Tomasz Grycz, na co dzień drugoklasista Polskiego Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego w Czeskim Cieszynie, w wolnym czasie poświęca się pasji zwanej unihokej. W Czechach sport ten nazywany jest florbalem, ale unihokej to międzynarodowe i trafniejsze określenie oddające w pełni specyfikę „hokeja bez łyżw i tafli lodowej”.
16-letni Tomasz, który w unihokeja gra na wyczynowym poziomie, w rozmowie z „Głosem” nie tylko promuje swój sport, ale udziela też cennych wskazówek początkującym zawodnikom.
Nie tylko unihokej, ale sport w ogóle towarzyszy twojej rodzinie dosłownie na każdym kroku. Kuzyn Marek Grycz jest reprezentantem RC w pięcioboju nowoczesnym, drugi kuzyn Marian Adámek obrońcą ekstraligowego hokejowego klubu HC Stalownicy Trzyniec. Rozumiem, że na spotkaniach rodzinnych sport to główny temat rozmów?
– Jeden z głównych, to prawda. Kibicuję rzecz jasna Markowi i Marianowi, cieszymy się razem z sukcesów, wspólnie też analizujemy niepowodzenia. Nie zapominam jednak o tym, że sport to przede wszystkim zabawa.
Unihokej to wszechstronna gra zespołowa, która uczy pokory i współpracy w kolektywie. Czy to był właśnie jeden z powodów, dla których postawiłeś właśnie na ten sport?
– W wieku siedmiu lat, kiedy rozpoczynałem przygodę z unihokejem, nie myślałem jeszcze w takich kategoriach. Rodzice po prostu sami zdecydowali, że idealnym sportem dla mnie byłby unihokej, a ja nie miałem nic przeciwko temu. Przed dziesięciu laty unihokej przeżywał istny boom w szkołach i nie inaczej jest dziś. To sport, w którym groźne kontuzje nie zdarzają się tak często, jak chociażby w hokeju czy piłce nożnej, a stawia również na zespołowość. Stopniowo zakochałem się w unihokeju i wiem, że chciałbym związać z nim przyszłość również po maturze, w dorosłym życiu. Egzamin dojrzałości dopiero za dwa lata, ale już parę osób zadało mi to pytanie, na ile poważnie podchodzę do swojej pasji. I ostatnio odpowiadam tak samo: bardzo poważnie.
To zresztą widać po twoich wynikach w klubie Torpedo Hawierzów, dokąd trafiłeś w tym roku z Czeskiego Cieszyna. Czy tak to sobie zaplanowałeś? Na początek ambitny klub z rodzinną atmosferą, potem tradycyjny adres unihokejowy w regionie, a następnie ekstraliga w Ostrawie?
– Z ekstraligą w Ostrawie byłbym ostrożny, bo jak na razie jestem krótko w Hawierzowie i czuję się w tym klubie znakomicie. W Czeskim Cieszynie nauczyłem się grać w unihokeja, zaś w Torpedo Hawierzów kontynuuję nabyte umiejętności i oczywiście w dalszym ciągu poprawiam swój warsztat. Gram w barwach młodzieżowej drużyny Torpedo, ale wszyscy w zespole wierzymy, że prędzej czy później przebijemy się do seniorskiego składu. Dodatkową motywacją jest fakt, że trenerzy „A” kadry stawiają na młodych zawodników. Chciałbym więc najpierw dobrze zagrać w Hawierzowie, a dopiero potem planować kolejne kroki w karierze.
W jednym z ostatnich meczów w kalendarzu 2021 roku zdobyłeś hat tricka. Z doświadczenia wiem, że każdy zawodnik po udanym spotkaniu twierdzi, że jego gole nie były najważniejsze i że na pierwszym miejscu stawia dobro zespołu, ale to wersja dla prasy. W podświadomości jest dumny z tego, że strzelił hat tricka. Zgadza się?
– Gole są solą tej gry i nie ukrywam, że hat trick (dla niewtajemniczonych trzy bramki zdobyte przez zawodnika w jednym meczu – przyp. JB) cieszy nie tylko mnie, ale każdego bez wyjątku. Sprawia frajdę jednak tylko w przypadku zwycięstwa. Nam udało się wygrać w ostatnich kolejkach z Szternberkiem i Szumperkiem.
W lipcu, jeszcze w barwach Czeskiego Cieszyna, zasmakowałeś gry w prestiżowym turnieju Prague Games. W międzynarodowej konkurencji młodych ekip z całej Europy w kategorii U16 drużyna zajęła znakomite drugie miejsce, a ty zdaniem dziennikarzy i ekspertów należałeś do liderów zespołu. Jakie nowe doświadczenia przywiozłeś z Pragi?
– Potwierdziło się, że potrafimy mierzyć się z najlepszymi zespołami, a także, że w Czeskim Cieszynie unihokej traktowany jest poważnie. Mieliśmy silną generację, większość chłopaków z mojej czeskocieszyńskiej grupy trafiła, podobnie jak ja, do czołowych zespołów w naszym regionie. Na turnieju w Pradze zagrałem w jednym ataku z Lukášem Fukalą i Filipem Szemlą. Filip skądinąd został wybrany najlepszym graczem turnieju w kategorii do lat 16. Obaj występują obecnie w Witkowic i pokazują się tam z korzystnej strony.
Unihokej to dynamiczny sport, w którym ambitny gracz nie może spocząć na laurach. Jak radziłeś sobie z treningami w czasach pandemicznego lockdownu, kiedy hale sportowe zamknięto na cztery spusty?
– Wiedziałem, że bez rzetelnych treningów mogę nie wrócić do dawnej formy. Zresztą niektórym zawodnikom właśnie taki problem się przytrafił: zlekceważyli indywidualne treningi w trakcie lockdownu i potem z trudem dochodzili do właściwej dyspozycji. Ja na całe szczęście znalazłem motywację do treningów. Biegałem, od czasu do czasu zagrałem z kumplami w piłkę, szlifowałem technikę. W unihokeju liczy się szybka reakcja, bo bramka jest stosunkowo niewielka, a golkiper zazwyczaj dużych rozmiarów (śmiech).
Właśnie, wyszkolenie techniczne ma dla unihokeisty duże znaczenie. Może nawet większe, niż w hokeju na lodzie, gdzie braki w wyszkoleniu indywidualnym można nadrobić walecznością…
– Po części to racja. Staram się nie zapominać również o tym, ale kluczowa w tym sporcie jest dobra kondycja fizyczna. Warto dokładać do treningów jeszcze zajęcia indywidualne, żeby nie stać w miejscu. Ważna jest też odpowiednia regeneracja po każdym meczu. W młodzieżowych kategoriach tercje trwają nie dwadzieścia minut, ale piętnaście. Pomimo to zawsze wracam do domu bardzo zmęczony.
Mam wrażenie, że sędziowie czasami mylą unihokej z łyżwiarstwem figurowym i odgwizdują każdy, nawet niewinny kontakt z przeciwnikiem. Było to widoczne chociażby na ostatnich mistrzostwach świata, na których Czesi sięgnęli po brązowy medal. Czy tobie też to przeszkadza?
– W ostatnich latach pojawiły się sygnały, że może dojść do zmian w przepisach sędziowskich. Myślę, że unihokej bardzo prężnie się rozwija i już nie jest postrzegany w kategoriach sportu bezkontaktowego. Ja osobiście lubię męską grę i przeszkadza mi, kiedy gra jest często przerywana. Wszystko zależy jednak od sędziów. Niektórzy widzą dosłownie wszystkie faule, inni pozwalają graczom na więcej swobody.
Przypuśćmy, że czyta tę rozmową któryś z rodziców siedmiolatka. W takim wieku właśnie ty zacząłeś grać w unihokeja. Co poradziłbyś na początek rodzicom oraz ich podopiecznym?
– Żeby unihokeja nie traktowali zbyt poważnie, ale wszczepili swojemu dziecku jedną ważną zasadę: niech traktuje ten sport jako zwykłą zabawę, a nie przymus. Taktyka i inne sprawy zaczekają na później, w pierwszych latach liczy się frajda z samej gry. Miałem szczęście do świetnych trenerów, którzy właśnie w taki sposób podchodzili do sprawy. To jest ważne, bo nic nie zraża bardziej, jakprzesadna dyscyplina w najmłodszym wieku. Chciałbym w tym miejscu serdecznie pozdrowić trenerów Přemka Svobodę, Jozefa Tomaško, Jana Blechę i Zdeňka Ottę, Bez nich na pewno nie byłbym teraz zawodnikiem Torpedo Hawierzów.
Wiedząc, że masz w rodzinie hokejowego obrońcę Stalowników Trzyniec, Mariana Adámka, ciekaw jestem, czy mieliście już okazję zamienić się rolami. Ty jako hokeista, a Marian unihokeista?
– Na wyczynowym poziomie jeszcze nie (śmiech). Spotykamy się jednak często na różnych imprezach rodzinnych i wtedy grywamy w unihokeja. Nawet pochwalę się, że już kilka razy udało mi się go fajnie kiwnąć. Dla zwykłej frajdy gram od czasu do czasu również w hokeja, ale lubię też chociażby futbol. Jesteśmy rodziną, w której sport ma szczególne miejsce.
Janusz Bittmar