W ciągu
trzech miesięcy można opanować jeden styl pisma – nauczyć się reguł i tak je stosować,
że napisany tekst będzie ładnie wyglądać. W tym momencie mamy jednak do
czynienia tylko ze zwykłym naśladownictwem. Na to, aby rozwinąć własny indywidualny
styl, trzeba potem jeszcze długo pracować.
Cały wywiad
znajdziecie w weekendowym drukowanym „Głosie”. Zachęcamy do jego lektury.