Bukowiec: dziedzictwo do rozbiórki | 05.09.2025
W Bukowcu nie ma już najpiękniejszej zabytkowej drzewionki –
tej, w której urodził się znany i szanowany ksiądz katolicki Adam Rucki. W ostatni
czwartek sierpnia niemal doszczętnie spłonęła. Pozostałą, nadpaloną część
konstrukcji zaczęto we wtorek rozbierać. Byliśmy na miejscu.
Ten tekst przeczytasz za 8 min. 15 s
Smutny krajobraz po pożarze. Fot. Norbert Dąbkowski
Jest ciepły, słoneczny wtorek, drugi dzień roku szkolnego.
Na pogorzelisku w Bukowcu zbiera się przed południem grupa mężczyzn. Czekają,
nim przedstawicielka ubezpieczalni zakończy dokumentację fotograficzną
spalonego domu. Kiedy odjeżdża, zabierają się do roboty. Rozbierają zwęglone
krokwie dachowe.
– Dom nadaje się do rozbiórki. Wszystko jest spalone aż do
fundamentów. Tylko stara piwnica z XIX wieku nie jest zniszczona. Oczyścimy ją
i zobaczymy, co z tym zrobimy dalej. Już wczoraj posprzątaliśmy zgliszcza.
Pomagają nam sąsiedzi, krewni, wspiera nas gmina – mówi Roman Łysek. On i jego
żona Pavlína są właścicielami zniszczonych przez żywioł drzewionki oraz
stodoły.
Zmarły w 2020 roku ksiądz Rucki, pochodzący z tego domu, był
wujem pana Romana, bratem jego matki Anny. Anna Łyskowa, wdowa zbliżająca się
do osiemdziesiątki, w ostatnich latach mieszkała w drzewionce, aż do dnia
pożaru. Ksiądz Rucki, znany rekolekcjonista, wikariusz biskupi do spraw powołań
duchowych w diecezji ostrawsko-opawskiej, zamierzał zamieszkać tam na starość. Ale
Bóg, jego najwyższy pracodawca, chciał inaczej.
Sąsiedzi i znajomi pomagają
Drzewionka wraz ze stodołą, od której zaczął się pożar,
stała na łagodnym zboczu. Nieco niżej znajduje się dom, w którym mieszkają
Pavlína i Roman Łyskowie. Pani Pavlína zapewnia, że teściowa nie zostanie bez
dachu nad głową, ma miejsce u nich – dawniej tam zresztą mieszkała. Chwilowo
przebywa u córki w Bielsku-Białej, aby nie musiała oglądać spustoszenia, jakie
wyrządził żywioł.
Roman Łysek obok spalonego domu. Fot. Norbert Dąbkowski
Pavlína
Łyskowa trzyma w obu rękach duże plastikowe pojemniki.
Wyjaśnia, że sąsiedzi, w geście pomocy, przynieśli im jedzenie. Teraz idzie
oddać puste naczynia. – Wczoraj przy sprzątaniu zgliszcz stodoły było tu 25 osób.
Chętnych do pomocy było nawet więcej, ale na tym niedużym terenie byłoby ich za
dużo – mówi Łyskowa. W feralny czwartek Anna Łyskowa była na mszy, później się
położyła i przez około półtorej godziny spała. Obudziła się na krótko przed
pożarem – i to prawdopodobnie uratowało jej życie.
Pavlínie Łyskowej łamie się głos, gdy wspomina dramatyczne
chwile: – Zasiedliśmy z mężem do obiadu. W pewnym momencie zauważył na zewnątrz
dym. Zerwał się od stołu. Mama krzyczała z góry: „Gorymy!” Ja dzwoniłam pod
numer 112. Było chyba za piętnaście trzecia. Strażacy szybko przyjechali, ale
pół domu było już w ogniu.
Anna Łyskowa zauważyła ogień, gdy była w ogrodzie. Pobiegła na
poddasze, do kaplicy pw. Dobrego Pasterza, założonej przed laty przez jej brata
księdza. – Mama jest osobą głęboką wierzącą. Wyniosła Najświętszy Sakrament, o
swoich rzeczach osobistych czy dokumentach nie myślała – mówi Roman Łysek.
Kogut jedyną ofiarą
Łyskowie nie są jedynymi poszkodowanymi w pożarze. Spłonęła
także stodoła ich sąsiada Romana Ćmiela. Jego dom niemal cudem ocalał, choć
także jest drewniany. – Byłem w Anglii, gdy to się stało. Mam firmę, pracuję tu
i tam. Siostra przysłała mi zdjęcie spalonej stodoły. Jechałem właśnie
samochodem. Szybko zaparkowałem. Zacząłem się cały trząść – opowiada Ćmiel. On
również wraz ze znajomymi sprząta we wtorkowe przedpołudnie pogorzelisko.
Drewniana stodoła stała na wysokiej kamiennej podmurówce. Ta
oparła się żywiołowi. – Na dole trzymaliśmy barany i kury. Barany się pasły, nie
było ich w środku. Kury uciekły, tylko jeden kogut zginął. Szkoda go,
oczywiście, ale tak naprawdę go nie lubiliśmy, bo był strasznie „przeciwny” –
gospodarz obraca smutną sytuację w żart.
Roman Ćmiel: spustoszenie jest ogromne. Fot. Norbert Dąbkowski
– W stodole trzymałem również narzędzia, motocykl i
zabytkowy samochód – plymouth z 1971 roku. Co z niego zostało? Sami zobaczcie,
kolega na nim właśnie siedzi – pokazuje ręką w stronę, gdzie piętrzą się
nadpalone resztki materiału i różnych rzeczy, a pośród nich wrak amerykańskiego
auta. – Nad tym było siano, a na górze było jeszcze jedno piętro, tam miałem
skład różnych rzeczy – drabin i tak dalej. Straty są duże, ale najważniejsze,
że nikt nie zginął. Gdyby to było w nocy, gdy ludzie spali… – woli nie kończyć
zdania. – Spustoszenie jest ogromne, ale mamy szczęście w nieszczęściu. Dom
stoi parę metrów dalej, a ogień go nie dotknął. Chyba anieli nad nami czuwali –
inaczej tego sobie nie umiem wytłumaczyć.
Zawinił wiatr?
Straż pożarna do zamknięcia niniejszego numeru nie podała
oficjalnej przyczyny pożaru. Wykluczyła jedynie celowe podpalenie. Miejscowi są
przekonani, że głównym winowajcą był bardzo silny wiatr, który złamał gałąź
jednego z drzew, ta spadła na drut elektryczny, drut zaiskrzył, a iskra
przeskoczyła na stodołę. Z powodu tegoż wiatru pożar szybko się
rozprzestrzeniał, utrudniając jednocześnie pracę strażakom. Żar był tak silny,
że w stojącym nieopodal piętrowym murowanym domu popękały szyby. Nic dziwnego,
że do opanowania żywiołu skierowano aż osiemnaście zastępów strażackich –
zawodowych i ochotniczych.
Od strażaków ochotników z sąsiedniego Piosku o pożarze dowiedziała
się wójt tej miejscowości Věra Szkanderowa, a od niej proboszcz parafii
katolickiej w Jabłonkowie, ks. Alfréd Volný. Byli razem w Brodku koło Przerowa,
gdzie właśnie odlewano nowe dzwony dla pioseckiego kościoła.
Jedna ze ścian spalonej drzewiónki. Fot. Norbert Dąbkowski
– Byliśmy oglądać odlewanie dzwonów, a tu wójt Piosku mówi,
że dostała wiadomość, iż strażacy z Piosku wyjechali gasić pożar do Bukowca –
mówi kapłan w telefonicznej rozmowie z naszą redakcją. – Dowiedzieliśmy się, że
pali się dom rodzinny księdza Adama, że jego siostra jest cała i zdrowa i że
wyniosła z kaplicy Eucharystię z Panem Jezusem. To jest dla mnie, księdza,
bardzo ważne. Niestety spalił się dom i jej rzeczy osobiste.
Najświętszy Sakrament uratowany
Proboszcz tłumaczy duchowe znaczenie drzewionki: – Ksiądz
Adam w 1995 został wysłany przez biskupa do Seminarium Duchownego w Ołomuńcu.
Wtedy miał już w swoim rodzinnym domu wybudowaną kaplicę pw. Dobrego Pasterza.
Zapraszał kleryków z seminarium do swojego domu na weekendowe pobyty
duchowe, gdzie razem się modlili. To miejsce odwiedziły dziesiątki kleryków. Po
śmierci księdza Adama mszy dalej się odbywały, msze służyli dla mieszkańców
Bukowca księża z jabłonkowskiej parafii. W tygodniu przed pożarem odbyły
się dwie msze – ostatnie w tym budynku: w poniedziałek służył mszę nasz ksiądz
Radek Drobisz, we wtorek redemptorysta z Frydku.
Wójt Bukowca Monika Czepczorowa również dostrzega różne
wymiary straty. – To duża strata materialna i duchowa – podsumowuje. –
Postanowiliśmy, że na pomoc poszkodowanym przeznaczymy dochód z festiwalu
plackowego, który odbył się w sobotę po pożarze. O dalszej pomocy zadecydujemy
w środę na nadzwyczajnej sesji Rady Gminy. W pomoc zamierza się włączyć także jabłonkowska parafia. Ks. Volný powiedział „Głosowi”, że będzie ona ściśle współdziała z bukowieckim samorządem gminnym.
Drzewionka jeszcze w pełnej krasie. Fot. Beata Schönwald
Drewniany dom pod numerem 62, który spłonął w ub. tygodniu, jest zapisany w czeskim rejestrze zabytków jako „dom zrębowy typu karpackiego, lokalnej formy śląsko–cieszyńskiej, z trzyczęściową, rozwiniętą dyspozycją i wyraźnie udekorowanym szczytem”. Widnieje tam również notatka, że został wybudowany w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku. Po ochroną był już od 1958 roku. Po pożarze pracownicy Instytutu Ochrony Zabytków w Ostrawie rozpoczęli pomiary topograficzne mające na celu aktualizację informacji o zabytkowym obiekcie.