sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Recenzja serialu HBO Schody | 30.06.2022

 

Życie potrafi być brutalne. Żona spada pijana ze schodów, uderza głową w ścianę i po chwili umiera w ramionach męża. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Sęk w tym, że diabeł tkwi w szczegółach. 

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 15 s
Colin Firth i Toni Collette brylują w głównych rolach serialu „Schody”. Fot. mat. pras.


Można być powieściopisarzem, tak jak Michael Peterson, snuć w swoich myślach opowieści bardziej lub mniej prawdopodobne, by w końcu i tak przekonać się, że najbardziej absurdalne scenariusze pisze samo życie. 

Ośmioodcinkowy serial „Schody” w produkcji HBO śledzi losy rodziny Petersonów złapanej do sieci pajęczyny kłamstw, z których trudno się uwolnić, tym bardziej, że głowa rodziny, Michael (Colin Firth) zostaje oskarżony o morderstwo własnej żony Kathleen (Toni Collette). Taki wstęp brzmi jak żywcem wyjęty z którejś z książek Rosamundy Pilcher, ale pozory mylą. Ta historia wydarzyła się naprawdę, a serial wyreżyserowany przez Antonio Camposa i Leigh Janiak trzyma w napięciu do ostatniego odcinka, pomimo że śledztwo dotyczące śmierci Kathleen i konsekwencje płynące z tej zawieruchy dla całej rodziny, a zwłaszcza Michaela, można sobie „wygooglować” w Internecie. 

Polecam ten serial nie tylko fanom amerykańskiego systemu prawnego – specyficznego pod każdym względem, różniącego się od naszego, europejskiego w wielu kwestiach. Z wypiekami na twarzy obejrzą go za jednym zamachem jednak nie tylko studenci prawa, to bowiem zabawa dla każdego, podana w frapujący, prawie dokumentalny sposób. W opozycji do dokumentalnego stylu narracji stoją aktorzy, odtwarzający swoje role z teatralnym, szekspirowskim zacięciem. Największym atutem „Schodów” są świetne dialogi oraz interakcja pomiędzy głównymi protagonistami zmuszająca widza do nieustannego zwracania uwagi na szczegóły. Z pozoru nieistotne cechy charakteru poszczególnych postaci stopniowo nabierają iście tragicznych rozmiarów. Dotyczy to zwłaszcza Michaela Petersona, w którego genialnie wcielił się brytyjski aktor Colin Firth. Jego brytyjski akcent ma znaczenie, Petersonowie z pochodzenia są bowiem Brytyjczykami, co twórcy serialu nie omieszkali podkreślić. 

 


W mieścinie zwanej Durham znajdującej się w stanie Karolina Północna rodzina Petersonów należy do grona zamożniejszych. Jednak to nie zasługa powieściopisarza Michaela, którego książki cieszą się średnim wzięciem, ale żony Kathleen harującej w dużej korporacji na jednym z kierowniczych stanowisk. Codzienność Michaela sprowadza się do wizyt na siłowni lub relaksu w saunie, a dodatkowo również do spotykania się z młodymi mężczyznami w celu uprawiania seksu. Właśnie ta odkryta przez Kathleen tajemnica, która nigdy nie powinna była wyjść na jaw, otworzyła skrzynkę Pandory. 

Kathleen spadła ze schodów w stanie nietrzeźwym. Pytanie, które do dziś pozostaje bez klarownej odpowiedzi, brzmi, czy maczał w tym palce jej małżonek, który według prokuratora zadał Kathleen śmiertelne ciosy w czaszkę, albo może prawdziwa jest wersja sąsiada o ataku… sowy? Zdradziłem poniekąd oś śledztwa, które rozgrywa się na naszych oczach w klamrze ośmiu 60-minutowych odcinków, ale to tylko jedna płaszczyzna „Schodów”. Twórcy serialu poprowadzili bowiem narrację w sposób mistrzowski, przeplatając sceny z gmachu sądowego z obrazami z dnia codziennego w domu Petersonów, z naciskiem na wzajemne relacje pomiędzy rodzicami i dziećmi. Ostrzegam, że te relacje są na tyle zawiłe, że na początek można się w tym wszystkim pogubić. Do tego dochodzi jeszcze jeden istotny wątek – rejestrowanie całego śledztwa przez francuską ekipę telewizyjną wynajętą specjalnie przez Michaela Petersona. Z tych taśm powstał zresztą dokument, na podstawie którego o sprawie interesującej początkowo tylko mieszkańców Stanów Zjednoczonych dowiedział się cały świat. 

Wyrok dożywocia dla Michaela to dopiero początek zabawy w układankę z emocji, manipulacji, wyrzutów sumienia atakujących zazwyczaj w środku nocy w celi więziennej. Kiedy widz, który nie prześledził całej historii w Internecie (dla większej frajdy radzę tego nie robić), ma wrażenie, że Michael faktycznie zabił żonę, twórcy podrzucają nam nowe wątpliwości… „a może jednak było inaczej?”. W połowie serialu sam zacząłem utożsamiać się z myślą, że prokuratura popełniła ogromny błąd, tym bardziej, że aktorstwo Colina Firtha, jego „psie oczy” potęgowały moje wątpliwości. W tym poplątaniu faktów i domniemanych zdarzeń trzeba jeszcze bacznie śledzić oś czasową, poszczególne sceny często znienacka przenoszą widza o kilka lat wstecz, dokumentując kłamstwa lub weryfikując dialogi, których właśnie byliśmy świadkami. W tym pozornym chaosie można się jednak bez większych problemów zorientować pod warunkiem, że wokół nie biegają dzieci albo – jak w moim przypadku – dzieci i do tego jeszcze żona z odkurzaczem. 

„Schody” to prawdziwa intelektualna uczta dla miłośników kryminałów opartych na faktach. Za sprawą rewelacyjnego aktorstwa, nietuzinkowego sposobu prowadzenia narracji, nawet znając historię Michaela Petersona można się świetnie bawić. I jestem ciekaw, co wy odczytaliście w oczach Colina Firtha w finałowej scenie serialu. Zabił czy nie? Czekam na Wasze opinie pod adresem: bittmar@glos.live. 



Może Cię zainteresować.