środa, 9 lipca 2025
Imieniny: PL: Hieronima, Palomy, Weroniki| CZ: Drahoslava
Glos Live
/
Nahoru

Ciężar „tułaczych dzieci”. Mała Polska w Nowej Zelandii | 09.07.2025

Czy znacie takie miejsce, jak Mała Polska!? Ktoś odpowie – i całkiem słusznie, że Mała Polska jest wszędzie tam, gdzie żyją Polacy. Czyli praktycznie na całym świecie, bo mało jest miejsc, w których nie ma naszych rodaków. 

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 30 s
Kraina Nowej Zelandii. Fot. Pixabay

Mała Polska nabiera szczególnego znaczenia w przypadku Nowej Zelandii, do której w czasie II wojny światowej trafiło 733 dzieci, jak czytamy w książce „W Nowej Zelandii wschodzi słońce. Wojenna tułaczka polskich dzieci” takich, „które zostały i z którymi nie wiadomo było, co zrobić”. Jakże ważna książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.

Okładka książki Martyny M. Wojtkowskiej. Fot. ARC

Na koniec świata trafiły po długiej tułaczce, począwszy od pozbawiającej wszelkich złudzeń Syberii, poprzez Uzbekistan, Iran, który wtedy – jak na ironię dawał oddech od życia w drewnianych barakach, po ośrodek w Pahiatua. Jesteśmy towarzyszami ich wędrówki dzięki reportażystce młodego pokolenia, Martynie M. Wojtkowskiej. To droga pełna pułapek, niesprawiedliwości, płaczu, bólu, ale i nadziei, która towarzyszy dzieciom, kiedy przybywają w nowe miejsce. Nie ma się więc co dziwić, że Nową Zelandię i przyjaźnie nastawionych do nich ludzi – choć z czasem okaże się, że dla niektórych obcy to jednak zawsze ktoś obcy; skąd my to znamy, historia wiecznie zatacza koło, traktują początkowo z dystansem. A może to pułapka?

Według szacunków, deportacja z okupowanej Polski w głąb Rosji dotknęła ponad 20 tysięcy dzieci. 733 z nich znalazło drugi dom w Nowej Zelandii. Martyna M. Wojtkowska wykonała tytaniczną pracę, żeby jak najbardziej wiernie oddać na kartach książki-reportażu ich tułaczy szlak. Jej praca nabiera tym większego znaczenia, że zbierała materiały, nagrywając wywiady z „tułaczymi dziećmi” w czasie, kiedy cały świat był w objęciach koronawirusa. Na koniec książki dzieli się ciekawym spostrzeżeniem. Wpisuje słowo „miłość”, by przeszukać zapis wszystkich rozmów. Wyszukiwarka wskazuje… zero.
Według szacunków, deportacja z okupowanej Polski w głąb Rosji dotknęła ponad 20 tysięcy dzieci 
Z perspektywy czytelnika wywiady wydają się trochę jakby suche, pozbawione emocji, tak jakby rozmówcy jak najszybciej chcieli mieć za sobą ten epizod z ich życia, który większość, o ile nie wszystkich naznaczył na amen. Jak dziadka Keri-Meri, z którą autorka rozmawia po angielsku. „Cichy człowiek. Dużo myślał, wiele się w nim działo w środku. Zawsze czułam, że to, co wydarzyło się w jego dzieciństwie, wiąże się z wielkim emocjonalnym trudem. Rozpoznawałam ten ciężar, choć nie wiedziałam, skąd pochodzi. Nie potrafiłam się zbliżyć. Nie potrafiłam zapytać. Obciążenie emocjonalne” – powiedziała o Edwardzie Zagrobelnym.

„W Nowej Zelandii wschodzi słońce” to obowiązkowa lektura dla osób, które traktują Polskę jako coś więcej niż 37 mieszkańców żyjących nad Wisłą. Dla których wspólnota będzie kompletna, kiedy doliczymy się wszystkich naszych rodaków rozsianych po najbardziej odległych zakątkach globu. Fascynująca się wydaje się historia, jak „tułacze dzieci”, kiedy już dorosną, tworzą podwaliny pod polskość w Nowej Zelandii, zakładając polskie stowarzyszenie, a następnie uruchamiają polską szkołą sobotnią, która z czasem, to brutalny znak czasów, będzie uczyć po angielsku.
Zawsze czułam, że to, co wydarzyło się w jego dzieciństwie, wiąże się z wielkim emocjonalnym trudem 
Autorka książki przyznała, że wszystko zaczęło się od spotkania ze znajomą archiwistką, która opowiedziała jej o wojennej tułaczce dzieci. To był naprawdę ostatni moment, żeby przedstawić kompleksową tę historię. Bo rzeczywistość wygląda tak – i tu jeszcze raz oddajmy głos Martynie M. Wojtkowskiej: „Józef Zawada liczy zgony. Każdego dnia kupuję gazetę, siada z nią w domu i z angielsko-maoryskich kolumn wyławia polskie nazwiska. Kiedy w sekcji z nekrologami wytropi choć jedno, zaraz woła żonę: »Stefa, chodź zobacz, kto umarł«. Rozmawiają o zmarłym, po czym Józef wycina akapit i umieszcza odpowiednim katalogu. Jest w nim miejsce dla wszystkich dla wszystkich osób polskiego pochodzenia. Foldery Józef nazywa »księgami śmierci«.

Do tej pory takich ksiąg powstało czternaście. Oprócz tego uzupełnia listę obozową”. Do tej pory zmarła nieco ponad połowa z 733 dzieci, które pod koniec II wojny światowej rozpoczęły nowe życie. Cześć z nich po kilku latach wróciło do ojczyzny lub wyjechało do innych krajów.