O tej akcji ratunkowej na ośmiotysięczniku Nanga Parbat mówi cały świat. Polscy himalaiści z wyprawy na K2 ryzykując własnym życiem uratowali francuską alpinistkę Elisabeth Revol. Nie udało im się natomiast dotrzeć do Polaka Tomasza Mackiewicza.
Tomasz Mackiewicz na pakistański szczyt (8126 m) wspinał się po raz siódmy. Tej zimy zorganizował wyprawę z Francuzką Elisabeth Revol, która wcześniej trzykrotnie starała się stanąć na szczycie tej góry. Alpiniści wybrali wspinaczkę w stylu alpejskim, bez pomocy tragarzy i bez butli z tlenem.
Mimo temperatury odczuwalnej spadającej do minus 70 st. Celsjusza, polsko-francuska para stanęła na szczycie. Niestety wtedy zaczęły się problemy Mackiewicza, który odmroził twarz, ręce, nogi. Nie był w stanie samodzielnie chodzić, nie widział. Francuska, nie była w stanie mu pomóc. Zostawiła Mackiewicza w szczelinie pod kopułą szczytową na wysokości ponad 7 tys. metrów i zaczęła schodzić. Jednocześnie wysłała wezwanie o pomoc.
Odpowiedzieli na nie polscy himalaiści uczestniczący w narodowej wyprawie na K2 (8611 m) – szczyt odległy od Nanga Parbat w linii prostej o prawie 200 km. Czterech z nich śmigłowce opłacone przez polski rząd przetransportowały pod Naga Parbat, skąd w sobotę wieczorem Adam Bielecki i Denis Urubko zaczęli w ekspresowym tempie wspinać się w kierunku Revol i Mackiewicza, a Jarosław Botor i Piotr Tomala przygotowywali w tym czasie odpowiednie zaplecze.
W nocy Bielecki i Urubko dokonali prawdziwego cudu, w ciągu około ośmiu pokonując w pionie blisko 1100 metrów lodowej ściany. – Sytuacja była wyjątkowa, a nam chodziło o ratowanie życia. Zostawiliśmy więc sobie mniejszy margines bezpieczeństwa. Śpiesząc się zakładaliśmy mało punktów asekuracyjnych. Wiedzieliśmy, że gdy zerwą się huraganowe wiatry, nie będziemy mieli szans na dotarcie do poszkodowanej – mówił telewizji TVN 24 Bielecki.
Na wysokości ok. 6 tys. m Alpiniści odnaleźli Francuzkę. Miała odmrożone stopy i ręce, jednak cały czas schodziła. Polaków poinformowała, że Mackiewicza zostawiła w stanie agonalnym. – Byliśmy zaskoczeni, że tak dużo udało jej się zejść. Mimo stanu swoich rąk schodziła na czworaka, metr po metrze, dzięki temu dotarliśmy do niej jeszcze w nocy – informował Bielecki, dodając, że Francuzka była niesamowicie odwodniona i wyczerpana – Biorąc jednak pod uwagę, co przeszła, była w dobrym stanie. Udało nam się podać jej leki przeciw odmrożeniu, napoiliśmy ją odżywką i było to wszystko, co mogliśmy zrobić. W drodze do obozu spuszczaliśmy Eli na linach, teren jest bowiem zbyt stromy, by bez użycia rąk mogła samodzielnie schodzić – opowiadał Bielecki. – Wymyśliliśmy system opuszczania, który sprawnie funkcjonował, a Eli bardzo nam pomagała. Jestem pod olbrzymim wrażeniem jej profesjonalizmu i umiejętności technicznych. Większość ludzi roztrzaskałaby sobie twarz kilkanaście razy, a ona samymi nogami i resztą ciała tak balansowała, że „zjazd” był skuteczny – opisał.