czwartek, 10 lipca 2025
Imieniny: PL: Filipa, Sylwany, Witalisa| CZ: Libuše a Amálie
Glos Live
/
Nahoru

Pre-teksty i kon-teksty Łęckiego: Trochę (po)rachunków | 10.07.2025

Kto ma dłuższy kij ten ma większą szansę narzucenia swojej definicji sytuacji – pisali klasycy socjologii Peter L. Berger i Thomas Luckmann w książeczce „Społeczne tworzenie rzeczywistości”. Definicja sytuacji sprowadza się w ostateczności do katalogu tego co wolno, a czego nie wolno, możliwości orzekania o tym, co jest rzeczywistością, a co jeno fantomem rzeczywistości. 

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Kadr z filmu Misery”. Fot. mat. prasowe

Może ona dotyczyć sytuacji zupełnie zwyczajnych, ale może też ekstraordynaryjnych. W domu, który niegdyś nazywano domem obłąkanych, starano się zwykle przywrócić poczucie granic rzeczywistości – Napoleon Bonaparte był cesarzem Francuzów. I zmarł dawno temu na wyspie świętej Heleny. Niezależnie od tego, co się komu dzisiaj na ten temat zdaje i kim się czuje.

I

Otóż instytucje nie zawsze chcą mieć dla ludzi tak dobroczynny wpływ. Ba, niekiedy dzieje się wręcz przeciwnie. Wykrzywiają wtedy rzeczywistość nie tyle nawet do granic możliwości, ale daleko poza nie. Winston Smith, bohater powieści „1984” George’a Orwella, kiedy jeszcze nie wpadł w łapy tajnej policji, zapisał w sekretnym pamiętniku: „Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery”. No cóż, kiedy wyszła na jaw nieprawomyślność Smitha, trafił on do lochów Ministerstwa Miłości (a jakże – Miłości!). Tam ów wpis przypomniał mu O’Brien, ważny towarzysz trzymającej władzę w Oceanii Partii Wewnętrznej. Pokazał mu cztery palce i zapytał, ile Smith palców widzi. Cztery – brzmiała odpowiedź. – A jeśli Partia powie, że jest ich pięć, to ile będziesz widział wtedy? Cztery – odpowiedział Smih. I jego odpowiedź pozostawała heroicznie taka sama po kolejnych fazach zadawanych mu tortur, kiedy to O’Brien rytualnie ponawiał pytanie – ile palców, Winston?  Ale wreszcie Smith pękł – i widząc cztery palce wykrzyczał: pięć! Pięć! Pięć!. Ale nie tak łatwo zadowolić Partię na najlepszym ze światów, nowym wspaniałym świecie Oceanii. O’Brien natychmiast prostuje odpowiedź torturowanego Smitha – Nie, Winston, nic z tego. Kłamiesz. Wciąż wydaje ci się, że widzisz cztery palce. Zrozpaczony Smith krzyknął – Cztery! Pięć! Cztery! Ile  chcecie! Tylko błagam, wyłącznie tę machinę! I machinę tortur wyłączono. 

– Nie jesteś zbyt pojętnym uczniem,  Winston – powiedział łagodnie O’Brien.
– Co ja na to poradzę? – wyszlochał Smith. – Jak mogę widzieć coś innego, niż to, co mam przed oczami? Dwa i dwa to cztery.
– Czasami Winston. Czasami pięć. Czasami trzy. Czasami trzy, cztery i pięć równocześnie. Musisz się bardziej starać. Powrót do zmysłów nie jest rzeczą łatwą.
Tak, wbrew pozorom ostatnie zdanie O’Briena ma charakter kluczowy. Jak wytłumaczył mu O’Brien, pobyt w Ministerstwie Miłości (czyli tortury) mają doprowadzonym do niego ludziom pomóc odzyskać... zmysły. Zmysły – czyli?
– Ile widzisz palców, Smith? 
 – Cztery. Chyba cztery. Gdybym umiał, chętnie zobaczyłbym pięć. Staram się zobaczyć pięć.
– Czego pragniesz: przekonać mnie czy naprawdę zobaczyć?
– Naprawdę zobaczyć.
I znowu machina tortur poszła w ruch.
Wreszcie zdruzgotany Smith załamuje się zupełnie: – Nie wiem, naprawdę nie wiem. Drugi raz nie przeżyję takiego bólu! Cztery, pięć, sześć, przysięgam, nie wiem.

I tak staje się Smith powoli człowiekiem plastycznym – widzi to, co akurat w tym momencie, jest zgodne z obowiązującą linią Partii. Sojusze Oceanii pozostają niezmienne (choć tak naprawdę zmieniają się co jakiś czas), a złowrogi Emmanuel Goldstein winien jest wszystkiemu złemu, toteż wszyscy uczestniczą chętnie w poświęcanym mu rytuale „Dwóch Minut Nienawiści”.  No i wszyscy kochają Wielkiego Brata. Piją ohydny „Dżin Zwycięstwa”, palą rozsypujące się „Papierosy Zwycięstwa”. Zaś niektórzy, jak chociażby Smith, pracują w Ministerstwie Prawdy, które, jak sama nazwa wskazuje – była to w naszkicowanej przez Orwella Oceanii reguła, niepisana zasada – zajmowało się czymś dokładnie innym niż sugerowałaby jego nazwa. Mianowicie – zakłamywaniem rzeczywistości. Uff... Na szczęście nie żyjemy przecież w Oceanii George’a Orwella.

II

Ale związane z użyciem przemocy wobec bezsilnej ofiary przesunięcie granic rzeczywistości w stronę zakłamanej definicji sytuacji nie musi mieć charakteru systemowego. Niekiedy zdarza się – właśnie – sytuacyjnie. W powieści Stephena Kinga „Misery” jej bohater, niezwykle poczytny pisarz Paul Sheldon jadąc samochodem przez zupełne odludzie – i to w czasie szalejącej burzy śnieżnej – ma wypadek; samochód z nieprzytomnym kierowcą stacza się powoli w przepaść. Na szczęście, zanim samochód zasypał biały puch, zauważa go przejeżdżająca tą samą trasą kobieta. Okazuje się, że to jego „najzagorzalsza wielbicielka” – Annie Wilkes. Sheldon budzi się w jej domu – leżącym na skraju cywilizowanego świata. A nawet nieco poza skrajem. Film nakręcony na podstawie powieści Stephena Kinga pod tym samym tytułem (reż. Rob Reiner, grają James Caan i Kathy Bates) jest, bez dwóch zdań, warty zobaczenia. Jednak nawet tak wytrawny pisarz scenarzysta jak William Goldman, autor i scenarzysta m.in. niezapomnianego „Maratończyka” (reż. John Schlesinger, grali Dustin Hoffman, Laurence Olivier, Roy Scheider, William Devane, Martha Keller), nie zdołał, przynajmniej jak dla mnie, oddać w pełni kluczowego momentu akcji. Tego mianowicie, w którym Sheldon, bardzo szybko zresztą, orientuje się, że jego „najgorętsza wielbicielka” jest psychopatką. A niedługo potem, że go ze swych łap już nie wypuści. Poważnie ranny, cierpiący niewysłowiony ból,  praktycznie zupełnie unieruchomiony, leżący w łóżku Sheldon  musi brać w tej sytuacji pod uwagę trzy kwestie – „Po pierwsze, Annie Wilkes dysponowała sporym zapasem norvilu (w rzeczywistości miała również masę innych narkotyków). Po drugie, on był uzależniony od norvilu. Po trzecie wreszcie, Annie Wilkes była niebezpieczną wariatką”. I we wszystkich rozmowach z „najgorętszą wielbicielką” Sheldon o tym pamięta. Wreszcie to wszak od tej rozsierdzonej, momentami szalonej, kobiety zależy czy dostanie norvil, od niej zależy, czy w inny sposób zada mu fizyczny ból, na przykład go okaleczając. Bo przecież w jej szaleństwie niewątpliwie dostrzegł Sheldon metodę.

III

Dobra, nie zdradzę tajemnicy – Smith, jak wiadomo, walkę z systemem przegrał... A Sheldon? Na wakacje polecam lekturę „Misery”...   
Krzysztof Łęcki


Może Cię zainteresować.