W ciągu dnia
drugoklasistki Polskiego Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego w Czeskim
Cieszynie, wieczorem aktorki w baśni „Złotowłosa" Sceny Polskiej Teatru
Cieszyńskiego.
Klara Kotas i Dorota Kiedroń opowiadają o swoim pierwszym kontakcie z teatrem od strony kulisów, o tym, czego nauczył ich teatr i jak zamierzają te nowe doświadczenia wykorzystać w przyszłości.
Czy aby zagrać w spektaklu Sceny Polskiej musiałyście najpierw zaliczyć casting?
K.K.: Po raz pierwszy zagrałam w Scenie Polskiej, kiedy miałam 11 lat. Wtedy został ogłoszony casting na zwierzątka do „Królewny Śnieżki". Teraz było inaczej. Dyrektor teatru i reżyser przedstawienia, Karol Suszka, znał nas już z konkursów recytatorskich, które na zmianę z Dorotą wygrywałyśmy.
D.K.: Casting na role dziecięce do „Złotowłosej" odbył się co prawda, ale nas nie dotyczył. Pewnego dnia wracałyśmy ze szkoły pociągiem do domu i nagle pan Suszka poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Słuchajcie, dziewczyny, mam dla was role w sztuce, ale więcej wam nie powiem, bo nie znam jeszcze szczegółów". Przez chwilę nas zamurowało. Po pewnym czasie zaproszono nas na próby i przydzielono nam role. Bez castingu.
Co to za role?
K.K.: Gramy ponownie zwierzątka. Ale jest trochę różnica, bo dzieci, które zostały wybrane z castingu, mają alternacje. My jednak jesteśmy traktowane już trochę jako aktorki, w związku z czym nikt nas nie zastępuje. Sami aktorzy mówią zresztą, że kiedy byli w naszym wieku i chodzili do tego samego gimnazjum, co my, to też grali zwierzątka. Po prostu tak się zaczyna
D.K.: Najpierw gramy muchy, które pomogą Jankowi wybrać tę właściwą Złotowłosą, a oprócz tego gramy wiecznie głodne kruki, które Janek nakarmi „w razie potrzeby i głodu".
K.K.: Pan Suszka bardzo ładnie nas potraktował. Powiedział, że chciałby, byśmy dołączyły do jego grupy aktorów. Dla mnie nie jest ważne, jaką gram rolę, ale liczy się to, że jestem w środowisku aktorskim, że mogę współpracować z nowymi ciekawymi ludźmi, którzy mają doświadczenie nie tylko z teatrem, ale też z filmem czy serialami.
Czy muchy i kruki musiały być obecne na wszystkich próbach, czy niektóre próby was nie dotyczyły?
K.K.: Próbowałyśmy tak samo jak wszyscy aktorzy. Tylko dzieci były traktowane trochę inaczej i uczyły się tańców już miesiąc wcześniej. My swoje role musiałyśmy opanować w jeden miesiąc – taniec, śpiew i niedługi tekst.
D.K.: Choreografia była na tyle trudna, że musiałyśmy nagrać śpiew na playback. Dla mnie to wszystko było zupełnie nowym doświadczeniem, bo nie grałam jeszcze w teatrze jak Klara. Ona czuła się na próbach już trochę jak ryba w wodzie, a u mnie to wszystko funkcjonowało na zasadzie „och!" i „ach!". Na początku byłam zdezorientowana i czasami nie wiedziałam, czego się ode mnie oczekuje.
Co w takim razie było dla ciebie największym zaskoczeniem?
D.K.: Kiedy weszłyśmy na scenę, zaczęłam mówić tekst. A pan Suszka na to, że super, tylko, że trzeba głośniej. No to spróbowałam głośniej. A on, że jeszcze głośniej. Stwierdziłam, że już nie potrafię głośniej. Wtedy dowiedziałam się, że muszę jakby wołać, ale nie wolno mi krzyczeć. Nauczyłam się też, że jeżeli chcę dobrze zagrać muchę, to nie mogę traktować tej roli z przymrużeniem oka, bo wtedy nie będę autentyczna i widz to zauważy.
K.K.: Można powiedzieć, że teatr to szkoła życia. Na próbach musimy współpracować z reżyserem, który czasem pokrzyczy, zwróci uwagę, że nie tak się to robi. Kiedy jako jedenastolatka po raz pierwszy grałam w Scenie Polskiej, nauczyło mnie to samodzielności i odpowiedzialności. W teatrze człowiek szybko dorośleje.
Zmienia się też sposób, w jaki postrzega się teatr?
D.K.: I to jak! Dawniej, kiedy przychodziłam do teatru, siadałam na swoim miejscu, patrzyłam na scenę i czekałam, kiedy rozpocznie się przedstawienie. Po „Złotowłosej” już nigdy nie będzie tak samo, bo myślami będę po tej drugiej stronie, po stronie aktora, który jeszcze czeka, ale za chwilę już wejdzie na scenę, by najpierw zrobić to, a potem tamto.
K.K.: Ja tak mam od moich jedenastu lat. Zawsze zastanawiam się, co można było zrobić lepiej albo po prostu inaczej. Myślę zresztą, że z filmem będzie podobnie. Kiedy raz człowiek się zorientuje, na czym to wszystko polega, z innej perspektywy będzie oglądać te wszystkie seriale.
Chciałabyś zagrać w filmie?
K.K.: Teatr jest bardzo piękny, ale film bardziej mnie pociąga. Nie ma w nim tej teatralnej przesady, afektu, za to liczą się minimalistyczne gesty, jedno mrugnięcie oka, naturalność. W teatrze natomiast, gdyby postawić tylko na naturalność, to już w piątym rzędzie nikt by nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi. Dlatego nie myślę o studiach aktorskich, bo uważam, że w pewnym sensie deformują naturalność.
D.K.: Mnie z kolei raczej zawsze bardziej pociągał śpiew niż aktorstwo. Niedawno w konserwatorium został otwarty nowy kierunek – śpiew musicalowy. Myślę, że to mogłoby być coś dla mnie. Z drugiej strony uświadamiam sobie, że życie artysty przypomina życie na huśtawce – raz się jest na górze, a raz na dole. Wtedy rozsądek mi podpowiada, żeby wybrać coś bardziej konkretnego, np. medycynę.
K.K.: Dla mnie taką stabilną drogą jest psychologia, w przeciwieństwie do aktorstwa, które w dużym stopniu zależy od szczęścia.
Wróćmy jeszcze na scenę. Jakie były wrażenia z premiery?
D.K.: U mnie to była burza emocji. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Przed sobą widziałam masę ludzi, wiedziałam, że ogląda mnie moja rodzina, której chcę pokazać, czego się tutaj nauczyłam. Generalnie jednak mogę powiedzieć, że to było super przeżycie i że się udało.