poniedziałek, 6 maja 2024
Imieniny: PL: Beniny, Filipa, Judyty| CZ: Radoslav
Glos Live
/
Nahoru

Polska zawsze pośrodku | 23.12.2016

Pochodzi z Wileńszczyzny, ale mieszka w Belgii. Jej życie jest przykładem i potwierdzeniem losu wielu Wilnian rozrzuconych po całym świecie. Polska zawsze pośrodku – to określenie pasuje do niej jak ulał.

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 15 s
Leokadia Komaiszko z książką „Nawet ptaki wracają”. Fot. Beata Schönwald


– Mój ojciec całe życie śnił o Polsce, ale nie mógł do niej wyjechać – mówi Leokadia Komaiszko, która w swoim życiu o Polskę w sensie geograficznym też ledwo co zahaczyła. Pewnie dlatego nie wstydzi się łez, kiedy mówi o Polsce jak o krainie marzeń i mitycznej ziemi z ojca opowiadań.

Leokadia Komaiszko jest poetką i dziennikarką, redaktor naczelną ukazującego się od dwudziestu lat w Belgii dwumiesięcznika „Listy z daleka”, który został włączony do realizowanej w ramach projektu UNESCO Biblioteki Klasycznych Tekstów Literatury Świata. Do wydawania periodyku będącego zbiorem opisów autentycznych losów Polaków na uchodźstwie od wschodu na zachód i od północy na południe popchnęło ją samo życie. Konkretnie zaś dana w młodości obietnica polskim zesłańcom w Kazachstanie. – Prosili mnie o jedno. „Niech pani o nas nie zapomni” – wspomina Komaiszko, kładąc szczególny nacisk na dwa ostatnie słowa. – Dałam im słowo, że będę o nich pamiętać – zaznacza Wilnianka, która ich losy zawarła w swoich reportażach publikowanych najpierw w gazecie, a potem zebranych w książce „Nawet ptaki wracają”. Uznawszy, że książka jest bardziej trwała od wycinków z gazet, zaangażowała całą rodzinę, by mogła się ona pojawić. W efekcie ukazała się aż w dwóch wersjach – polskiej i francuskiej z myślą o tej Polonii, która nie mówi już po polsku.

Cykl reportaży o Polakach w Kazachstanie i na Syberii powstawał przez dziesięć lat. Młoda dziennikarka przemierzała kilkutysięczne odległości w tajemnicy przed rodzicami. Nie chciała przysparzać im zmartwień. Prawdziwy cel jej podróży znała tylko jej siostra.

Na Syberii spotkała się z niezwykłą życzliwością ludzi. Można powiedzieć, zlodowaciały krajobraz, ale serca gorące. – W Wierszynie nie pytają cię, kim jesteś, skąd jesteś i po co przychodzisz. Pierwsza rzecz, jaką musisz zrobić, to napić się gorącej herbaty i zjeść tłustego pierożka. Dopiero potem przychodzi kolej na pytania. Na Syberii, gdzie czasem sąsiad od sąsiada mieszka w odległości 300 kilometrów, człowiek jest skarbem. To nie jak w naszej zachodniej cywilizacji, gdzie człowiek odwraca się od człowieka. Tam człowiek szuka człowieka i traktuje go z wielkim szacunkiem – przekonuje Komaiszko, która marzy o tym, by losy bohaterów jej reportaży zostały kiedyś sfilmowane. – Ci ludzie nie umieli ani czytać, ani pisać po polsku. Mówili jednak po polsku. To oni tak naprawdę uczą nas patriotyzmu, jak być szkalowanym za polskość i przy Polsce pozostać – dodaje.

Po książce „Nawet ptaki wracają” pojawiły się kolejne reportaże. Tym razem o losach Polaków w Europie Zachodniej, m.in. w Hamburgu i Sztokholmie. Kolejne historie polskich emigrantów są na bieżąco publikowane w „Listach z daleka”, które powstały na zasadzie klubu korespondencyjnego.

– „Listy z daleka” to opowieści emigrantów polskich z różnych stron świata o ich życiu. To autentyczne świadectwa o tym, jak się żyje poza Polską i czym jest polskość poza Polską. Polacy czasem zarzucają mi, jak to możliwe, że ludzie mieszkający poza Polską tak bardzo ją kochają. Ja myślę, że to dlatego, że ci ludzie w Polsce nigdy nie mieszkali i nie mieli styczności z jej codziennością. Dla nich i dla mnie Polska to kraina marzeń, mityczny kraj – stwierdza Wilnianka mieszkająca obecnie w francuskojęzycznej belgijskiej Walonii. 

Jej dom stoi w Liege, które dzięki temu, że w latach 30. ub. wieku przyjechali pracować w tamtejszych kopalniach węgla Polacy z okolic Poznania, ma swoje polskie tradycje. Niedawno powstał tu również Salon Polskiej Kultury, który jest miejscem, gdzie przychodzą Polacy i Belgowie zainteresowani kulturą polską. Tu twórczości ks. Jana Twardowskiego i wielu innych czyta się po polsku i po francusku. – Mój mąż jest Walonem kochającym polską kulturę. Wyrastał na osiedlu w Belgii, gdzie połowa mieszkańców była Polakami pracującymi w górnictwie. Tam polska wiśniówka, gołąbki i polskie pączki, to były święte rzeczy – przekonuje Leokadia Komaiszko.

Również Boże Narodzenie w belgijskim domu poetki pochodzącej z Wileńszczyzny obchodzone jest w polskim kresowym duchu. – Na Kresach był zawsze biały opłatek, siano, obrus lniany, dwanaście potraw, a cała rodzina zbiera się do stołu, kiedy pierwsza gwiazdka wschodzi. Mieszkając na Zachodzie, czasami trudno to wszystko utrzymać, ale w pierwszych latach zawsze jechało się na święta do rodziców przez śniegi i zamiecie, byle tylko dotrzeć na Wigilię. Pamiętam, jak jechaliśmy samochodem z mężem i staliśmy po dziesięć godzin na granicy niemiecko-polskiej, a potem polsko-litewskiej, bo wszyscy, tak jak my, jechali do domu na Wigilię – wspomina pani Leokadia, która stara się, by w jej domu w Walonii na wigilijnym stole nie zabrakło opłatka i chociaż suchego liścia mającego symbolizować siano. A także żeby brzmiały polskie kolędy.



Może Cię zainteresować.