poniedziałek, 13 października 2025
Imieniny: PL: Edwarda, Geraldyny, Teofila| CZ: Renáta
Glos Live
/
Nahoru

Bukowiec: dziedzictwo do rozbiórki | 05.09.2025

W Bukowcu nie ma już najpiękniejszej zabytkowej drzewionki – tej, w której urodził się znany i szanowany ksiądz katolicki Adam Rucki. W ostatni czwartek sierpnia niemal doszczętnie spłonęła. Pozostałą, nadpaloną część konstrukcji zaczęto we wtorek rozbierać. Byliśmy na miejscu.

Ten tekst przeczytasz za 8 min. 15 s
Smutny krajobraz po pożarze. Fot. Norbert Dąbkowski

Jest ciepły, słoneczny wtorek, drugi dzień roku szkolnego. Na pogorzelisku w Bukowcu zbiera się przed południem grupa mężczyzn. Czekają, nim przedstawicielka ubezpieczalni zakończy dokumentację fotograficzną spalonego domu. Kiedy odjeżdża, zabierają się do roboty. Rozbierają zwęglone krokwie dachowe.

– Dom nadaje się do rozbiórki. Wszystko jest spalone aż do fundamentów. Tylko stara piwnica z XIX wieku nie jest zniszczona. Oczyścimy ją i zobaczymy, co z tym zrobimy dalej. Już wczoraj posprzątaliśmy zgliszcza. Pomagają nam sąsiedzi, krewni, wspiera nas gmina – mówi Roman Łysek. On i jego żona Pavlína są właścicielami zniszczonych przez żywioł drzewionki oraz stodoły.

Zmarły w 2020 roku ksiądz Rucki, pochodzący z tego domu, był wujem pana Romana, bratem jego matki Anny. Anna Łyskowa, wdowa zbliżająca się do osiemdziesiątki, w ostatnich latach mieszkała w drzewionce, aż do dnia pożaru. Ksiądz Rucki, znany rekolekcjonista, wikariusz biskupi do spraw powołań duchowych w diecezji ostrawsko-opawskiej, zamierzał zamieszkać tam na starość. Ale Bóg, jego najwyższy pracodawca, chciał inaczej.

Sąsiedzi i znajomi pomagają

Drzewionka wraz ze stodołą, od której zaczął się pożar, stała na łagodnym zboczu. Nieco niżej znajduje się dom, w którym mieszkają Pavlína i Roman Łyskowie. Pani Pavlína zapewnia, że teściowa nie zostanie bez dachu nad głową, ma miejsce u nich – dawniej tam zresztą mieszkała. Chwilowo przebywa u córki w Bielsku-Białej, aby nie musiała oglądać spustoszenia, jakie wyrządził żywioł.

Roman Łysek obok spalonego domu. Fot. Norbert Dąbkowski

Pavlína Łyskowa trzyma w obu rękach duże plastikowe pojemniki. Wyjaśnia, że sąsiedzi, w geście pomocy, przynieśli im jedzenie. Teraz idzie oddać puste naczynia. – Wczoraj przy sprzątaniu zgliszcz stodoły było tu 25 osób. Chętnych do pomocy było nawet więcej, ale na tym niedużym terenie byłoby ich za dużo – mówi Łyskowa. W feralny czwartek Anna Łyskowa była na mszy, później się położyła i przez około półtorej godziny spała. Obudziła się na krótko przed pożarem – i to prawdopodobnie uratowało jej życie.

Pavlínie Łyskowej łamie się głos, gdy wspomina dramatyczne chwile: – Zasiedliśmy z mężem do obiadu. W pewnym momencie zauważył na zewnątrz dym. Zerwał się od stołu. Mama krzyczała z góry: „Gorymy!” Ja dzwoniłam pod numer 112. Było chyba za piętnaście trzecia. Strażacy szybko przyjechali, ale pół domu było już w ogniu.

Anna Łyskowa zauważyła ogień, gdy była w ogrodzie. Pobiegła na poddasze, do kaplicy pw. Dobrego Pasterza, założonej przed laty przez jej brata księdza. – Mama jest osobą głęboką wierzącą. Wyniosła Najświętszy Sakrament, o swoich rzeczach osobistych czy dokumentach nie myślała – mówi Roman Łysek.

Kogut jedyną ofiarą

Łyskowie nie są jedynymi poszkodowanymi w pożarze. Spłonęła także stodoła ich sąsiada Romana Ćmiela. Jego dom niemal cudem ocalał, choć także jest drewniany. – Byłem w Anglii, gdy to się stało. Mam firmę, pracuję tu i tam. Siostra przysłała mi zdjęcie spalonej stodoły. Jechałem właśnie samochodem. Szybko zaparkowałem. Zacząłem się cały trząść – opowiada Ćmiel. On również wraz ze znajomymi sprząta we wtorkowe przedpołudnie pogorzelisko.

Drewniana stodoła stała na wysokiej kamiennej podmurówce. Ta oparła się żywiołowi. – Na dole trzymaliśmy barany i kury. Barany się pasły, nie było ich w środku. Kury uciekły, tylko jeden kogut zginął. Szkoda go, oczywiście, ale tak naprawdę go nie lubiliśmy, bo był strasznie „przeciwny” – gospodarz obraca smutną sytuację w żart.

Roman Ćmiel: spustoszenie jest ogromne. Fot. Norbert Dąbkowski

– W stodole trzymałem również narzędzia, motocykl i zabytkowy samochód – plymouth z 1971 roku. Co z niego zostało? Sami zobaczcie, kolega na nim właśnie siedzi – pokazuje ręką w stronę, gdzie piętrzą się nadpalone resztki materiału i różnych rzeczy, a pośród nich wrak amerykańskiego auta. – Nad tym było siano, a na górze było jeszcze jedno piętro, tam miałem skład różnych rzeczy – drabin i tak dalej. Straty są duże, ale najważniejsze, że nikt nie zginął. Gdyby to było w nocy, gdy ludzie spali… – woli nie kończyć zdania. – Spustoszenie jest ogromne, ale mamy szczęście w nieszczęściu. Dom stoi parę metrów dalej, a ogień go nie dotknął. Chyba anieli nad nami czuwali – inaczej tego sobie nie umiem wytłumaczyć.

Zawinił wiatr?

Straż pożarna do zamknięcia niniejszego numeru nie podała oficjalnej przyczyny pożaru. Wykluczyła jedynie celowe podpalenie. Miejscowi są przekonani, że głównym winowajcą był bardzo silny wiatr, który złamał gałąź jednego z drzew, ta spadła na drut elektryczny, drut zaiskrzył, a iskra przeskoczyła na stodołę. Z powodu tegoż wiatru pożar szybko się rozprzestrzeniał, utrudniając jednocześnie pracę strażakom. Żar był tak silny, że w stojącym nieopodal piętrowym murowanym domu popękały szyby. Nic dziwnego, że do opanowania żywiołu skierowano aż osiemnaście zastępów strażackich – zawodowych i ochotniczych.

Od strażaków ochotników z sąsiedniego Piosku o pożarze dowiedziała się wójt tej miejscowości Věra Szkanderowa, a od niej proboszcz parafii katolickiej w Jabłonkowie, ks. Alfréd Volný. Byli razem w Brodku koło Przerowa, gdzie właśnie odlewano nowe dzwony dla pioseckiego kościoła.

Jedna ze ścian spalonej drzewiónki. Fot. Norbert Dąbkowski

– Byliśmy oglądać odlewanie dzwonów, a tu wójt Piosku mówi, że dostała wiadomość, iż strażacy z Piosku wyjechali gasić pożar do Bukowca – mówi kapłan w telefonicznej rozmowie z naszą redakcją. – Dowiedzieliśmy się, że pali się dom rodzinny księdza Adama, że jego siostra jest cała i zdrowa i że wyniosła z kaplicy Eucharystię z Panem Jezusem. To jest dla mnie, księdza, bardzo ważne. Niestety spalił się dom i jej rzeczy osobiste.

Najświętszy Sakrament uratowany

Proboszcz tłumaczy duchowe znaczenie drzewionki: – Ksiądz Adam w 1995 został wysłany przez biskupa do Seminarium Duchownego w Ołomuńcu. Wtedy miał już w swoim rodzinnym domu wybudowaną kaplicę pw. Dobrego Pasterza. Zapraszał kleryków z seminarium do swojego domu na weekendowe pobyty duchowe, gdzie razem się modlili. To miejsce odwiedziły dziesiątki kleryków. Po śmierci księdza Adama mszy dalej się odbywały, msze służyli dla mieszkańców Bukowca księża z jabłonkowskiej parafii. W tygodniu przed pożarem odbyły się dwie msze – ostatnie w tym budynku: w poniedziałek służył mszę nasz ksiądz Radek Drobisz, we wtorek redemptorysta z Frydku.

Wójt Bukowca Monika Czepczorowa również dostrzega różne wymiary straty. – To duża strata materialna i duchowa – podsumowuje. – Postanowiliśmy, że na pomoc poszkodowanym przeznaczymy dochód z festiwalu plackowego, który odbył się w sobotę po pożarze. O dalszej pomocy zadecydujemy w środę na nadzwyczajnej sesji Rady Gminy. W pomoc zamierza się włączyć także jabłonkowska parafia. Ks. Volný powiedział „Głosowi”, że będzie ona ściśle współdziała z bukowieckim samorządem gminnym.

Drzewionka jeszcze w pełnej krasie. Fot. Beata Schönwald
Drewniany dom pod numerem 62, który spłonął w ub. tygodniu, jest zapisany w czeskim rejestrze zabytków jako „dom zrębowy typu karpackiego, lokalnej formy śląsko–cieszyńskiej, z trzyczęściową, rozwiniętą dyspozycją i wyraźnie udekorowanym szczytem”. Widnieje tam również notatka, że został wybudowany w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku. Po ochroną był już od 1958 roku. Po pożarze pracownicy Instytutu Ochrony Zabytków w Ostrawie rozpoczęli pomiary topograficzne mające na celu aktualizację informacji o zabytkowym obiekcie.  



Może Cię zainteresować.