Marek Raduli dla „Głosu”: wciąż się uczę | 24.06.2025
Sobotni Dolański Gróm w Karwinie był niepowtarzalną okazją, żeby wrócić wspomnieniami do najważniejszych utworów w karierze legendy art rocka, brytyjskiej grupy Pink Floyd. Gościem muzyków Another Pink Floyd, zakochanych w twórczości swoich idoli, był ceniony gitarzysta Marek Raduli, z którym udało nam się porozmawiać bezpośrednio przed koncertem.
Ten tekst przeczytasz za 3 min. 15 s
Marek Raduli podczas wywiadu dla naszej gazety. Fot. Norbert Dąbkowski
Fani rocka kojarzą cię z wieloma projektami, najbardziej
chyba z Budką Suflera. Jak to się stało, że dołączyłeś do składu Another Pink
Floyd? Czy to z miłości do twórczości tego legendarnego zespołu?
– Oprócz Budki Suflera były jeszcze inne projekty, m.in.
grupa Laboratorium, ale wyliczanka byłaby długa (śmiech). Odpowiadając na twoje
pytanie, to dostałem propozycję od tych wspaniałych ludzi z Another Pink Floyd,
żeby dołączyć do grupy na koncerty, między innymi ten w Karwinie. To dla mnie
faktycznie również podróż sentymentalna, bo oryginalny Pink Floyd już nie nagrywa
i nie koncertuje, zostały tylko solowe płyty Davida Gilmoura i Rogera Watersa.
Dla mnie to David Gilmour, a nie Roger Waters jest główną
postacią Pink Floyd. W jaki sposób podchodzisz do jego charakterystycznych
partii gitarowych?
– Gilmour jest jednym z najpiękniej grających gitarzystów na
świecie. Te nuty bardzo odpowiadają mojej wrażliwości. Ja już nigdzie nie
pędzę, a zatem ta muzyka wymaga dojrzałego, spokojnego grania i kreowania
takich melodii, które pasują i do konwencji i przede wszystkim nawiązują do
stylistyki rockowej tamtych lat. Myślę nieskromnie, że jestem dobrym
człowiekiem na właściwym miejscu, w świetnym zespole zakochanych w twórczości
jednego z największych zespołów świata.
Dobrego gitarzystę poznaje się po pierwszych dźwiękach.
Wspomniany Gilmour, ale też Mark Knopfler czy Joe Bonamassa, każdy z nich gra
inaczej, ale każdego z nich rozpoznaje się po pierwszych taktach.
– Tak samo jest również z Claptonem, Lukhaterem, Hendrixem,
którzy zostawili świat ze swoją nutą bardzo rozpoznawalną. I to jest wyzwanie
również dla mnie po czterdziestu latach przebywania na scenie. Na koncertach
Another Pink Floyd chcę nawiązać do spuścizny Gilmoura, ale zostawić też w tych
koncertowych utworach odrobinę własnej kreatywności. Żeby mimo wszystko nuta
Gilmoura była rozpoznawalna, ale żeby zostawić też własny ślad. Dlatego w
niektórych wypadkach gram wierne transkrypcje, jak np. w utworze „Comfortably
Numb”, ale są też takie fragmenty, jak „Sorrow”, gdzie można przemycić trochę
więcej własnych pomysłów. Utwór „Sorrow” idealnie brzmi na koncertowym albumie
„Pulse” Pink Floyd, to płyta, która jest kwintesencją piękna w muzyce rockowej.
Jesteś nie tylko cenionym muzykiem sesyjnym, ale też
muzykiem twórczym udzielającym się m.in. w projektach jazzowych. Zdradzisz
najbliższe plany?
– Dla mnie to przyjemność i nobilitacja, kiedy mogę grać z
muzykami jazzowymi. Na stałe współpracuję m.in. z Krzysztofem Ścierańskim i z całą elitą jazzową w Polsce. To jest droga, która jest dla
mnie na tym etapie życia kluczowa. Rzadziej natomiast grywam z muzykami
rockowymi, po czterdziestu latach pracy trzeba szukać nowych rozdziałów.
Chociaż nie jestem gitarzystą jazzowym, bo nie mógłbym się tak nazwać, to
frajda współpracy z elitą jazzową w kraju jest ogromna. A ja wciąż się uczę.