sobota, 4 maja 2024
Imieniny: PL: Floriana, Michała, Moniki| CZ: Květoslav
Glos Live
/
Nahoru

Fiasko uprzedmiotowienia, czyli żona kontra mąż (RECENZJA) | 29.12.2019

Scena Polska Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie wystawiła 14 grudnia premierę komedii Moliera „Szkoła żon” w reżyserii Bogdana Kokotka. Spektakl uwodzi dobrą grą aktorską, a także interesującymi rozwiązaniami plastycznymi, jednak trudno jednoznacznie stwierdzić, czy twórcom udało się uwspółcześnić dramat mający ponad 350 lat.

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 15 s
Anusia i Arnolf, czyli Patrycja Sikora oraz Tomasz Kłaptocz w bardzo dobrym wydaniu. Fot. Karin Dziadek

Nie jest rzeczą łatwą przenosić na deski teatralne dramat powstały ponad trzy epoki temu i do tego w tłumaczeniu mającym prawie sto lat. „Szkoła żon” Moliera przetłumaczona przez Tadeusza Boy-Żeleńskiego to wystawiana po wielokroć klasyka polskiego teatru. Współcześnie największą trudność w teatralnej adaptacji tego dzieła sprawiają wierszowane dialogi zapisane archaicznym językiem. Reżyser i aktorzy Sceny Polskiej musieli więc dwoić się i troić, by sztuka dotarła do widzów. Choć łatwo nie było, zdecydowanie warto było podjąć ten trud, bo sztuka Moliera jest nie tylko sprawnie napisanym dramatem, ale i przekazuje uniwersalne prawdy, aktualne także dzisiaj.

 ***

Główny bohater, Arnolf (Tomasz Kłaptocz) jest wielowymiarową postacią, która ewoluuje ze sceny na scenę. Choć na początku Arnolf budzi śmiech, ale i poirytowanie, to im bliżej końca bohater wzbudza także litość i staje się poniekąd postacią tragiczną. „Szkoła żon” nie jest więc tym typem komedii wywołującej śmiech do łez z kolejnych gagów, a bardziej utworem, w którym pozornie zabawne zdarzenia mają poważne i refleksyjne drugie dno. Arnolf wymyślił sobie, że może mieć pełną kontrolę nad swoim życiem i „wychować” idealną żoną, czyli według jego mniemania kobietę głupią, z poważnymi brakami w edukacji, nieświadomą oraz w pełni podporządkowaną jego woli. Przeświadczony, że nic nie pokrzyżuje jego planów, sam wpada w nastawione przez siebie sidła.

Molier pokazuje, że z początku o romansie między Anusią a Horacym decyduje przypadek, a nie wyrachowanie dziewczyny, która świadomie wykorzystywałaby swojego opiekuna Arnolfa. Anusia wybiórczo edukowana, nieuświadomiona o sprawach pożycia małżeńskiego, niewiedząca, że „po pocałunkach można jeszcze coś więcej”, kompletnie nie rozumie, że flirtując z Horacym w swoim pokoju, robi coś zdrożnego w oczach Arnolfa. I w ten sposób, wbrew zamysłowi głównego bohatera, los pokierował wszystkim na opak… Dziewczyna dopiero z czasem, w kolejnych scenach sztuki Moliera, przegląda na oczy, rozumie, w jakiej hipokryzji była chowana i zaczyna intrygować (dla niepoznaki oficjalnie odtrąca Horacego, by w rzeczywistości uparcie dawać mu różne znaki i dowody swojej miłości). Na tym też polega ciekawy zabieg w tym dramacie pokazujący nie tylko ewolucję Arnolfa, ale i Anusi.

***

Z kolei Bogdan Kokotek przekonuje nas w swej inscenizacji, że dziewczyna nigdy ani przez chwilę nie była naiwna i od samego początku rozumiała swoje położenie. Świadczą o tym pewne sygnały, sugestywne spojrzenia czy miny Patrycji Sikory, wcielającej się w Anusię, która od pierwszych scen zdaje się już wszystko wiedzieć i bezczelnie puszcza oko do publiczności za plecami zadufanego w sobie Arnolfa. Ta interpretacja Sceny Polskiej sprawia, że Arnolf staje się w naszych oczach jeszcze bardziej godny pożałowania, zaś dialogi między nim a Anusią nabierają zupełnie nowych znaczeń, gdy uzmysłowimy sobie, że początkowa rzekoma głupota czy naiwność bohaterki to tylko ironia i mistrzowsko rozgrywana przez nią gra. Kokotek przenosząc na scenę sztukę opowiadającą między innymi o mężczyźnie, któremu wydawało się, że może sobie podporządkować całe życie (w tym głupią kobietę), przy okazji opowiedział też o sile kobiety, której mądrość i przenikliwość sprawiły, że nie dała się podporządkować

***

„Szkoła żon” została zbudowana na bazie oszczędnej, minimalistycznej scenografii (Bogdan Kokotek). W ogólnej kolorystyce spektaklu dominują czerń i złoto, a scenograficzną dominantą jest złota klatka – symbol toksycznej miłości i usidlenia. Z prawej części sceny znalazł się natomiast bezlistny złoty konar, którego specyficzny kształt można utożsamić z rogami – co jest również zrozumiałą aluzją. W warstwie scenograficznej nie chodziło o odwzorowanie realiów życia w XVII wieku, a projekt zdecydowanie odrywa nas od minionej epoki i umieszcza w swoistym „bezczasie”. Podobne wrażenie sprawiają także kostiumy według projektu Agaty Kokotek. Choć część z kostiumów przywodzi na myśl XVII-wieczne ubiory, to ich przeciwieństwem jest absolutnie współczesny strój punkrockowca, który zakłada Sebastian Magdziński wcielający się w Horacego.

 ***

Atutem najnowszej inscenizacji Sceny Polskiej jest dobre i dojrzałe aktorstwo przede wszystkim trzech pierwszoplanowych odtwórców: Tomasza Kłaptocza, Patrycji Sikory i Sebastiana Magdzińskiego. Aktorów wspomogły interesujące i pomysłowe projekty scenografii i kostiumów. Choć zdziwiła mnie interpretacja Bogdana Kokotka, szczególnie jeśli chodzi o czytanie postaci Anusi, ostateczny przekaz spektaklu jak najbardziej do mnie trafia. Mam jednak poważne wątpliwości, czy Scenie Polskiej udało się uwspółcześnić „Szkołę żon”. Dla mnie barierą, uniemożliwiającą oglądanie tego spektaklu inaczej niż z dystansu, był specyficzny, archaiczny język. Być może szansą na zaktualizowanie „Szkoły żon” byłoby stworzenie nowego tłumaczenia tej sztuki?



Może Cię zainteresować.