Tomasz Gomola dla »Głosu«: chcemy wygrać niedzielne derby! | 25.10.2025
Karierę Tomasza Gomoli śledzę od prawie dwudziestu lat.
Pamiętam, jak – wówczas jeszcze młody chłopak – wpadł do redakcji na ul.
Komeńskiego w Czeskim Cieszynie, by pochwalić się sukcesami w trampkarzach
Banika Ostrawa. Od tego sezonu 31-letni piłkarz strzela gole dla
czwartoligowego FK Bospor Bogumin, gdzie dojeżdża na treningi i mecze aż z
Jabłonkowa. Z wychowankiem Spartaka Jabłonków spotkałem się na środowym
treningu na Stadionie Pavla Srníčka
w Boguminie, na cztery dni przed prestiżowymi derbami z Hawierzowem.
Ten tekst przeczytasz za 4 min. 60 s
Tomasz Gomola na stadionie P. Srníčka w Boguminie. Fot. Janusz Bittmar
W głowach już pewnie wszyscy macie niedzielny wyjazdowy mecz
z Hawierzowem (godz. 10.15 – przyp. autor), tym bardziej że ewentualne
zwycięstwo może zapewnić wam fotel lidera dywizyjnej tabeli grupy F.
– Dokładnie, niedzielne derby z Hawierzowem mogą mieć
kluczowe znaczenie, jeśli chodzi o sytuację w górnej części tabeli. Jak na
razie liderem jest Hawierzów, a my znajdujemy się na trzeciej pozycji ze stratą
zaledwie punku do niedzielnego przeciwnika. Tylko punkt dzieli nas też od
wicelidera tabeli, Bilowca. Czyli jak słusznie zauważyłeś, ten najbliższy mecz
jest dla nas bardzo ważny, rozmawiamy na ten temat w szatni, na boisku podczas
treningów, a trener Filip Racko z pewnością wymyśli fajną taktykę na rywala.
Oba kluby znają się na wylot. Ty zresztą w przeszłości
broniłeś barw Hawierzowa, podobnie jak kilku innych zawodników Bosporu. Czy
zagrasz więc z podwójną motywacją?
– W każdym meczu staram się dać z siebie wszystko. W
Hawierzowie będzie tak samo. Nie potrafię grać z taryfą ulgową, muszę czuć, że
jestem potrzebny drużynie. Na pewno derby rządzą się specyficznymi regułami, w
takich pojedynkach nie ma zdecydowanego faworyta. Myślę, że stać nas na
zwycięstwo. A my chcemy wygrać w derbach.
Tomasz Gomola w domowym meczu FK Bospor Bogumin. Fot. ARC
W poprzedniej kolejce dywizyjnej grupy F pokonaliście u
siebie nieobliczalny Petřvald na
Morawach 3:2. Wprawdzie tym razem nie wpisałeś się na listę strzelców,
ale z siedmioma trafieniami jesteś wiceliderem tej klasyfikacji w klubie…
– Tak, przegrywam tylko z Alešem Moocem, który zdobył o dwie bramki
więcej. Dla mnie taka rywalizacja strzelecka nie ma większego znaczenia, na
sercu leży mi sukces całej drużyny, a nie indywidualne statystyki. I cieszę
się, że Aleš złapał świetną
formę, bo również jego powinni się bać w niedzielę hawierzowscy obrońcy.
W twoim poprzednim klubie, Wałaskim Międzyrzeczu, trener
desygnował cię do gry w obronie, a dokładnie na stoperze. Przecież od zawsze
byłeś napastnikiem, jak to możliwe?
– Trener tak postanowił, a ja musiałem się dostosować.
Mieliśmy wtedy kłopoty kadrowe, ja zagrałem na stoperze i już tam pozostałem.
Zresztą nie miałem z tym większych problemów, jestem wysoki, lubię pojedynki
główkowe, a w środku obrony takich sytuacji nie brakowało. W obronie zagrałem
też w pucharowym meczu z pierwszoligową Karwiną. Wprawdzie spotkanie
rozpocząłem w ataku, ale w przerwie w szatni trener zapytał mnie, czy mógłbym
zagrać w obronie, bo brakowało nam Martina Sporysza, a ja się zgodziłem.
Byłem na tym meczu i myślę, że w konfrontacji z
pierwszoligowcem nie sprzedaliście tanio skóry. Nawet udało wam się w pierwszej
połowie wyrównać na 1:1. Oczywiście przygotowanie kondycyjne i jakość była po
stronie Karwiny, która wygrała ostatecznie 6:1, ale to był dobry mecz z waszej
strony…
– Dziękuję za komplementy. Trzymaliśmy się dzielnie w
pierwszej połowie. To racja, że gol na 1:1 przestraszył Karwinę, ale oni
wystawili do gry naprawdę mocny zespół. Nie oszczędzali prawie nikogo z
pierwszoligowego składu. Z pozycji stopera widziałem prawdziwy huragan, akcja
goniła akcję, ciężko było to przetrwać bez nerwówki. Zwłaszcza Lucky Ezeh siał
popłoch w naszej defensywie. W końcu przegraliśmy wysoko, ale na pewno pokazaliśmy
charakter.
Napastnik Bogumina lubi grę w desancie powietrznym. I jest w tym dobry. Fot. ARC
Pucharowy mecz z Karwiną obejrzało prawie 1500 kibiców. Z
pewnością chciałbyś, żeby taka frekwencja widzów pojawiała się też na meczach
czwartoligowych…
– Jak najbardziej, ale niestety rzeczywistość jest inna. W
niższych klasach rozgrywek obecność 200, 300 widzów na meczu to już sukces. W
dzisiejszym świecie jest tyle innych atrakcji, że regionalny futbol
przeznaczony jest dla najbardziej zagorzałych kibiców. Ale nawet 200 wiernych
naszych fanów potrafi nam zgotować gorącą atmosferę. W niedzielnych derbach
liczę na głośny doping z obu stron.
Należysz do piłkarzy, którzy na czas meczu wyłączają wszystkie inne zmysły, prócz tych piłkarskich? Czy jesteś w stanie wdać się w sprzeczkę z kibicem,
który kibicuje w wulgarny sposób, obrażając ciebie lub kogoś z drużyny?
– Miałem w trakcie kariery kilka mniejszych spięć z kibicami
gości. Chyba każdy miał, bo czasami ten głośny doping przekracza wszelkie normy
przyzwoitości. Przeszkadzają mi rasistowskie okrzyki, ksenofobiczne uwagi, a
także ojcowie na alkoholowym gazie, którzy w towarzystwie swojego dziecka
zachowują się jak chamy. Kilka razy usłyszałem też od kibiców gości, że jestem
„głupim Polakiem”. Po prostu z głupotą jeszcze nikt nie wygrał.